Niedawno byliśmy świadkami spektakularnej „rozprawy” prezesa PiS z problemem, jaki wizerunkowi partii stworzył Bartłomiej Misiewicz. Na polecenie Jarosława Kaczyńskiego Misiewicza najpierw zawieszono w prawach członka PiS, później spowodowano, że on sam z członkostwa tego zrezygnował, a jeszcze wcześniej ogłoszono, że nie ma on kwalifikacji do pełnienia funkcji publicznych ani do zasiadania na odpowiedzialnych stanowiskach w spółkach państwowych. Oczywiste w takiej sytuacji stało się rozwiązanie umowy z panem Misiewiczem przez jedną ze spółek państwowych, gdzie miał on piastować stanowisko utworzone chyba tylko w tym celu aby go zatrudnić za wysokim wynagrodzeniem.
Czy powyższa sytuacja ma cokolwiek wspólnego z wprowadzaną właśnie przez rząd reformą ochrony zdrowia? Moim zdaniem ma i to całkiem sporo.
Zasadniczym przesłaniem tej reformy jest myśl, że w ochronie zdrowia nie może być mowy o „biznesie” ale o „misji”. Misję tę, zdaniem rządu – co nie powinno dziwić – lepiej spełniać będą publiczne szpitale (i przychodnie) niż prywatne. Prywatne mają bowiem na celu zysk czyli „biznes”, a państwowe jedynie misję. Na słowa krytyki, że instytucje publiczne są – z reguły – mniej efektywne, a stanowiska kierownicze są w nich obsadzane często na zasadzie „kolesiostwa”, nepotyzmu lub partyjnego nadania, a nie na podstawie merytorycznych umiejętności, prezes PiS zwykł był odpowiadać, że problem nie jest w „publicznym statusie” instytucji, ale w tym, kto sprawuje władzę i te publiczne stanowiska obsadza. Zdaniem prezesa PiS można tak „wychować” elity państwa, że wymienione wyżej problemy przestaną istnieć a przynajmniej nie będą miały istotnego znaczenia. Nie trzeba dodawać, że – w ocenie prezesa PiS – jego partia takie właśnie „elity” ukształtuje.
I oto pojawia się „sprawa Misiewicza”, czyli osoby, która z nadanie partyjnego, bez odpowiednich merytorycznych kwalifikacji zajmuje odpowiedzialne stanowiska w spółce państwowej. Co więcej, przez długi czas, aż do interwencji samego prezesa PiS nikomu spośród działaczy rządzącej partii ta sytuacja nie przeszkadza i wszyscy w taki czy inny sposób ją usprawiedliwiają. Powstaje zatem zasadne pytanie: A co się stanie gdy zabraknie prezesa Kaczyńskiego? Kto wówczas będzie pilnował uczciwości polityków PiS? A przecież możliwa jest też sytuacja (co więcej – nawet pewna), że kiedyś Prawo i Sprawiedliwość straci władzę i powróci ona w ręce nie tak już kryształowo uczciwych polityków, jak ci z PiS-u? Jak wówczas wyglądać będzie obsadzanie stanowisk w różnych państwowych instytucjach? Jaka wówczas będzie jakość zarządzania tymi instytucjami, a wśród nich także placówkami zreformowanej ochrony zdrowia ? Czy tak zarządzane placówki rzeczywiście będą działać „dla misji” czy może „dla zysku” ale już nie instytucji tylko partyjnych kolesiów?
Niestety obawiam się, że takie pytania nie nasuną się obecnym reformatorom ochrony zdrowia i dopiero w praktyce będziemy mogli uzyskać na nie odpowiedzi. Szkoda tylko straconych lat i chorych, którzy – z tego powodu-nie otrzymają takiej pomocy, jaką mogliby otrzymać.
Krzysztof Bukiel 19.04.2017