10 lipca 2012

felieton napisany dla Ogólnopolskiego Przegladu Medycznego  i dostępny na stronie wydawnictwa:
http://www.medyczny.elamed.pl/

 

oraz tekst poniżej:

W koło Macieju.  Dla OPM

Wniosek ministra zdrowia o odwołanie prezesa NFZ Jacka Paszkiewicza sprowokował dyskusję na temat  nie tylko osoby prezesa, ale i kierowanej przez niego instytucji. I nagle  – podobnie jak parę lat temu w przypadku kas chorych – (niemal) wszyscy zaczęli się domagać likwidacji Funduszu, widząc w nim główne zło i przyczynę wszelkich kłopotów służby zdrowia.

Ta jednomyślność w ocenie Funduszu mogłaby sugerować, że Polacy, a zwłaszcza wypowiadający się w tej sprawie politycy, doszli wreszcie do porozumienia jak ma wyglądać służba zdrowia w naszym kraju i jej kryzys już wkrótce zostanie przezwyciężony. Obawiam się, że nic bardziej mylnego. Pod tym wspólnym żądaniem – likwidacji Funduszu – mieszczą się bowiem różne recepty na rozwiązanie problemów.

Trudno zresztą mówić o nich w sposób pewny, bo politycy, jak to mają w zwyczaju, posługują się bardziej hasłami niż konkretami. Czego na przykład chcą ci, którzy domagają się likwidacji jedynie centrali Funduszu z pozostawieniem jego oddziałów wojewódzkich? Czy chcą powrotu do kas chorych, czy wprowadzenia samorządowej służby zdrowia, na wzór skandynawski?  A żądający likwidacji całego Funduszu – czym go chcą zastąpić? Państwową, budżetową służbą zdrowia czy systemem quasi ubezpieczeniowym, w którym rozdział pieniędzy i kontraktowanie świadczeń będą w gestii ministerstwa zdrowia i wojewodów?  Nawiasem mówiąc, postępująca – od paru lat – centralizacja Funduszu i niektóre zapowiedzi ministra zdrowia zdają się wskazywać na ten właśnie kierunek.

Ja jednak nie tymi – potencjalnymi – zmianami instytucjonalnymi chciałbym się tutaj zająć. Wręcz przeciwnie. Moim zdaniem politycy i zwykli ludzie przywiązują nadmierną wagę do instytucji, a lekceważą to, co naprawdę ważne – mechanizmy, które rządzą systemem. Bo czy jest taka wielka różnica między kasami chorych a NFZ. Fundusz to przecież nic innego, jak ogólnopolska kasa chorych. A samorządowa służba zdrowia – czym się różni od kas lub Funduszu? Chyba tylko tym, że kontrakty ze świadczeniodawcami podpisuje nie dyrektor oddziału NFZ ani nie prezes wojewódzkiej kasy, ale dyrektor departamentu w urzędzie marszałkowskim. We wszystkich tych trzech przypadkach mamy do czynienia z publicznymi pieniędzmi i kontraktowaniem świadczeń przez – taki czy inny – organ władzy publicznej. Nawet tradycyjna państwowa służba zdrowia, o charakterze zaopatrzeniowym, gdzie nie ma kontraktowania świadczeń, ale jest budżetowa alokacja środków niewiele się różni od wyżej wymienionych. Decyduje o tym fakt, że publiczne nakłady na świadczenia zdrowotne są – tak w przypadku kas, jak i NFZ – zbyt małe w stosunku do zadeklarowanego zakresu świadczeń gwarantowanych i aby to jakoś zrównoważyć i kasy i Fundusz limitują świadczenia i ustalają administracyjnie ich ceny. Jest to – de facto – określanie budżetów poszczególnych zakładów. Skutki też są podobne we wszystkich wymienionych przypadkach: niedobory świadczeń w stosunku do potrzeb, kolejki do leczenia, deficyt finansowy placówek zdrowotnych, administracyjne utrudnienia w dostępie do świadczeń, obniżająca się ich jakość.

Co więc –tak naprawdę – może naprawić polską służbę zdrowia? Jaka zmiana jest potrzebna?

Życie i praktyka – także polskiej służby zdrowia – przyniosły już odpowiedź na to pytanie. Dwa tygodnie przed wnioskiem ministra zdrowia o odwołanie prezesa NFZ pojawiły się wyniki kolejnego już Europejskiego Konsumenckiego Indeksu Zdrowia (EHCI). Polska znowu spadła w tym rankingu, tym razem do 27 miejsca w Europie. W niemal każdej badanej dziedzinie polska służba zdrowia wypadła słabo. Był wszakże jeden wyjątek. Poprawiły się znaczenie wyniki leczenia zawału serca i ostrych epizodów wieńcowych. Dostęp Polaków do zabiegów kardiologii interwencyjnej jest nawet lepszy niż w wielu znacznie bogatszych od nas krajów. Czy to cud? Nie, to jedynie skutek wystąpienia kilku sprzyjających warunków: Świadczenia te nie są limitowane, dzięki czemu możliwa jest wolna konkurencja między podmiotami, bo pieniądze idą za pacjentem, a nie za przyznanym limitem, a wycena tych świadczeń jest na tyle dobra, że pozwala na wypracowanie zysku. I to jest właśnie odpowiedź na pytanie co trzeba zmienić w polskiej służbie zdrowia, aby wyszła z kryzysu: znieść limity, prawidłowo wycenić świadczenia i pozwolić na konkurencję świadczeniodawców. Żeby tak się stało, trzeba jednak przedtem zbilansować nakłady publiczne na lecznictwo z zakresem świadczeń gwarantowanych, a to wymaga od polityków trudnej decyzji: albo znacznego zwiększenia nakładów publicznych na lecznictwo, albo znacznego ograniczenia zakresu świadczeń bezpłatnych. Politycy boją się tej decyzji jak ognia. Przedstawiają więc kolejne „cudowne” recepty na naprawę sytuacji, zmieniając instytucje. Najpierw zaproponowali likwidację budżetowej służby zdrowia i powołanie kas chorych, następnie likwidację kas i utworzenie NFZ, teraz likwidację NFZ i zamianę go na kasy albo ponowne przywrócenie budżetowej służby zdrowia. I tak w koło Macieju.

Krzysztof Bukiel 28 maja 2012r.