7 maja 2008

20 marca 2008 r .
Destrukcyjna dyktatura … demokracji. 

Zakończył się „biały szczyt”. Jeszcze zanim podpisano końcowy dokument, zawierający rekomendacje dla rządzących, jak powinna być reformowana opieka zdrowotna, pan Premier Tusk, oświadczył  że jego rząd na pewno nie wprowadzi tzw. współpłacenia za świadczenia zdrowotne. Na osłodę zapowiedział wzrost składki na NFZ – za dwa lata o 1%. 

W ten sposób z całej wielkiej reformy, zapowiadanej przez PO zostały dwa elementy: niewielki wzrost nakładów publicznych i – nieobowiązkowe – przekształcenie szpitali w spółki prawa handlowego. Dokładnie taką samą „reformę” mieliśmy przez ostatnich parę lat: składka na PUZ wzrastała stopniowo (od 7,5 do 9%), a pojedyncze szpitale – dobrowolnie przekształcały się w spółki handlowe. W międzyczasie realizowano kolejne akcje „restrukturyzacyjne” i „oddłużeniowe” publicznych szpitali ( co również zapowiada obecny rząd). Co prawda i premier Tusk i minister Kopacz nadal chętnie szermują reformatorskimi hasłami: o uszczelnianiu systemu, o koszyku świadczeń, o rzetelnej wycenie procedur, o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych itp. , ale każdy, kto choć trochę orientuje się w problematyce wie, że z prawdziwej reformy – nici.  Podobne hasła głosili wszyscy poprzednicy minister Kopacz i nigdy ich nie zrealizowali.

Co jest przyczyną tej zadziwiającej niemocy polityków w reformowaniu opieki zdrowotnej ? Demokracja. Dyktatura sondaży popularności i całkowite podporządkowanie się nim przez polityków.

Wiadomą bowiem rzeczą jest, że radykalna poprawa funkcjonowania opieki zdrowotnej może nastąpić tylko wówczas, gdy do finansowania świadczeń zdrowotnych – obok pieniędzy publicznych – zaangażuje się, w sposób systemowy, pieniądze prywatne. Bez dopłat do leczenia nie będzie koszyka świadczeń gwarantowanych. Funkcją koszyka jest bowiem zrównoważenie wydatków na świadczenia zdrowotne z nakładami. Dlatego koszyk musi przewidywać taki zakres refundacji, na jaki pozwalają pieniądze publiczne. Gdy ich zabraknie trzeba sięgnąć po dopłaty od pacjentów. Jeśli – jak premier Tusk – odżegnujemy się od dopłat, nie stworzymy prawdziwego koszyka. Możemy stworzyć co najwyżej jego atrapę. Wtedy zawartość „koszyka”  będzie jak ekspozycja stała w sklepach za komuny: kupić nie można, ale można się zapisać do kolejki.  Brak dopłat do leczenia oznacza zatem konieczność ich reglamentacji – limitowania. Limitowanie świadczeń to konieczność administracyjnego rozdziału pieniędzy przez NFZ, a zatem koniec konkurencji między szpitalami. Niezrównoważenie nakładów z wydatkami, to także  konieczność zaniżania cen za świadczenia. Limitowanie świadczeń i zaniżanie cen (kwot refundacji) – to koniec idei szpitali jako spółek handlowych. Brak oficjalnych i powszechnych dopłat  oznacza też brak dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Koło się zamyka. Nie ma pieniędzy prywatnych = nie ma wydolnego, efektywnego systemu opieki zdrowotnej.

A pieniędzy prywatnych rząd nie przewiduje, bo notowania PO są dobre jak nigdy przedtem żadnej partii. Pan premier i jego partyjni koledzy pewnie się obawiają ( i słusznie), że radykalna reforma opieki zdrowotnej musiałaby spowodować – przynajmniej na początku – obniżenie popularności partii. A po drodze mamy jeszcze wybory prezydenckie.

Są tylko dwie szanse na przerwanie tego błędnego koła. Albo trafi się nam wreszcie jakiś mąż stanu, albo sytuacja w ochronie zdrowia stanie się tak katastrofalna, że łatwiej będzie stracić poparcie w sondażach nie robiąc nic, niż podejmując najbardziej radykalne zmiany. Obie sytuacje są jednak mało prawdopodobne.

Krzysztof Bukiel, 20 marca 2008 r .