30 stycznia 2007

          Oto co nam szykuje minister zdrowia (wraz z innymi)

 

Barbara Szeffer-Marcinkowska

 

 

            Pan Piecha przekonuje „maluczkich”, że jeśli zdecydują się „doubezpieczyć” za marne 120 PLN*) na rok, to będą mogli sobie do woli wybierać-przebierać wśród przeróżnych propozycji dot. polepszania indywidualnej opieki medycznej.  Właśnie jest w opracowaniu stosowna ustawa, która ponoć ma na celu poprawę warunków leczenia. Projektodawcy tłumaczą, że chodzi o to, aby chorzy, po wniesieniu dodatkowych opłat, mogli uzyskać prawo do bardziej luksusowych warunków pobytu w szpitalu. Np. można by wówczas leżeć na łóżku z mniej zniszczoną pościelą i w niezbyt „zagęszczonej” sali (a nie na szpitalnym korytarzu), mieć zapewnione lepsze wyżywienie, czulszą opiekę lekarsko-pielęgniarską, nawet telewizor czy radio do dyspozycji. O telefonie przy łóżku raczej się nie wspomina, bowiem
w sytuacji, gdy prawie każdy obywatel naszego kraju dysponuje własną „komórką”, chyba nie należy odbierać mu przyjemności demonstrowania coraz nowszych modeli tych osobistych „niezbędników”**).

            Gdyby więc – ku satysfakcji  pana wiceministra Piechy et comp. – tego rodzaju dodatkowe ubezpieczenia stały się faktem, wówczas pozostał by jeszcze do rozwiązania  maleńki problem: jak się dostać do wybranego szpitala i nie czekać w wielomiesięcznej nieraz kolejce na planowany zabieg. Niestety, tutaj natrafiamy na rafy nie do przebycia, bo gdyby pacjent, ubezpieczony dodatkowo na stosowną kwotę, zechciał ową kolejkę „po zdrowie” sobie skrócić, to według argumentacji przedstawicieli resortu, było by to równoznaczne
z pogwałceniem społecznych zasad równości w dostępie do leczenia. Już nam te umowne „zasady równości” naprawdę wychodzą bokiem, jednak nic na to nie można poradzić
i pozostaje szlaban na kwestie najważniejsze: można więc płacić, lecz nadal trzeba „solidarnie” czekać i tyle!   

            Jesteśmy zaskoczeni? Chyba nie, ponieważ mamy świadomość, że kolejne ekipy, działające w resorcie zdrowia, przeważnie demonstrowały coraz to głupsze pomysły,
a podejmowane decyzje  były wielce kontrowersyjne.  I tak oto, krok po kroku,  osiągnęliśmy ten beznadziejny status praesens.  Trudno przewidzieć kiedy to wszystko się zawali,  
jednak nie ma nadziei na jakieś sensowne rozwiązania, więc siedzimy niby na wulkanie. Niektórzy jeszcze próbują coś wywalczyć, inni uciekają z kraju, ale wielu z nas stać już tylko na rezygnację. Ostatecznie pozorną, doraźną ulgę mogą niekiedy przynieść takie gesty jak machnięcie ręką, uniesienie brwi, wzruszenie ramionami, ironiczny grymas, gorzki śmiech, pokazanie języka, czy co tam kto uzna za stosowne***).

            W perspektywie są również strajki. OZZL wystosował do lekarzy w Polsce następujący apel: 

      Zarząd Krajowy Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy apeluje do medyków w całej Polsce o tworzenie organizacji terenowych związku w szpitalach
i przystępowanie do sporów zbiorowych z pracodawcami, zgodnie ze wzorem ustalonym przez OZZL.

 

      Związkowcy zapewniają, że udzielą pomocy wszystkim chętnym oraz, że ich intencją nie jest narażenie kogokolwiek z lekarzy czy też doprowadzanie lecznic do bankructwa.  
           
