16 lipca 2007

Rządzący mają prawdziwy kłopot ze strajkiem lekarzy. Zarówno bowiem ten strajk, jak i organizujący go Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy, wyłamują się z tradycyjnych wyobrażeń o podobnych ruchach.

Niepewność Premiera  

Przede wszystkim nie stoi za nami żadne ugrupowanie polityczne. Od nikogo nie jesteśmy zależni, z nikim niezwiązani. Musiał się pan premier Kaczyński mocno zdziwić, gdy już mu uświadomiono, że ta uliczka z napisem "strajk polityczny" okazała się ślepa. Nasz związek strajkował i za premierostwa Hanny Suchockiej, i za Włodzimierza Cimoszewicza, i za Jerzego Buzka. Znaczna część członków Zarządu Krajowego OZZL to wyborcy PiS, niektórzy nawet należą do tej partii.

Po drugie – nasz ruch nie jest typowo roszczeniowy. Co prawda formalnie nasze postulaty dotyczą tylko i wyłącznie wzrostu wynagrodzeń lekarskich, ale wynika to bardziej z wymogów prawnych niż rzeczywistych poglądów. Nie można bowiem strajkować bez wypełnienia procedury sporu zbiorowego, a sporu zbiorowego nie można prowadzić np. o reformę służby zdrowia. Podstawą sporu muszą być żądania płacowe, w innym przypadku – spór zbiorowy i strajk byłyby uznane za nielegalne. My jednak wiemy, skąd się biorą pieniądze na płace dla lekarzy.

Nie ulega wątpliwości, że bez zasadniczych zmian w finansowaniu i organizacji ochrony zdrowia nasze postulaty (płacowe) będą trudne do spełnienia. Pan premier Kaczyński i w tym przypadku poczuł się niepewnie. Wyrazem tego było jegozdziwienie, gdy w czasie spotkania z nim nie mówiłem nic o strajku, ale o zmianach systemowych, jakie należy wprowadzić, aby otworzyć pole negocjacyjne do rozmów o płacach i stworzyć przestrzeń reformatorską dla zmian w ochronie zdrowia.

Obalić dogmaty

Mało ludzi zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że wszelkie rozmowy o reformie służby zdrowia niewiele mają sensu, gdy pozostawi się dwa obowiązujące obecnie dogmaty: pierwszy, że nakłady na opiekę zdrowotną ze środków publicznych muszą być małe; drugi, że nie ma jakichkolwiek dopłat do świadczeń zdrowotnych z kieszeni pacjenta.

W ten sposób służba zdrowia funkcjonuje jak samozaciskająca się pętla. Ilość pieniędzy jest stała (i mała), a ilość świadczeń, jakie trzeba za te pieniądze sfinansować, formalnie nieograniczona i – w praktyce – stale się powiększająca. Skutkiem tego jest limitowanie świadczeń (kolejki, szara strefa i korupcja) i zaniżanie cen za świadczenia przez monopolistycznego płatnika – NFZ.

W tak skonstruowanym systemie są tylko dwa mechanizmy zmniejszające niedostatek środków: zadłużanie się szpitali i zaniżanie płac personelu medycznego. Pierwszy mechanizm jest nie do zahamowania bez zmiany formy prawnej szpitali na spółki prawa handlowego. Drugi może być powstrzymany jedynie środkami nadzwyczajnymi, takimi jak strajk. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy ma ugruntowane poglądy na to, jaki powinien być racjonalny system opieki zdrowotnej. Nasz program przewiduje upowszechnienie mechanizmów rynkowych w ochronie zdrowia, prawdziwą konkurencję między szpitalami, niemanipulowaną przez urzędników, równość podmiotów (co musi oznaczać upowszechnienie prywatyzacji). Uważamy również za istotne, aby zdemonopolizować NFZ, aby wprowadzić współpłacenie za niektóre świadczenia zdrowotne z kieszeni pacjenta i na tym współpłaceniu umocować dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne. Oczywiście nie postulujemy likwidacji zasady solidaryzmu społecznego. Wręcz przeciwnie, chcemy ją wzmocnić, proponując wprowadzenie – zamiast obecnej składki na PUZ – tzw. bonu zdrowotnego, czyli składki na powszechne ubezpieczenie zdrowotnej płaconej za każdego obywatela przez budżet państwa.

Widać było wyraźnie, że przedstawiciele PiS mieli i pewnie nadal mają wielkie kłopoty z naszym programem. Nie bardzo go znając, nie rozumiejąc, próbowali społeczeństwo straszyć "egoistycznymi lekarzami". Ogłoszono więc, że chcemy się uwłaszczyć na szpitalach (czyli je ukraść), że chcemy, aby ludzie płacili za leczenie ze swojej kieszeni (po to, abyśmy byli jeszcze bogatsi), w końcu – że chcemy, aby szpitale działały dla zysku, co spowoduje, że część chorych nie będzie leczona w ogóle.

Gotowość do poświęceń

My, organizując nasz strajk, mieliśmy nadzieję, że wywoła on powszechne zainteresowanie społeczeństwa, mediów i rządzących problemami ochrony zdrowia w naszym kraju. Mieliśmy nadzieję, że rządzący zechcą posłuchać, co mamy do powiedzenia, że odezwą się eksperci zajmujący się organizacją ochrony zdrowia, autorytety medyczne, osobistości i wszyscy wezmą się do dzieła naprawiania złego, patologicznego, korupcjogennego systemu, który funkcjonuje tylko dzięki wyzyskowi personelu medycznego i rozwiniętej szarej strefie.

Niepokój społeczny, jaki strajkowi towarzyszy, ułatwia wprowadzenie wielu trudnych decyzji. Ludzie widząc bowiem, jak jest źle, gotowi są na pewne poświęcenia. Nieprzypadkowo badanie opinii społecznej przeprowadzone w pierwszych dniach strajku wykazało niespotykane przedtem poparcie dla wprowadzenia dopłat do leczenia.

Niestety – jak na razie – rządzący nie potrafią wykorzystać tej okazji, jaką daje im strajk lekarzy. Ale jeszcze nie wszystko stracone. OZZL nie zakończy strajku. Na końcu naszego scenariusza jest masowe zwalnianie się lekarzy z pracy. Wiem, że będą tacy, którzy i tę formę protestu nazwą strajkiem. Niektórzy powiedzą nawet, że porzucamy swoich pacjentów. To będzie oczywista nieprawda. My nie porzucimy pacjentów. Nadal będziemy ich leczyć, tylko bez udziału pośrednika, jakim jest państwowy NFZ. Wtedy dopiero sytuacja nabierze właściwego wymiaru.

Zobowiązania państwa

Teraz wydaje się, że to lekarze żebrzą u państwa o jakąś jałmużnę. Wygląda tak, jakby bez państwa lekarz nie zarobił na życie. Prawda jest inna. To nie ze względu na lekarzy państwo powinno zwiększyć finansowanie służby zdrowia, ale ze względu na obywateli, wobec których państwo zobowiązało się do zapewnienia bezpłatnej i nieograniczonej pomocy medycznej. Z tego zobowiązania państwo się nie wywiązuje. W istocie – w polskiej służbie zdrowia nie lekarze strajkują.

To strajkuje państwo, tylko nikt o tym nie wiedział, bo lekarze i inny personel medyczny, pracując za półdarmo, ten strajk państwa ukrywali.

Krzysztof Bukiel