4 lipca 2008

„Gazeta Lekarska” nr 4/2008

Operator

Ryszard Kijak

Białostocki lekarz Wojciech S. znany jest w Polsce z przeprowadzenia dwóch operacji: pierwsza polegała na zorganizowaniu akcji wręczenia swojemu kierownikowi „łapówki kontrolowanej”, druga zaś na podzieleniu się z pewnym dziennikarzem informacją, jakoby anestezjolodzy szpitala klinicznego w Białymstoku wstrzykiwali pacjentom thiopental w celu ułatwiania sobie pobierania od nich narządów.

Obecnie Wojciech S. wykonuje trzecią operację, mającą na celu sądowe oczyszczenie swojego dobrego imienia, naruszonego przeprowadzeniem dwóch poprzednich zabiegów. Opisanie wszystkich tych skomplikowanych przedsięwzięć zajęłoby mi zbyt dużo miejsca, zajmę się więc tylko przedstawionymi już w innych mediach wydarzeniami związanymi z „aferą thiopentalową”.

Potworni mordercy

Wszystko zaczęło się od tego, że gdy parę lat temu reporterzy „Superwizjera” TVN przygotowywali kolejny materiał związany z „łapówką kontrolowaną” Wojciecha S., powiedział on im przy okazji, iż jeszcze gorszym procederem nękającym białostocki szpital kliniczny, jest podawanie pacjentom przez zatrudnionych tam anestezjologów thiopentalu, aby wygasić w nich resztki przejawów życia, i by w ten sposób łatwiej zakwalifikować ich jako dawców narządów. W mediach pojawiła się nawet cena: 2 tys. zł od sztuki.

Wstrząśnięty wyznaniem, red. Zieliński z TVN zgłosił tę wiedzę w grudniu 2005 r. prokuraturze krakowskiej, i trudno mu się dziwić. Chodziło przecież o zagrożenie życia pacjentów, a nawet o podejrzenie dokonania w szpitalu serii morderstw! Prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie i wezwała do złożenia zeznań autora tej potwornej sensacji, czyli chirurga Wojciecha S., oraz jednego z zatrudnionych w SPSK anestezjologów.

Zaznaczyć należy, że obydwaj ci świadkowie nie mieli nic wspólnego z procedurami związanymi z przeszczepami, i nie posiadali o nich nawet bladego pojęcia, gdyż pracowali w Klinice Kardiochirurgii SPSK: zespół transplantologiczny był dla nich strukturą całkowicie obcą. Niemniej, „Gazeta Polska”, która stała się adwokatem i propagatorem działań Wojciecha S., cytuje jego wypowiedź: „Po wezwaniu z prokuratury złożyliśmy zeznania z anestezjologiem K.” – co ma zapewne sugerować, iż ów drugi lekarz mówił to samo.

Szczanie do probówek

Leszek Misiak z „Gazety Polskiej”, mecenas sensacji Wojciecha S. o zabijaniu pacjentów thiopentalem, stosuje manipulację mnożąc świadków jak króliki. Pisze on, iż „dziennikarz po rozmowach z innymi lekarzami uznał to za prawdopodobne”, „to, co zeznał dr S. potwierdzili anestezjolodzy”, „jeden zeznał nawet, że mówiło się o anestezjologach Ch. i S., którzy sikali do probówek, zamieniając próbki moczu kandydatów na dawców narządów, by w badaniu nie wykryto thiopentalu”, „inny – że o procederze mówiło się od 10 lat!”.

Gdyby ci informatorzy rzeczywiście istnieli, i gdyby byli przekonani, że w szpitalu dokonywano zabójstw, to dlaczego dotychczas – biorąc pod uwagę najcięższy kaliber zarzutów – nie odważyli się oni wystąpić publicznie? Zwłaszcza, że jest ich rzekomo tak wielu? Dlaczego nie chcą bronić zagrożonego przez kolegów-killerów życia pacjentów?

Gdyby to było prawdą, to przecież nie mają się czego obawiać, wszak wszyscy stanęliby po ich stronie, nawet pomawiana przez „Gazetę Polską” o stronniczość izba lekarska. Inaczej, posiadając taką wiedzę, na nich też pozostanie odium współuczestniczenia w zabójstwach, bo wcześniej czy później i tak by się to wydało.

„Mówiło się”?

Odpowiedź jest prosta: bo takiego przestępstwa nie było, a owi „inni lekarze”, „potwierdzający anestezjolodzy”, jeden zeznający o sikaniu, a inny o 10-letnim procederze – są po prostu postaciami fikcyjnymi, wytworzonymi w fantazji Leszka Misiaka, brnącego do upadłego w zarysowany przez siebie na początku scenariusz horroru, zapłodniony destrukcyjną wyobraźnią Wojciecha S.

