Parę dni temu ministerstwo zdrowia przekazało do tzw. konsultacji społecznych rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych. Projekt ten przewiduje nowe „współczynniki pracy” określające relacje między wynagrodzeniem zasadniczym danego zawodu a przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce krajowej za rok ubiegły. Dla lekarzy ze specjalizacją rząd proponuje współczynnik =1,45.
Trudno projekt ten ocenić inaczej niż jako demonstracyjnie antylekarski. Wszystkie bowiem poza lekarzami zawody uzyskują kolejny już rok podwyżki współczynników (co OZZL oczywiście popiera). Proponowany współczynnik dla lekarzy = 1,45 jest już czwarty rok z rzędu niższy niż współczynnik, jaki faktycznie osiągnęli lekarze ze specjalizacją w roku 2018 – dzięki tzw. podwyżce Szumowskiego, która była wynikiem porozumienia między MZ a PR OZZL. Wówczas kwota minimalnej pensji = 6750 PLN oznaczała 1,58 przeciętnego wynagrodzenia za rok poprzedni (2017). Mimo, że OZZL zwracał wielokrotnie uwagę ministrowi Niedzielskiemu na ten fakt, minister konsekwentnie lekceważył nasze stanowisko, więcej – podejmował aktywne i nadzwyczajne działania, aby nie zostało ono uwzględnione. Tak należy odczytać np. jego wystąpienie „ad hoc” w czasie sejmowej debaty w roku 2021 nad senacką poprawką do ustawy, która przewidywała współczynnik dla lekarzy 1,7 (i wyższe niż w propozycji rządowej współczynniki dla innych zawodów).
20 grudnia ub. roku w czasie spotkania z OZZL minister Niedzielski dał do zrozumienia, że „w swojej łaskawości” może zgodzić się na podniesienie planowanego współczynnika 1,45 do 1,5. Jest to śmiesznie mało, stanowi różnice ok. 280 PLN miesięcznie a mimo to OZZL stwierdził, że będzie to jakiś „geścik” dobrej woli, który – być może – zapoczątkuje normalne relacje między lekarzami a ministrem. OZZL przypomniał ministrowi o jego obietnicy jeszcze zanim projekt uzyskał oficjalny rządowy charakter. I oto teraz okazuje się, że ministra nie stać było nawet na ten „geścik”. Wolał pokazać, że jest spolegliwy wobec tzw. zespołu trójstronnego ds. ochrony zdrowia, gdzie ustalono dla lekarza współczynnik 1,45. Szczególną cechą tego zespołu jest fakt, że nie ma w nim reprezentacji lekarzy, a lekarze uważani są za głównych winowajców biedy innych zawodów.
Nowa „siatka płac” (minimalnych) jest skrajnie spłaszczona, głównie od góry (od części lekarskiej). Dość powiedzieć, że relacja między płacą najlepiej wynagradzanego lekarza a najlepiej wynagradzanej pielęgniarki została ustalona jak 1,12 do 1. Takich proporcji nie ma chyba nigdzie na świecie, gdzie dominują relacje najczęściej 2:1 (lub więcej). Jeżeli dodać do tego propozycję ministra sprawiedliwości, aby radykalnie zwiększyć kary za błędy lekarskie (kwalifikowane jako przestępstwa z art. 155 KK) to można by pomyśleć, że rząd chce uderzyć w lekarzy, zwłaszcza zatrudnionych w publicznej ochronie zdrowia, zniechęcić ich do pracy w szpitalach a może w ogóle zniechęcić ludzi do kształcenia się w tym zawodzie. Wygląda to na jakiś obłęd albo ideologiczne zacietrzewienie i – de facto – uderza w zwykłych obywateli, których dostęp do lecznictwa będzie jeszcze bardziej utrudniony niż dotychczas.
Najlepszym lekarskim komentarzem do rządowej propozycji płac były wydarzenia w kilku ważnych i dużych szpitalach w Polsce. Miały tam miejsce grupowe, jednoczasowe rezygnacje z pracy większości lekarzy. Tak było na przełomie lat 20021/22 w USD w Krakowie – Prokocimiu, podobnie w ostatnim miesiącu w szpitalu psychiatrycznym w Krakowie Kobierzynie, obecnie w szpitalu specjalistycznym w Otwocku. W pierwszych dwóch szpitalach lekarze już otrzymali oczekiwane podwyżki, a w ostatnim zapewne dostaną niedługo– aby tylko wrócili do pracy. Prawda jest bowiem taka, że bez lekarzy nie będzie leczenia, nie będzie szpitali, nie będzie publicznej ochrony zdrowia. Nawiasem mówiąc fakt, że tylko lekarze (a nie żadna inna grupa zawodowa) zdobywają się na grupową rezygnację z pracy dowodzi, kogo tak najbardziej brakuje w szpitalach i kto jest w nich nie do zastąpienia (w pogotowiu podobne działania podejmują ratownicy). Dzisiejsza, powszechna „poprawność polityczna” demonstrowana w życiu społecznym i politycznym, powoduje rozmycie tej prawdy i skutkuje tak absurdalnymi propozycjami, jak taka, aby pensja lekarza była o 12% wyższa niż pensja pielęgniarki. Nie ma to nic wspólnego z zasadą solidaryzmu społecznego, ani z docenieniem pracy wszystkich członków „zespołu terapeutycznego”, a raczej trąci „komuną”.
Wniosek dla lekarzy jest jeden (nawiasem mówiąc większość z nich już do tego doszła). Trzeba porzucić myśl, że rząd w naszym kraju doceni lekarzy i zapewni im godziwe minimalne wynagrodzenia. Ci lekarze, którzy otrzymują pensje w minimalnej (ustawowej) wysokości, a jest ich ok. 15-20 % spośród wszystkich zatrudnionych, ale ok. 50% spośród pracujących w szpitalach, powinni zorganizować w swoich miejscach pracy GRUPOWE, ZORGANIZOWANE ZWOLNIENIE SIĘ Z PRACY i uzależnić powrót do pracy odpowiednią wysokością wynagrodzenia, zapisaną w postaci współczynnika odnoszącego się do przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce za rok ubiegły (jak w w/w ustawie). Zapewni to coroczną waloryzację pensji, bez konieczności uciekania się do strajków lub kolejnych zwolnień. Doświadczenie pokazuje, że wszędzie, gdzie lekarze zastosowali te działania, osiągnęli swój cel. Sam minister Niedzielski poniekąd zachęcał lekarzy do takich działań, twierdząc, że przy ustalaniu płac w ustawie o płacach minimalnych nie zajmował się wcale pensjami lekarzy, bo „lekarze mogą zarobić ile chcą”. OZZL zapewni takim zwalniającym się lekarzom wszelką pomoc, podobnie jak to było w szpitalach wymienionych wyżej i w wielu innych w ostatnich latach. Innej recepty na sukces płacowy lekarzy w Polsce raczej nie będzie.
Krzysztof Bukiel 07 kwietnia (światowy dzień zdrowia) 2022