16 października 2014

 

felieton aktualny z Menedżera Zdrowia: http://www.termedia.pl/Moja-chata-z-kraja,12,23661,1,0.html

 

w pdf – tutaj 

 

oraz poniżej jego treść:

 

W ostatnich tygodniach do OZZL zwrócili się lekarze rezydenci skarżąc się, że są źle traktowani przez dyrektorów szpitali: Zmusza się ich do pełnienia dyżurów na podstawie – słabo opłacanych – kontraktów, narażając na  pełną odpowiedzialność za leczenie, mimo, że nie są oni – z natury rzeczy – samodzielnymi specjalistami w danej dziedzinie. Są też zmuszani do pracy w SOR, gdzie ich kompetencje są często niewystarczające. I odwrotnie – nie pozwala się im wykonywać zabiegów lub innych czynności przewidzianych programem specjalizacji, bo zabiegi te wykonują lekarze specjaliści dla „swoich” pacjentów. Rezydenci narzekają, skarżą się, ale – poza nielicznymi wyjątkami – nie chcą podejmować żadnych zorganizowanych, wspólnych działań, które by ten stan rzeczy mogły zmienić. Nie chcą się narażać. Uważają, że lepiej zrobią jak sami o siebie zadbają zamiast zmieniać cały system.

Podobnie dyrektorzy szpitali:  narzekają nieustannie na warunki zewnętrzne w jakich przychodzi im funkcjonować. Skarżą się, że oszczędności do jakich są zmuszani stwarzają niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia pacjentów, a dla nich groźbę wypłaty milionowych nieraz odszkodowań. Dyrektorzy narzekają, skarżą się, a jednak nie podejmują żadnych zorganizowanych, wspólnych działań (np. grupowego niepodpisania kontraktów z NFZ w całym województwie) które by ten stan rzeczy mogły zmienić. Dyrektorzy dochodzą do wniosku, że łatwiej sami zadbają o kondycję swojego szpitala w warunkach takich, jakie one są niż doprowadzą do jakichkolwiek korzystnych zmian systemowych.     

Lekarze – wbrew popularnym opiniom – wcale nie są dobrze wynagradzani. Badania pokazują, że pensja brutto za jeden etat lekarza specjalisty po 20 latach pracy wynosi najczęściej ok.  4-4,5 tys. złotych. Jest to więcej niż przed strajkami w roku 2007, zakończonymi podwyżkami, ale od tamtych podwyżek wynagrodzenia ani drgnęły. Wysokie zarobki wielu lekarzy – liczone ogółem – wynikają nie z dobrego wynagradzania ale z bardzo dużej ilości pracy przeciętnego lekarza oraz z zamiany umowy o pracę na tzw. samozatrudnienie. Lekarze narzekają na przepracowanie, skarżą się na ryzyko jakie niosą za sobą kontrakty, zwłaszcza w obliczu skrajnego deficytu lekarzy, ale … nie podejmują żadnych wspólnych działań, które mogłyby doprowadzić do zmiany sytuacji.  Próba zorganizowania przez OZZL akcji „dziękujemy, odchodzimy” czyli grupowego zwalniania się z pracy lekarzy w większości szpitali – aby zmusić rządzących do podjęcia merytorycznej dyskusji na temat systemu ochrony zdrowia a następnie do racjonalnych zmian – spaliła na panewce. Zabrakło gotowości lekarzy do podjęcia wspólnych działań. Większość uznała, że lepiej sama zadba o swoją sytuację finansową dorabiając na dyżurach lub w dodatkowej pracy, niż gdyby miała liczyć na zmiany systemowe.

Te trzy podane wyżej przykłady są niezwykle symptomatyczne dla tego, co się dzieje w polskiej służbie zdrowia i – szerzej –  w naszym państwie. Zwrócili na to uwagę niektórzy socjologowie: Polacy skupiają się na swoich własnych sprawach, całą energię poświęcając sobie, swojej rodzinie,  najbliższemu otoczeniu, a sprawy ogólniejsze, wspólne stają się im obojętne. Symbolicznym tego obrazem są niektóre nowe osiedla, gdzie zadbane, wręcz wypieszczone domki i ogródki sąsiadują z dziurawymi, polnymi drogami, tonącymi wieczorem w ciemnościach z powodu braku oświetlenia.

Dlaczego tak się dzieje?  Myślę, że winni są „ci na górze” . Polacy, obywatele zostali nauczeni przez ostatnich 20 lat, że ich głos nie ma znaczenia, że ich merytoryczne uwagi są lekceważone, że ich trud znalezienia lepszego rozwiązania jest marnowany. Dzieje się to w różnych dziedzinach i – dla całego państwa –  jest niebezpieczne.  Bez zmiany elit politycznych – nie tyle personalnej, co jakościowej – odwrócenie tego zjawiska nie będzie możliwe.          

Krzysztof Bukiel, 28 września 2014 r