22 kwietnia 2013

 

felieton z menedżera zdrowia – w pdf – tutaj

 

oraz tekst poniżej:

 

 

 

 

Koszty transakcyjne – dla MZ

 

Dawno temu, gdy komputery były jeszcze wielkie jak szafa i stanowiły dużą rzadkość, dyrektor jednej z fabryk chwalił się dziennikarzom jak nowoczesny jest jego zakład: kupiliśmy właśnie komputer, który zastępuje pracę 3 ludzi. – A kto go obsługuje ? zapytali dziennikarze. – Mamy do tego 5 nowych pracowników.

 

Ten dowcip, chociaż stary, znakomicie ilustruje całkiem współczesny problem publicznej ochrony zdrowia w Polsce. Są nim nieproporcjonalnie wielkie „koszty transakcyjne” wielu rozwiązań systemowych, wprowadzanych od pewnego czasu do publicznej ochrony zdrowia w celach, które z pewnością trudno uznać za merytoryczne.  

 

Ostatnim przykładem takich działań jest „reforma Arłukowicza” czyli program zmian w systemie publicznej ochrony zdrowia, przedstawiony niedawno przez obecnego ministra. Jest on rzeczywiście imponujący. Przewiduje: dzielenie, łączenie, zamianę jednych instytucji w drugie, decentralizację jednych decyzji i centralizację innych. Dzięki temu ma być taniej, sprawniej, nowocześniej i bliżej pacjenta. Pracy przy wdrażaniu tej reformy będzie co niemiara. Pójdzie też na nią sporo środków. Wiele nowych osób znajdzie zatrudnienie. Zajmie to wszystko parę lat zanim się jakoś „ułoży”, a pozytywnych efektów … nie będzie żadnych.

 

Obecny minister zdrowia jest w tym działaniu bliźniaczo podobny do swojego poprzednika sprzed 10 laty – Mariusza Łapińskiego, który na ówczesne problemy publicznej służby zdrowia – identyczne z obecnymi – zareagował podobnie, tylko w odwrotnym kierunku. Łapiński głównie łączył i centralizował, co zapewne związane było z faktem, że miał do czynienia nie z jednym Funduszem ale z 16 kasami chorych, które łatwiej było połączyć niż jeszcze bardziej podzielić. Też miało być taniej, sprawniej i lepiej dla pacjenta. Oczywiście nic z tego nie wyszło, bo prawdziwa przyczyna ówczesnych i obecnych problemów była i jest gdzie indziej.

 

Te dwa powyższe przypadki ukazują szczególnie wielkie „transakcje” w systemie ochrony zdrowia, których koszty były lub będą o niebo większe od korzyści. Ale mniejszych, podobnie nieefektywnych rozwiązań w organizacji publicznej ochrony zdrowia jest wiele. Wymienię parę z nich: Chociaż prawo do korzystania ze świadczeń zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych przysługuje – zgodnie z konstytucją – wszystkim obywatelom, zostali oni podzieleni na wiele różnych kategorii, a każdej z nich przyporządkowano inną „legitymację prawną” do korzystania ze świadczeń. Łączy się to – oczywiście – ze skomplikowanym sposobem gromadzenia i weryfikacji danych, wymaga rozbudowanego systemu elektronicznego, pochłania wiele czasu i pracy, a i tak na końcu dowiadujemy się tego, o czym wiedzieliśmy od początku. Równie skomplikowany i kosztowny jest system zbierania „składek” na NFZ oraz sposób ustalania ich wielkości, a i tak jest on daleki od deklarowanej zasady solidaryzmu społecznego. Można by tu jeszcze wymienić system refundacji leków, który – w wielu przypadkach – mobilizuje wielkie „siły i środki” po to aby zafundować pacjentom refundację w kwocie np. 1,5zł oraz wspomnieć o obowiązku corocznej weryfikacji rozpoznania choroby przewlekłej u specjalisty, co nie chroni przecież przed nieuzasadnionym korzystaniem z leków, a jedynie podraża ich wypisanie przez lekarza rodzinnego.    

 

Nie jest sztuką wprowadzać skomplikowane procedury, wielkie zmiany i reformy, które nic właściwie nie poprawiają mimo tego, że dużo kosztują i wymagają wielkiej pracy. Sztuką jest zmienić bardzo niewiele aby poprawić wszystko. Obawiam się, że ta zasada jest dokładnie przeciwstawna myśleniu polityków.

 

Krzysztof Bukiel – 12 kwietnia 2013 r.