19 października 2006

„Służba Zdrowia” Nr 76-79/2006, 9 października 2006
(tekst bez skrótów redakcyjnych)

Ryszard Kijak
Troglodyci w Taplarach

Czy zwykły polski lekarz może zarabiać miesięcznie 3 tysiące euro, pracując w swoim zawodzie, nie musząc w ogóle znać języka obcego, i nie rozstając się z bliższą czy dalszą rodziną, a nawet ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi i wrogami?
Lekarzom z niektórych województw wydaje się to niemożliwe. Wydaje się im, że takie zarobki można osiągnąć jedynie w którymś z krajów zachodnich, co wiąże się właśnie z jakimś cholernym językiem obcym i emigracją.

Eldorado
Bzdura. Takie eldorado istnieje, i nie trzeba go szukać daleko. Nie trzeba nawet opuszczać ojczyzny. Wystarczy tylko pojechać sobie do Olsztyna, i znaleźć tam zajęcie np. w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym. Albo w Dziecięcym.
Jak twierdzi mój przyjaciel z tamtych stron, w olsztyńskim szpitalu wojewódzkim na etatach pracuje zaledwie dwudziestu kilku lekarzy. Przeważnie są to ordynatorzy oddziałów, którzy lojalność w stosunku do dyrekcji mają zmotywowaną odpowiednimi dodatkami funkcyjnymi. Reszta to kontraktowcy. Zarabiają brutto po kilkanaście tysięcy zł miesięcznie. Raz więcej, raz mniej, ale i tak im się opłaca.
Podobnie w tamtejszym wojewódzkim szpitalu dziecięcym. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku dr Tadek Politewicz założył tam firmę, w której zatrudnili się chirurdzy dziecięcy, i od tej pory wykonują oni zabiegi na rachunek własny. A jeśli potrzeba zoperować dziecko powiedzmy w Działdowie, to dziecięcy chirurg uda się również tam, i zrobi zabieg na miejscu. Matka dziecka zadowolona, bo nie musi załatwiać dziecku miejsca w olsztyńskim szpitalu a sobie pokoju w hotelu, dyrekcja z Działdowa zadowolona, bo nie musi utrzymywać pracownika cały miesiąc, chirurg zadowolony, bo dostaje konkretną kasę. Wszyscy zadowoleni.

Taplary
Czy tak jest wszędzie? Niestety, nie. Na przykład na Podlasiu. Tu jest zadupie, ciemnota, zacofanie, troglodyci, epoka kamienia łupanego i rżnięcie owsa sierpem. Jednym słowem – Taplary ze słynnej „Konopielki” Edwarda Redlińskiego. Tu nic nie jest proste. Wszystko jest krzywe, jak w górach. Nic się nie da zrobić normalnie i od razu. Nawet taki głupi „regon” dla Zarządu Regionu Podlaskiego OZZL trzeba było załatwiać w białostockim urzędzie statystycznym trzy lata (!), podczas kiedy w innych regionach kraju trwa to najwyżej dwa tygodnie. Nie mówiąc o lotnisku, czy dziurach w asfalcie.
Kontrakty w Taplarach!? Jeśli w ogóle, to tylko dyżurowe. I to – maksymalnie – jedynie w cenie kosztów danego stanowiska pracy. Czyli za taką stawkę, jaką szpital i tak wydaje na pracownika. I ani grosza więcej. A co dopiero mówić o kontraktach całościowych, z rozliczaniem według procedur! Dyrektorzy są przerażeni, boją się tego, bo a nuż jakiś organ (choćby i założycielski) capnie ich za zbyteczne nowatorstwo. Lekarze też są przerażeni, gdyż boją się zarobić legalnie dziesięć czy dwanaście tysięcy. W głowach im się po prostu nie mieści taka ekstrawagancja. Istne Taplary.
Forma kontraktów całościowych istnieje na Podlasiu jedynie w nielicznych, ściśle limitowanych przypadkach, takich jak np. kardiochirurgia w szpitalu klinicznym. Ale w roku ubiegłym dyrekcja SPSK, gdzie akurat pracuję, zrobiła wyłom i niespodziewanie postanowiła rozszerzyć grono „pełnych” kontraktowców. Myszami doświadczalnymi zostali – jak zwykle – anestezjolodzy.
Eksperyment ten zszokował mnie trzy razy. Pierwszy raz – gdy okazało się, jak mizerne jest zainteresowanie lekarzy kontraktami całościowymi. W sumie bowiem, na dwudziestu paru „uprawnionych”, umowę podpisało tylko… trzech, w tym – ja. Po raz drugi przeżyłem szok, kiedy na moim koncie bankowym pojawił się pierwszy przelew ze szpitala, he, he. Trzeci szok nastąpił po trzech miesiącach, gdy eksperyment został nagle zakończony (powodów łatwo się domyślić) i gdy musiałem, blacha, wrócić na etat…