Tymczasem premier Jarosław Kaczyński, komentując ostatnie postulaty płacowe lekarzy i zapowiadaną przez nich na maj akcję protestacyjną powiedział, że na spełnienie ich żądań nie ma pieniędzy. Zdaniem szefa rządu, lekarze i pielęgniarki nie mają obecnie żadnego powodu do strajku, ponieważ w tym roku będą więcej zarabiać.         
(cyt. za IAR, PAP 17.01.2007).

            Z tego niezbicie wynika, że wszystko jest jak trzeba, zarobki, oraz warunki pracy mamy znakomite itp. itd. Samymi, choćby najbardziej logicznymi argumentami niczego nie uda się załatwić; natomiast wiadomo, że ci, którzy podejmowali ostrą, nieraz wręcz brutalną walkę, zawsze osiągali swoje. My nie jesteśmy górnikami, nie mamy kilofów, petard, ani nie potrafimy się posługiwać metodami siłowymi. Zatem nikogo nie przekonamy, że polska ochrona zdrowia wymaga natychmiastowych i mądrych działań. Skąd jednak brać tę mądrość czy skuteczność poczynań, skoro każdy następny minister okazuje się wart swego poprzednika? Gdy tylko taki ktoś przeistoczy się z lekarza w dygnitarza, który ma zagwarantowane wysokie pobory – natychmiast zaczyna lekceważyć swoją grupę zawodową, a następnie występuje przeciwko własnej korporacji. Oczywiście, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, ale czy na tę chorobę nie ma lekarstwa? Bo iż jest to choroba władzy – każdy widzi. 

            Jak doniosła w dn. 18.01.2007 r. „Gazeta Prawna”, w Polsce brakuje ponad 7,3 tys. lekarzy i pielęgniarek. Ministerstwo Zdrowia pracuje nad raportem o wyjazdach lekarzy, pielęgniarek i położnych od momentu przystąpienia Polski do UE. Z danych zawartych
w raporcie wynika, że do połowy 2006 r. ponad 5 tys. lekarzy pobrało zaświadczenia
z okręgowych izb lekarskich, które potwierdzają ich prawo wykonywania zawodu. O podobne dokumenty wystąpiło również prawie 6 tys. pielęgniarek i położnych.

            Tymczasem rząd się cieszy, że spada u nas bezrobocie. Rachunek jest tragiczny, jednak             wniosków nikt nie wyciąga, bo po co?

                                                 ——————————  

*) Żadną miarą nie da się zrozumieć dlaczego wciąż funkcjonuje pojęcie nowych polskich złotych, skoro te „nowe” już się na tyle zestarzały, że są coraz mniej warte (podobnie jak „stare portfele” i starzy obywatele).

 

 

 

**) Znów wydziwiam, jednak nie potrafię zaakceptować określenia „komórka” dla podręcznego aparatu, który w różnych krajach różnie jest nazywany (jak choćby mobil czy handy itp.), lecz nigdy nie kojarzy się z podwórkowym składzikiem, ani z „komórkami do wynajęcia”, ani
z komórkami w sensie biologicznym, ani nawet z tą najmniejszą komórką społeczną, jaką ponoć jest (czy też była) rodzina.  Niestety,  u nas nie wynaleziono stosownej nazwy dla przenośnego telefonu, więc homonimy mnożą się jak króliki, natomiast polszczyzna ubożeje. Czasem gdy słyszę, jak ktoś dumnie oznajmia: „Mówię z komórki” – aż mnie korci, aby odpowiedzieć:
 „…a ja z mieszkania”.

 

 

 

***) Przestrzegam jedynie przed rysowaniem kółka na czole i graniem na nosie, gdyż takie gesty mogą być ocenione przez władzę jako wielce obraźliwe i wówczas będą ścigane sądownie.  Wszak mamy już dość bogate tradycje (sic!).

 

 

 

   Barbara Szeffer-Marcinkowska

 

 

Łódź, 21 stycznia 2007 r.