Reforma po polsku.
Do zjawiska: kolejny rząd- kolejna reforma systemu opieki zdrowotnej, chyba zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Od 1998 roku poszczególne ekipy parlamentarno- rządowe ochoczo naprawiają system, z którego wszyscy są niezadowoleni. Naprawiają, bo w kampanii wyborczej padły obietnice, których nie sposób nie dotrzymać. A temat jest społecznie wrażliwy i łatwo dotrzeć z hasłami do praktycznie każdego obywatela, bo wszyscy są niezadowoleni. System, który wymyślili lub poprawili poprzednicy, jest zły z definicji, bo nie jest naszego autorstwa, a jednocześnie pozwala do woli obrzucać błotem politycznych przeciwników i zbić całkiem niezły polityczny kapitał. Zarówno pierwsza reforma, którą wprowadził rząd AWS w 1999 roku, jak i pozostałe, już tylko „retusze”, w 2001 i następnie w 2005-2006, oraz obecna próba firmowana przez PO, mają wspólny scenariusz, choć były reżyserowane przez zupełnie różnych reżyserów.
Etap I, kampania wyborcza- ofensywa propagandowa, nagłośnienie tematu; można, przy okazji nieźle „dołożyć” przeciwnikowi, bo z systemu wszyscy są niezadowoleni, często proponuje się nowe rozwiązanie, żeby tylko pokazać determinację do wprowadzenia zmian
Etap II, już po zdobyciu władzy- zasłona dymna, mętlik pojęciowy, zamieszanie proceduralne- powstają pierwsze „zręby” nowej ustawy, tworzy się pozory konsultacji z partnerami społecznymi ( np. biały szczyt), powołuje „ekspertów”; przy okazji widać, jak wielu polityków nie ma o ochronie zdrowia zielonego pojęcia, choć chętnie się wypowiadają w mediach; na tym etapie rezygnuje się z większości zmian
Etap III– powstaje, po długich zawirowaniach i niejasnych procedurach legislacyjnych, produkt, który dla podopiecznych systemu jest zupełnie niejasny, podobnie zresztą, jak poprzedni, a dla tych, którzy na co dzień muszą borykać się z wieloma wadami i paradoksami, kolejny bubel prawny, który już od początku nie budzi zaufania i jest daleki od oczekiwań.I tak na kilka lat mamy spokój.
Obecnie, jak się zdaje, jesteśmy przy drugim etapie tego pseudoreformowania.
Zasłona dymna.
Aby nie dopuścić do rzeczowej dyskusji, wystrzegamy się precyzyjnych definicji lub tworzymy nowe, które stosujemy na przemian, w różnym kontekście. Ewentualnym oponentom wytrąca to broń z rąk, bo jak tu krytykować, jeżeli nie wiadomo do końca o czym mówimy, a dla szerszej publiczności powstaje wrażenie, że tworzy się coś nowego, coś, czego jeszcze nie było, co musi wypalić. Pierwszym takim terminem jest „prywatyzacja” szpitali. Oczywiście ekonomistom kojarzy się to dobrze, gdyż zawsze własność prywatna jest lepiej, efektywniej zarządzana. Ale rząd nie chce, żeby szpitale były prywatne, bo wtedy nie będzie mógł nimi ręcznie sterować, zmuszając do podpisywania niekorzystnych kontraktów z NFZ. Prywatyzacja, najogólniej rzecz biorąc, polega na odpłatnym przekazaniu części majątku publicznego w ręce prywatnych podmiotów, które angażując prywatne środki finansowe „kupują” prawo do decydowania o tym, jak ma funkcjonować sprywatyzowany zakład. Jeżeli ów podmiot będzie miał charakter spółki akcyjnej, to każdy udziałowiec będzie miał tyle władzy, ile pieniędzy zainwestuje w spółkę. Jest to zdrowy mechanizm, bo pozwala w pewnym stopniu rozporządzać swoją własnością i tak jej używać, żeby zainwestowane pieniądze najlepiej się zwracały. Mechanizmem, który napędza ekonomię spółki jest zysk, bo nikt nie zainwestuje w coś, co z założenia ma nie przynosić zysku. Perspektywa osiągnięcia zysku jest najlepszą gwarancją prawidłowego działania spółki. Ale nie takich spółek chce rząd. Spółki będą własnością … samorządu i samorząd, jako właściciel cudownie sprawi, że teraz będą one działać sprawnie i w zgodzie z zasadami ekonomii, a nie tak jak działały sp zozy, należące do …. samorządu. Majstersztyk! Nie ma prywatyzacji bez zaangażowania kapitału prywatnego!
