4 maja 2015

 

Spośród wszystkich kandydatów biorących udział w obecnych wyborach prezydenckich jeden jest szczególny. Nie można go zaliczyć do lewicy, ani do prawicy, do wolnorynkowców, ani socjalistów, do narodowców ani do ludowców. Pokazuje się z przedstawicielami roszczeniowych związków zawodowych i z najbardziej zdecydowanym ich przeciwnikiem. Niektórzy twierdzą, że jest tajną bronią prezydenta Komorowskiego, który rozbija zwolenników prawicy, inni, że to agent PiS, który ma odciągnąć zwolenników obecnego prezydenta. Również program tego kandydata jest szczególny, bo – praktycznie – jednopunktowy. Jest nim wprowadzenie w wyborach do Sejmu nowej ordynacji wyborczej, opartej o jednomandatowe okręgi wyborczej – JOW.   

Rodzaj ordynacji wyborczej ma wielki wpływ na kształt demokracji w państwie. Żeby to zrozumieć trzeba przypomnieć najogólniej czym się różni obecna ordynacja od ordynacji opartej o JOW.

Obecna ordynacja polega na tym, że w jednym dużym okręgu, liczącym ok. 800 tys. mieszkańców  wybiera się kilku (ok. 10) posłów. Posłami nie zostają jednak ci, którzy otrzymali w danym okręgu największą ilość głosów, bo pierwszeństwo ma wynik ogólnokrajowy danej partii. Jeśli partia nie przekroczy progu 5% w skali kraju, kandydaci z jej listy nie są brani w ogóle pod uwagę, bez względu na ich osobisty wynik. Później – na podstawie szczególnego wzoru – przyznaje się odpowiednią (czyli proporcjonalną do wyniku ogólnopolskiego) ilość posłów w danym okręgu dla danej partii, a dopiero na końcu liczą się głosy poszczególnych kandydatów. Zdarza się często, że do Sejmu dostają się osoby, które otrzymały w swoim okręgu kilkaset głosów, a nie dostają ci, którzy dostali kilkanaście tysięcy.

Taka ordynacja powoduje ważną konsekwencję: kształtowanie się partii typu wodzowskiego. O możliwości dostania się do Sejmu danej osoby decyduje bowiem szef partii, który wpisuje (lub nie wpisuje) ją na listę kandydatów i przyznaje jej lepsze lub gorsze miejsce na liście. Osoba spoza listy partyjnej, choć ma prawo zgłoszenia swojej kandydatury to w praktyce do Sejmu nie dostanie się nigdy, bo w skali kraju nie przekroczy 5% progu. Ta wstępna „partyjna” weryfikacja kandydatów do Sejmu jest dokładną kopią systemu PRL, z tą różnicą, że teraz partii jest więcej. Skutek jest taki, że każdy, kto chce zrobić polityczną karierę myśli przede wszystkim o tym, jak przypodobać się przewodniczącemu swojej partii. Zanika wewnątrzpartyjna dyskusja o charakterze merytorycznym, a dominującą postawą staje się lizusostwo i bezrefleksyjne popierania kierownictwa partii. Ludzie niezależni, samodzielnie myślący, mądrzejsi (nie mówiąc już o wybitnych) są – w naturalny sposób – eliminowani, a do głosu dochodzą „bierni, mierni, ale wierni”.  To powoduje upadek całej klasy politycznej w państwie. I nie jest to wcale teoretyzowanie: Czy w Polsce nie było rzeczywiście lepszego pod względem merytorycznym kandydata na premiera niż obecnie sprawująca tę funkcję osoba?

Ordynacja oparta na JOW jest ordynacją większościową. Okręgi są znacznie mniejsze niż obecnie (liczą ok. 80 tys. mieszkańców), ale jest ich dużo więcej, dokładnie 460 – tyle ilu posłów. Z każdego okręgu wybiera się jednego posła. Zostaje nim ten z kandydatów, który w danym okręgu uzyska najwięcej głosów. Kandydatem może być każdy – zarówno wpisany na listę partyjną, jak i „wolny strzelec”. Jeśli cieszy się zaufaniem wyborców – może wygrać bez pomocy partii. Ten system też powoduje określony skutek. I nie jest nim wcale rozbijanie partii albo atomizowanie parlamentu. Jest nim zmiana charakteru partii: stają się demokratyczne, a nie wodzowskie. Odwraca się bowiem kierunek zależności: to nie (dobremu) kandydatowi do parlamentu zależy na partii, ale partii zależy na (dobrym) kandydacie do parlamentu. Skoro można dostać się do Sejmu bez partii, kierownictwo partii traci „bat” na niepokornych działaczy w postaci niewpisania ich na listę kandydatów do Sejmu. Nie trzeba już podlizywać się „wodzowi”, można śmiało przedstawiać swoje stanowisko. Partia nie zrezygnuje z osoby mądrej i profesjonalnej w swojej dziedzinie, bo w ten sposób może stracić potencjalnego posła, który wystartuje ze swojego okręgu jako osoba niezrzeszona.

Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy doświadczył już w praktyce nie jeden raz, jak obecna ordynacja wyborcza wpływa na parlamentarzystów. Chociaż prywatnie zgadzali się z nami w wielu sprawach, gdy przyszło do głosowania w Sejmie – na sali plenarnej czy chociażby w komisji – zawsze słuchali się swojego wodza. Tak było przy okazji np. ustalania wysokości wynagrodzenia zasadniczego dla lekarzy stażystów, podobnie przy zmianie ustawy refundacyjnej, czy ostatnio w sprawie pakietu onkologicznego.

Nie jest możliwa jakakolwiek merytorycznie uzasadniona zmiana w Polsce, jeżeli ci, którzy mają tę zmianę wprowadzić nie są w ogóle zainteresowani merytorycznymi argumentami, a jedyną ich troską jest przypodobać się „wodzowi”. Ordynacja wyborcza do parlamentu, jaka obecnie obowiązuje w Polsce jest wymarzonym wręcz sposobem aby uzależnić całą klasę polityczną danego kraju od kilku osób, a ostatecznie podporządkować silniejszemu podmiotowi (wewnętrznemu lub zewnętrznemu). 

Dlatego zanim podejmiemy się próby naprawy różnych dziedzin naszego życia, w tym również ochrony zdrowia, musimy mieć z kim rozmawiać, musimy mieć w ministrze, rządzie, parlamentarzystach – odpowiedniego, merytorycznego partnera na poziomie. Nie będzie tego bez zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu z obecnej partyjnej na ordynację większościową, opartą o JOW.

Dlatego w tych wyborach prezydenckich zagłosuję na … JOW. 

Krzysztof Bukiel  04 maja 2015