21 listopada 2012

felieton na stronie Menedżera Zdrowia:  http://www.termedia.pl/Gospodarstwa-pomocnicze-reaktywacja,12,19762,0,0.html

 

oraz poniżej:

Gospodarstwa pomocnicze – reaktywacja. Dla MZ.

Zadziwiające jest jak system opieki zdrowotnej w Polsce po „przełomie” roku 1999, powoli ale konsekwentnie wraca we wcześniejsze koleiny,  wytyczone jeszcze w okresie PRL. 

Gdy 26 lat temu zaczynałem pracę jako lekarz, szpital w którym się zatrudniłem, oprócz leczenia ludzi zajmował się też … hodowlą trzony chlewnej i uprawą roślin. Działalność ta należała do tzw. gospodarstwa pomocniczego, stanowiącego wydzieloną cześć szpitala. Tego rodzaju gospodarstwa tworzone były wówczas często przy jednostkach budżetowych, których zasadnicza działalność była finansowana z budżetu państwa i z założenia niedochodowa. Cel gospodarstw pomocniczych był prosty: wzbogacić budżet jednostek z reguły niedofinansowanych, przez podejmowanie działalności komercyjnej. Szpitale, podobnie jak cała służba zdrowia należały wówczas do sfery budżetowej, a więc i one wymagały dodatkowego „wspomagania”.    

Wprowadzenie kas chorych miało przynieść w tym zakresie istotny przełom. Służba zdrowia „wyszła” ze sfery budżetowej. Leczenie przestało być „darmowe”, bo pojawił się konkretny podmiot, który za nie płacił. Szpitale przestały otrzymywać pieniądze na swoją działalność, a zaczęły je zarabiać – za konkretne świadczenia. Ogłoszono zasadę, że „pieniądze idą za pacjentem” i kto będzie lepiej leczył lepiej też zarobi. Gospodarstwa pomocnicze w takim przypadku stały się anachronizmem. Po co szpital miał hodować świnie, jeśli mógł zarobić na leczeniu ludzi?

W międzyczasie, na mocy odpowiedniej ustawy, gospodarstwa pomocnicze w ogóle zlikwidowano.   Najwyraźniej uznano, że lepiej jest, gdy każdy zajmuje się tym do czego został powołany i na czym się zna, a  sytuację finansową jednostek budżetowych trzeba poprawić przez ich lepsze finansowanie, a nie zaprzęganie ich do prowadzenia „biznesu”.     

Z biegiem lat okazało się jednak, że „eksperyment” z przekształceniem szpitali w dochodowe podmioty nie udał się. Publiczny płatnik przymuszony brakiem środków na sfinansowanie „koszyka” świadczeń gwarantowanych zaczął limitować świadczenia zdrowotne i zaniżać ich ceny. Szpitale znowu, jak przed reformą, otrzymywały w istocie roczne budżety, do których musiały się dostosować, a nie sprawiedliwą zapłatę za wykonane świadczenia. Rychło okazało się też, że przy takim finansowaniu zbilansowanie szpitala nie jest możliwe, jeśli chce się utrzymać jego „misję”, czyli po prostu leczyć tych, którzy tego potrzebują. Szpitale w Polsce znowu zaczęły funkcjonować jak jednostki budżetowe i nic w tym względzie nie zmieni ich przekształcenie w spółki prawa handlowego, bo ich sposób finansowania pozostanie jak dotychczas.

Dobrze zdają sobie z tego sprawę dyrektorzy szpitali. Jak doniosła niedawno prasa, nowy dyrektor szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie zapowiedział rewolucyjne zmiany, które mają wydźwignąć placówkę z zapaści i zapewnić jej trwały byt. Szpital zajmie się prowadzeniem: domu seniora, przedszkola i …  ekologicznej uprawy warzyw. Ta dodatkowa, komercyjna działalność ma zapewnić dochody, które uzupełnią deficyt jaki przyniesie zasadnicza działalności szpitala, czyli leczenie ludzi. Czyż to nie „gospodarstwo pomocnicze” w czystej postaci?

Szczególnego znaczenia temu wydarzeniu nadaje fakt, że dyrektorem o tak „rewolucyjnym” podejściu do funkcjonowania szpitala jest człowiek bardzo bliski obecnej ekipie rządowej, były wojewoda małopolski z nadania premiera Tuska, pan Stanisław Kracik, znany ponadto ze swoich menedżerskich zdolności i gospodarskiego podejścia (chociażby jako wieloletni burmistrz podkrakowskich Niepołomic). Skoro on już wie, że bez „gospodarstwa pomocniczego” szpital się nie utrzyma, to ile jest warte całe to rządowe „gadanie”, że gdy tylko szpitale staną się spółkami i będą dobrze zarządzane zaczną wreszcie przynosić zyski ?   

 

Krzysztof Bukiel  7 listopada 2012 roku.