Obstrukcja i polucja
A że w Olsztynie można tak cały czas? No to co z tego? Przecież tam jest Zachód! Przynajmniej – w stosunku do Podlasia i Białorusi. Tam pewnie obowiązuje inne prawo, pewnie działają inne przepisy. Może ich publicznych zoz-ów nie objęła „ustawa 203”? Może ich szpitale się nie zadłużyły, bo NFZ płaci im po rzeczywistych kosztach? Może ich Fundusz spełnia wszystkie zachcianki?
Nie to, co w Taplarach (czytaj: na Podlasiu). Tu – ciągle pod górkę, i wiatr zawsze w oczy… I przez to są tu najgorsze zarobki lekarskie w kraju. Jeśli chodzi na przykład o starszych asystentów, to najwyższą średnią wysokość wynagrodzenia osiągają oni w woj. mazowieckim: 2.756,- zł, a najniższa średnia jest w woj. podlaskim: 1.649,- zł. Asystenci najlepiej zarabiają w woj. warmińsko-mazurskim: 2.084,- zł, najgorzej – znów w podlaskim: 1.499,- zł. Młodsi asystenci – to samo. Najlepiej mają w woj. mazowieckim: 1.843,- zł, a najgorzej – a jakże, w podlaskim: 1.231,- zł. Są to najnowsze dane, zebrane przez Ministerstwo Zdrowia.
Tak samo, Podlasie jest w głębokim tyle, jeśli chodzi o wynagrodzenia w szpitalach klinicznych. Dla porównania: starszy asystent w SP Szpitalu Klinicznym Nr 2 Pomorskiej AM w Szczecinie otrzymuje średnio 3.367,- zł, a w SP SK w Białymstoku – 2.250,- zł. Asystent w szczecińskim szpitalu klinicznym dostaje 2.683,- zł, a w białostockim – 1.800,- zł. To o czym my mówimy? Wstyd i hańba, obstrukcja i polucja. I nikt się nie buntuje!?

Emancypacja
Aby upowszechnić warunki wynagradzania lekarzy, jakie obowiązują w niektórych szpitalach olsztyńskich czy szczecińskich, Zarząd Krajowy OZZL zaplanował odpowiednią strategię. Przede wszystkim – rozbudowę struktur związkowych: zapisywanie nowych członków i zakładanie oddziałów tam, gdzie ich jeszcze nie ma.
Organizację zakładową OZZL warto mieć u siebie choćby dlatego, że 30-procentowe podwyżki dyrekcje muszą uzgodnić ze związkami zawodowymi. Jeśli w zakładzie brak OZZL, to nie będzie komu upomnieć się o lekarzy. W porę zorientowali się w tej sytuacji lekarze ze szpitali w Sejnach czy w Bielsku Podlaskim i odświeżyli swoje struktury związkowe. W ich ślady powinny pójść inne zoz-y, w których działalność OZZL osłabła, lub nie było jej wcale.
Następnym etapem, wg planów OZZL, będzie wejście lekarzy w spór zbiorowy w każdym publicznym zakładzie opieki zdrowotnej. W województwie podlaskim takie spory zostały już wszczęte w 10 szpitalach publicznych na 23 istniejące. Proponowane postulaty OZZL, to: minimalne wynagrodzenie etatowe dla stażystów 175 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w gospodarce narodowej (wg GUS), dla lekarzy bez specjalizacji (np. rezydentów) 200 proc., dla lekarza z I0 250 proc., a dla specjalisty 300 proc. Ponadto – odpowiednie przeszacowanie stawek kontraktów, uznanie czasu dyżuru medycznego za czas pracy i przestrzeganie prawa UE w sprawie maksymalnego czasu pracy, oraz wprowadzenie płatnego 14-dniowego urlopu szkoleniowego rocznie.
W wyniku niezrealizowania przez pracodawców tych postulatów, trzeba będzie przystąpić do ogólnopolskiego strajku lekarzy. Akcja ta powinna objąć jednocześnie kilkaset szpitali w kraju.
Równolegle, do końca stycznia przyszłego roku wszyscy lekarze powinni zarejestrować indywidualne praktyki. W lutym prywatne praktyki lekarzy danego oddziału podpisałyby między sobą umowę o współpracy i powołałyby przedstawicielstwa szpitalne lekarzy prywatnie praktykujących. Następnie lekarze zwolniliby się z pracy etatowej i jednocześnie zaoferowaliby podjęcie udzielania świadczeń w ramach praktyk prywatnych, przedstawiając swoje cenniki.
Po szacunek i po satysfakcjonujące wynagrodzenie polscy lekarze nie muszą wyjeżdżać na Zachód. Mogą je wywalczyć tutaj, na miejscu. Jest to tylko kwestia determinacji. Ile jej jest na Podlasiu i w innych zacofanych województwach? To się niebawem okaże.