Drugim terminem, który wywołuje sporo nieporozumień, jest spółka prawa handlowego. Jak już wspomniałem, podstawowym mechanizmem regulacyjnym w spółce prawa handlowego jest zysk. Spółkę zakłada się, żeby wytworzyć zysk. Można powiedzieć, że bez perspektywy zysku nikt nie zainwestuje pieniędzy i spółka nigdy nie powstanie. Jest to jednocześnie zdrowy regulator działania, który sprawia, że robi się rzeczy potrzebne komuś, tzn takie, za które ten ktoś jest gotów zapłacić. Nikt nie płaci za towary i usługi zbędne. Dobrym przykładem tego mechanizmu jest rynek fonograficzny, który przyznaje nagrody za ilość płyt sprzedanych, a nie wyprodukowanych. Jest to również podstawowy mechanizm regulacyjny w gospodarce rynkowej, najlepsza gwarancja, że na rynku dostępne będzie to, co jest potrzebne konsumentowi, a nie tylko to , co w danej chwili może wytworzyć producent. Mechanizmy te działają od lat w rozwiniętych gospodarkach rynkowych. Ich efekty możemy zobaczyć podróżując po rozwiniętych krajach europejskich, i nie tylko. Nasz rząd proponuje spółkę prawa handlowego, ale non profit, czyli bez zysku. To tak, jakbyśmy przez cały dzień robili zakupy w sklepie, później kilka godzin gotowali posiłek i w efekcie usiedli do pustego stołu! Nie ma spółki prawa handlowego bez zysku, bo nie działa podstawowy mechanizm regulujący sprawność ekonomiczną spółki.
Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy od lat upomina się o wprowadzenie mechanizmów rynkowych i, związaną z tym, prywatyzację systemu opieki zdrowotnej. Własność prywatna jest lepiej i efektywniej zarządzana i nawet w warunkach pewnego niedoboru, funkcjonuje lepiej niż tzw. własność publiczna. Liczne tego przykłady możemy obserwować w naszym kraju, nie tylko w ochronie zdrowia. Ale to , co proponuje obecny rząd nie jest prywatyzacją, nie jest też wprowadzeniem mechanizmów rynkowych do systemu ochrony zdrowia. Nie jest to też uczciwe, bo wszyscy wiemy, że wydajemy za mało pieniędzy na ochronę zdrowia, a rząd kurczowo trzyma się idei dziadostwa i prowizorek, przyświecającej wszystkim poprzednim ekipom, nie wyłączając komunistów. Od początku kadencji lansuje nośną społecznie tezę, że system ochrony zdrowia należy uszczelnić. Owszem, zawsze można zrobić coś oszczędniej i prościej w każdym systemie, ale akurat ochrona zdrowia nie jest najlepszym obszarem, gdzie najpilniej należy szukać rezerw, bo ich po prostu nie ma. Cały system opiera się na niewolniczym wręcz wyzysku ekonomicznym pracowników i tylko dlatego jakoś pracuje. Do czasu!
Gdybyśmy podsumowali wydatki naszego państwa np. na budowę dróg ( agencje, dyrekcje budowy autostrad, przetargi, niekończące się plany, wersje, warianty, luksusowe samochody terenowe, nie mniej luksusowe sekretarki, itp) i podzielili je przez ilość wybudowanych rzeczywiście dróg i autostrad, to okazałoby się, że jeden kilometr autostrady kosztuje u nas kilkanaście lub kilkadziesiąt razy więcej niż na świecie. Podobnie jest w górnictwie, kolejnictwie, rolnictwie i przemyśle stoczniowym. Może tutaj należałoby najpilniej rozpocząć uszczelnianie. Ale tego nasz zapracowany rząd nie dostrzega! Wielka szkoda!
Zdzisław Szramik – Wiceprzewodniczący ZK OZZL
19 kwietnia 2009r.