27 października 2014

 

W grudniu 2000 roku OZZL przeprowadził głośną (wówczas) akcję – happening pt. kartki na leczenie na rok 2001. W kilku głównych gazetach związek zamieścił ogłoszenia, że kasy chorych będą wydawać te „kartki” w swoich siedzibach. OZZL wydrukował parę milionów takich „bonów reglamentacyjnych” i rozprowadzał je w przychodniach i szpitalach w całym kraju. Bony wyglądem przypominały „kartki” z okresu PRL i świadomie do nich nawiązywały. Na odwrocie „kartek” OZZL wyjaśniał, że akcja jest jedynie happeningiem, a jej celem jest zwrócenie uwagi, ze leczenie w Polsce jest administracyjnie reglamentowane i to urzędnik, a nie potrzeby zdrowotne decyduje, czy pacjent będzie leczony. Wyrażaliśmy przy tym przekonanie, że nigdy nikomu nie przyjdzie do głowy aby wprowadzać „kartki” na leczenie.   

Minęło 14 lat.

Jednym z elementów tzw. pakietu onkologicznego, który spotyka się z powszechną krytyką – nie tylko lekarzy – jest wprowadzenie tzw. zielonej karty oraz minimalnego wskaźnika rozpoznawania nowotworów przez lekarza POZ. Niektórzy dziwią się nawet po co rządzący wprowadzają te rozwiązania. Mogliby przecież ograniczyć się tylko do tego, co jest  powszechnie popierane: zniesienia limitowania diagnostyki i leczenia onkologicznego.   

Odpowiedź jest prosta:  nielimitowanie diagnostyki i leczenia w obecnym systemie opieki zdrowotnej w Polsce jest  przywilejem i – jak każdy przywilej – musi być reglamentowany. Zielona karta jest takim właśnie narzędziem reglamentacji. Jest ona w istocie „kartką” na nielimitowane leczenie.  Minimalny wskaźnik rozpoznawania nowotworów jest natomiast elementem dyscyplinującym lekarzy POZ  aby nie rozdawali tych „kartek” zbyt hojnie.  Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że każdy chory będzie chciał ją dostać, niezależnie od tego na co choruje. Każdy chce bowiem być leczony „bezkolejkowo”. Lekarze, którzy będą mieli zbyt   miękkie serce aby odmówić „kartki”  na nielimitowane leczenie będą ukarani zakazem możliwości wydawania takich „kartek”.

Moim zdaniem dobrze się stało, że minister zdrowia wprowadził pakiet onkologiczny, nawet w takiej ułomnej postaci. Powstaje bowiem istotny wyłom w systemie: pojawia się grupa chorych zyskujących prawo do leczenia, które nie jest limitowane administracyjnie. To zresztą już kolejna taka grupa (po kardiologii interwencyjnej i dializoterapii) ale – tym razem – chyba największa. Jest to rzecz dobra już tylko z tego powodu, że pewna część chorych zyska pewniejszą pomoc medyczną, ale dobra również dlatego, że wyjęta zostanie kolejna cegła z muru systemu opieki zdrowotnej, w którym kolejki do leczenia uznano za nienaruszalny dogmat. A jeżeli spowoduje to przy okazji chaos, niezadowolenie niektórych grup lekarzy czy pacjentów to może nawet lepiej. Niepokój społeczny zmusi bowiem rządzących do wykonania kolejnych kroków na drodze do systemu „bezkolejkowego”. Podobnie jak bony reglamentacyjne w ostatniej dekadzie PRL zapoczątkowały koniec ówczesnego systemu ekonomicznego, tak „zielone karty leczenia onkologicznego” staną się – miejmy nadzieję –  początkiem końca obecnego „kolejkowego” systemu opieki zdrowotnej.

Krzysztof Bukiel 27 października 2014r.