Walka z korupcją w służbie zdrowia
Ryszard Kijak, Służba Zdrowia nr 9-12, 5 lutego 2007
Nie da się już dalej słuchać i czytać urągających zdrowemu rozsądkowi głupot na temat skali szarej strefy w ochronie zdrowia. Gazety brukowe wymyśliły, że lekarze biorą rocznie „na lewo” 5-7 miliardów zł. Niektórzy „wynalazcy” idą znacznie dalej i oceniają tę wielkość nawet na 10-16 miliardów! (np. „Wprost” nr 11 z 19 marca 2006: „Kasa za zabieg”).
Ową kretyńską kwotę bezmyślnie powielają poważne media, oraz uprawiający tani populizm politycy. Nawet minister zdrowia Zbigniew Religa dał się nabrać i bez zastanowienia powtarza totalne bzdury, nie zadając sobie bynajmniej trudu, aby je zweryfikować. A przecież wystarczyłoby tylko przeprowadzić prosty rachunek.
Zastanówmy się więc wpierw, ilu doktorów może potencjalnie „brać w łapę”. Ze 120-tysięcznej rzeszy przedstawicieli tego zawodu odejmijmy wszystkich pracujących na własny rachunek, czyli stomatologów, lekarzy pierwszego kontaktu i innych sprywatyzowanych, zatem – prowadzących działalność gospodarczą, bo oni przecież nie podlegają temu zjawisku. Pozostanie nam jakieś 60 tysięcy podejrzanych, zatrudnionych w publicznej opiece zdrowotnej. Spośród nich, mówi się, że „bierze” prawie połowa. Niech to będzie 30 tysięcy.
Podzielmy teraz 7 miliardów zł przez te 30 tysięcy nominalnych łapowników (każdy w swoim komputerze ma kalkulator i może łatwo sprawdzić) – i ile nam wychodzi? Rocznie 233 tysiące na łebka! Miesięcznie – 19 tysięcy!
Nawet gdyby wszyscy lekarze pracujący w publicznej opiece zdrowotnej byli skorumpowani, to na jednego medyka-złodzieja przypadałoby po 116 tysięcy „lewych” dochodów w roku, a na miesiąc – po 10 tysięcy. Ale na przykład z drugiej strony, jeśli nie „bierze” każdy, ani co drugi, lecz tylko co czwarty, to na głowę rocznie wypada prawie po pół miliona, czyli miesięcznie po niecałe 40 tysięcy. Już się boję liczyć, ile to by wyniosło, gdyby „brał” jedynie co ósmy, albo co szesnasty…
No, takich pieniędzy nie dałoby się ukryć. Kto, zarabiając tyle „pod stołem”, walczyłby wtedy o jakieś durne dwie czy trzy średnie krajowe!? Kto uczestniczyłby w strajkach!? Profesora K. z Bydgoszczy osądzono za głupie 50 tysięcy, docent H. z Białegostoku niesłusznie odsiedział w areszcie za wciśnięte mu w ramach prowokacji nędzne 5 tysięcy, a 30-tysięczna banda malwersantów, wyłudzających rocznie od pacjentów średnio po 233 tysiące każdy – chodzi jeszcze na wolności!? Gdzie jest policja i prokurator? Gdzie my jesteśmy!? I gdzie jest logika ludzi, którzy wymyślili i propagują takie kacapały!?
Kilka lat temu Fundacja Batorego przeprowadziła badania, z których wynikło, iż tylko 8 proc. ankietowanych w ciągu dziesięciu(!) lat wręczyło lekarzom prezenty lub pieniądze za przeprowadzenie operacji. Fundacja zresztą co roku zamawia w CBOS-ie badanie „Barometru korupcji”. Do faktu dania komukolwiek łapówki przyznaje się z reguły mniej więcej 15 proc. respondentów, z czego 68 proc. dało łapówkę służbie zdrowia. Ta grupa stanowiła więc w roku 2005 tylko (albo aż) ok. 10 proc. ogółu badanych. Czyli prywatną kieszeń publicznego lekarza wzbogacił co dziesiąty obywatel RP. A o ile wzbogacił? Elżbieta Cichocka („Gazeta Wyborcza” z 29 sierpnia 2005) podaje za GUS-em, że w r. 2003 pacjenci zostawili w szpitalach jako „dowody wdzięczności” (koperty, prezenty, kwiaty) „zaledwie” 60 milionów zł.
Choć jest to dużo, to i tak 100-300 razy mniej, niż sugerują media oraz polityczni populiści i demagodzy, szacujący tę strefę na 5-16 miliardów zł rocznie(!), wliczając do niej albo tylko same łapówki, albo też i wpłaty pacjentów na rzecz przeróżnych fundacji oraz pozostałe dopłaty.
Przesada jest kosmiczna. Jeżeli więc mówimy o zjawisku szarej strefy w ochronie zdrowia, i słusznie je potępiamy, to jednak powinniśmy wiedzieć, jaka jest jego prawdziwa, a nie wydumana skala.
A tak przy okazji: dwieście tysięcy piechotą nie chodzi… Kto przejął moją działkę!?