12 marca 2018

Felieton ukazał się w ostatnim numerze Ogólnopolskiego Przeglądu Medycznego: http://opm.elamed.pl/aktualny-numer

 

oraz jego treść poniżej:

 

Autodemaskacja rządu.

 

Duże poruszenie spowodował niedawno projekt zmian w ustawie o działalności leczniczej, autorstwa Ministerstwa Zdrowia, niedawno opublikowany. Elementem, który wywołał szczególne komentarze jest zapis pozwalający szpitalom i innym placówkom publicznym na udzielanie komercyjnych, odpłatnych świadczeń zdrowotnych.

 

Wielu ludzi chwali to rozwiązanie. Wreszcie nastąpi równouprawnienie szpitali publicznych z prywatnymi, będzie można lepiej wykorzystać „wolne moce” i potencjał szpitali publicznych i uzupełnić ich budżety, a ludzie, którzy zechcą się leczyć prywatnie zyskają dodatkowy wybór miejsca leczenia – niekiedy w postaci znakomitych klinik, do których dotychczas nie mogli się dostać. Nie bez znaczenia jest fakt, że te osoby, które wybiorą leczenie odpłatne odciążą kolejki do leczenia refundowanego, pomagając w ten sposób osobom biedniejszym.

 

Sprawa jednak – wbrew pozorom – nie jest tak jednoznaczna. Przede wszystkim oznacza ona bowiem, że rządzący uznają i akceptują ten fakt, iż kolejki do leczenia w publicznej ochronie zdrowia są elementem trwałym, którego nie zamierzają zlikwidować. Gdyby było inaczej nie proponowaliby obywatelom korzystania z prywatnego leczenia w publicznych szpitalach, bo kto chciałby płacić za leczenie, jeżeli mógłby je uzyskać we właściwym czasie bezpłatnie? Można zatem domniemywać, że owe zapewnienia Pani Premier, iż rząd dba o „polskiego pacjenta” i zwiększy finansowanie publicznej ochrony zdrowia oraz ułatwi dostęp do bezpłatnego leczenia są tylko kolejnymi, nic nie znaczącymi propagandowymi hasłami.

 

Tych elementów autodemaskacji rządu jest w tej propozycji więcej. Upada właśnie mit o możliwości (i konieczności) „de-ekonomizacji” publicznej służby zdrowia i zastąpienia jej działaniem „dla misji”. Hasła te były podstawą programu reformy ministra Radziwiłła. Teraz okazuje się, że nie są one wiele warte. Gdyby było inaczej, należałoby zadać pytanie: dlaczego szpitale publiczne mając niewykorzystany potencjał i „wolne moce”, które chcą wykorzystać do udzielania świadczeń odpłatnych, nie przeznaczą je do zwiększenia liczby i zakresu świadczeń bezpłatnych. Mogłyby to przecież zrobić w ramach „misji”, nie oglądając się na swój wynik finansowy.

 

Poza tą autodemaskacją rządu, przedstawiona propozycja niesie też za sobą konkretne niebezpieczeństwo. Jest nim finansowa motywacja – tak dla rządu, jak i dla poszczególnych szpitali – aby ograniczać zakres świadczeń bezpłatnych na rzecz komercyjnych, odpłatnych. Dyrektor (i pracownicy) szpitala, który wynagradzany jest w formie budżetu nie powiązanego ściśle z liczbą udzielanych świadczeń będą mieli oczywistą motywację aby oszczędzać „siły i środki” w czasie udzielania świadczeń bezpłatnych (z reguły „deficytowych”) i wykorzystać je do udzielania świadczeń komercyjnych, przynoszących szpitalowi dochód. Również rząd, który zauważy, że przez rozszerzenie możliwości komercyjnego leczenia zmniejsza „napór” na leczenie bezpłatne może dojść rychło do wniosku, że ten kierunek jest dla niego korzystniejszy niż zwiększenie nakładów na publiczną ochronę zdrowia. Efekt będzie taki, że utrwali się patologiczna równowaga: niewydolny system publicznej ochrony zdrowia i „wentyle bezpieczeństwa” w postaci szerokiego dostępu do prywatnej, komercyjnej opieki zdrowotnej. Można oczywiście i tak organizować opiekę zdrowotną w kraju. Powstaje jednak wówczas zasadne pytanie: po co w ogóle utrzymywać fikcję w postaci publicznej ochrony zdrowia? Czy nie uczciwiej i lepiej dla pacjentów byłoby stwierdzić, że państwa nie stać na fundowanie obywatelom bezpłatnej opieki zdrowotnej – przynajmniej w takim, jak dotychczas zakresie – i powinni oni sami o tę opiekę się zatroszczyć? Pewnie uczciwiej i lepiej, ale na czym wówczas wygrywałoby się wybory, gdyby zabrakło obietnicy troski o „polskiego pacjenta”?

 

Krzysztof Bukiel 17 czerwca 2017