Minister zdrowia Adam Niedzielski jakiś czas temu podjął decyzję o natychmiastowym odwołaniu ze stanowiska dyrektora jednego ze szpitali w Radomiu. Skorzystał z odpowiednich przepisów „epidemicznych”. Jak zaznaczył, decyzja była konieczna, bo dyrektor nie chciał współpracować z wojewodą w zwalczaniu pandemii.
Takie działanie w czasie epidemii można uznać za uzasadnione. Wiadomo, że walka z epidemią jest jak wojna, a na wojnie są rozkazy, które trzeba wykonać. Najwyraźniej dyrektor szpitala w Radomiu rozkazu wykonać nie chciał, więc został odwołany. I nie zwróciłoby to mojej uwagi, gdyby nie – wypowiedziany przy tej okazji – komentarz pana ministra. Stwierdził on, że wydarzenie to potwierdza słuszność przyjętego przez rząd kierunku zmian w organizacji szpitalnictwa w Polsce, który w praktyce oznacza „ręczne” sterowanie szpitalami. Minister stwierdził: „chcemy mieć narzędzia do ingerencji, gdy szpital nie wpisuje się w politykę zdrowotną państwa”.
Zastanowiło mnie: Dlaczego – w normalnym czasie, nie w czasie walki z epidemią -szpital miałby „nie wpisywać się w politykę zdrowotną państwa”? Przecież polityka zdrowotna państwa nie powinna polegać na czymś innymi niż polityka zdrowotna szpitala. W obu przypadkach powinno chodzić o to samo: żeby ludzi chorych leczyć, robiąc to jak najlepiej, a przy tym efektywnie tak, aby szpital mógł się z tego utrzymać i nie zbankrutować.
TVP nadaje akurat kolejną serię „Stulecia Winnych”. W ostatnim odcinku jest scena, gdy do Winnego – chłopa, rolnika indywidualnego, przychodzi urzędnik sprawdzający czy właściwie prowadzi on swoje gospodarstwo, a zwłaszcza, czy przekazuje odpowiednią – wyznaczoną przez państwo – ilość płodów rolnych w ramach tzw. „dostaw obowiązkowych”. Wyjaśnia przy tym: „dostawy obowiązkowe są po to, aby zapewnić wyżywienie klasy robotniczej i inteligencji pracującej w miastach – taka jest polityka ludowego państwa”. Ktoś nie zorientowany, nie pamiętający tamtych czasów mógłby stwierdzić: Przecież chłopi, aby mieć z czego żyć, musieli sprzedawać swoje plony i – tak czy inaczej – trafiłyby one do klasy robotniczej i inteligencji pracującej. Po co zatem były te „dostawy obowiązkowe” skoro polityka państwa i chłopów w tym zakresie była taka sama: wyprodukować jak najwięcej żywności i sprzedać ją na rynku, aby ludzie w mieście mieli co jeść.
I tu trzeba wyjaśnić: Celem istnienia „dostaw obowiązkowych” od rolników indywidualnych w PRL nie było – bynajmniej – zapewnienie odpowiedniej ilości żywności dla mieszkańców miast, ale zapewnienie odpowiednio niskich cen, za które państwo tę żywność od chłopów by „kupowało” (piszę w cudzysłowie, bo ceny te były tak niskie, że – właśnie dlatego – kojarzyły się chłopom z kontyngentem oddawanym Niemcom w czasie wojny). W tym właśnie zakresie „polityka państwa” i „polityka chłopów” rozchodziła się. Chłopi chcieli sprzedawać swoje plony po takich cenach, które dałyby im zysk i pozwoliły się utrzymać, państwo chciało kupić płody rolne po cenach niższych niż koszty konieczne do ich wyprodukowania.
Teraz już chyba wszyscy wiemy w czym może się też „rozejść” polityka zdrowotna szpitala i polityka zdrowotna państwa i po co ministrowi zdrowia narzędzie do ingerencji, na wypadek takiego rozejścia.
Krzysztof Bukiel 15 marca 2021.