Przy czym Leszek Misiak od razu wygrzebuje sobie drugie wyjście z lisiej nory: ostatnio nie pisze już wręcz o zabijaniu, tylko, że się o tym mówiło: „dr S. powiedział dziennikarzowi TVN prawdę – że w białostockim szpitalu Akademii Medycznej mówiło się o zabijaniu tym lekiem dla uzyskania narządów do przeszczepów”. Taki drobny niuans. Nie że mordowali, ale że o tym się mówiło.

Nic bardziej bzdurnego. Ani się nie wykańczało, ani się o tym nie mówiło, dopóki nie wpadł na ten zbrodniczy pomysł Wojciech S. Pracuję w tym szpitalu od roku 1981, i nigdy o czymś takim nie słyszałem. O niczym takim „się nie mówiło”. Gwoli ścisłości dodam również, że powołana przez Ministerstwo Zdrowia komisja nie stwierdziła nawet śladu uchybień w procedurach dotyczących przeszczepów.

Najwyższe organa

Śledztwo w sprawie „thiopentalowej” zostało przeniesione z prokuratury krakowskiej do białostockiej, która zdecydowała się umorzyć je wobec nie stwierdzenia jakichkolwiek znamion przestępstwa. Mało tego, postanowiła oskarżyć Wojciecha S. o działanie na szkodę pacjentów i świadome doprowadzenie do kryzysu w transplantologii.

Wtedy Wojciech S. postanowił działać. Często – jak informuje Superwizjer TVN – powoływał się on na znajomości z podlaskimi politykami PiS, w załatwianiu jego problemów pomagać miał podobno również kapelan prezydenta RP.

Zgodnie z tym, co podaje TVN, Wojciech S. zwrócił się więc o pomoc do ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry: w ministerstwie podchwycono chętnie trop transplantacyjny, ponieważ w tym samym czasie prowadzono sprawę przeciwko dr. G., gdzie pojawiały się wątki handlu organami. Podobno Wojciech S. spotkał się nawet z członkami gabinetu politycznego Ziobry.
Oczyszczenie
Przeciwko białostockim prokuratorom, którzy postawili Wojciechowi S. zarzuty składania kłamliwych zeznań, wdrożono postępowanie służbowe. Na żądanie Prokuratury Krajowej, sprawę Wojciecha S. wycofano z Białegostoku i przekazano do Radomia, gdzie… została umorzona. Wg „Gazety Polskiej”, Prokuratura Okręgowa w Radomiu oczyściła Wojciecha S. z zarzutu składania fałszywych zeznań w sprawie thiopentalu, gdyż powiedział on prawdę, że w białostockim szpitalu Akademii Medycznej mówiło się o zabijaniu tym lekiem dla uzyskania narządów do przeszczepów.
Nigdy nikt w szpitalu o takich zdarzeniach nie mówił. W jaki sposób radomska prokuratura ustaliła, że się mówiło o zabijaniu pacjentów thiopentalem – i na podstawie czyich zeznań to stwierdzono – pozostaje tylko jej tajemnicą. Jak można uznać, że się o czymś w zakładzie mówiło, mając (ewentualnie!) jedno lub dwa zeznania potwierdzające, na półtora tysiąca pracowników?
Tymi bredniami zajmie się jeszcze sąd lekarski. Jak na razie jednak nie może on wyznaczyć terminu posiedzenia, ponieważ z Radomia nie dotarły do niego akta sprawy.
Obraza dóbr osobistych
Ale w międzyczasie, zachęcony umorzeniem prokuratury radomskiej, Wojciech S. poszedł dalej, i… pozwał do sądu dziennikarki białostockiej mutacji „Gazety Wyborczej” Agnieszkę Domanowską oraz Annę Gąsiorowską, o naruszenie dóbr osobistych.
Utrzymuje on, iż – wbrew enuncjacjom prasowym – w ogóle nic nie wspominał o zabijaniu thiopentalem pacjentów w SPSK, a jeżeli nawet mówił, to sam tego nie wymyślił, lecz powtórzył tylko domysły zasłyszane od innego lekarza.

Ponieważ sprawa ta w białostockim sądzie grodzkim jeszcze się nie zakończyła (jak dotychczas odbyły się dwie rozprawy, ale na tym nie koniec), w tym miejscu muszę swój artykuł zakończyć, a przynajmniej pierwszą jego część, gdzie zebrałem tylko powszechnie znane z różnych publikacji informacje na ten temat.  Drugą część napiszę po ogłoszeniu wyroku.