6 kwietnia 2009

Stomatologia nie jest częścią medycyny, a świadczenia lekarza dentysty nie należą do świadczeń zdrowotnych. Do takiego wniosku doszedłem ostatecznie, analizując zjawisko tworzenia w Polsce koszyka świadczeń gwarantowanych w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego.

Jak wiadomo od 10 lat nie udaje się takiego koszyka zbudować, a rządzący podają przy tym całe mnóstwo powodów na swoje usprawiedliwienie: Raz  nie wiedzą czy koszyk ma być zapisany w ustawie czy w innym akcie prawnym, innym razem nie mogą się zdecydować czy ma być pozytywny, czy negatywny, obfity, czy skromny. Przeszkodą miała być też duża ilość świadczeń zdrowotnych, które należałoby wziąć pod uwagę przy tworzeniu koszyka i brak wyceny świadczeń „koszykowych”. Rządzący nie mogli się też zdecydować kto ma ostatecznie kwalifikować świadczenia do koszyka i według jakich kryteriów. Tak czy inaczej, „koszyka” od10 lat nie udało się zbudować… z jednym małym wyjątkiem. Jest nim „koszyk” gwarantowanych świadczeń lekarza dentysty. Przepis prawny, który ten koszyk wprowadza jest zadziwiająco prosty i krótki, jakby wbrew wszelkim, przytaczanym wyżej, wątpliwościom i trudnościom. Art. 31 ust. 4 ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych stwierdza lakonicznie:  Minister ..  zdrowia, po zasięgnięciu opinii Prezesa Funduszu oraz Naczelnej Rady Lekarskiej, określi, w drodze rozporządzenia, wykaz gwarantowanych świadczeń lekarza dentysty, ….  uwzględniając dobro świadczeniobiorcy oraz możliwości płatnicze Funduszu. W kilku słowach zapisano wszystko: kto ma stworzyć „koszyk”, gdzie go zapisać, w jaki sposób kwalifikować świadczenia do „koszyka” i czym się przy tym kierować. 

Jak to się stało, że to, co jest niemożliwe w odniesieniu do wszystkich innych świadczeń zdrowotnych, w przypadku świadczeń lekarza dentysty jest tak łatwe i proste. ( Moim zdaniem nawet za proste.)  Nie ma innego racjonalnego wyjaśnienia poza tym, które przedstawiłem na wstępie, chyba, że jest to …. kwestia woli.

Jeśli tak, to nie ma chyba co wiązać wielkich nadziei z przesłaną niedawno do Sejmu ustawą „koszykową” czyli nowelizacją ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, która wprowadza szczegółowe zasady tworzenia „koszyka” świadczeń gwarantowanych. Według mnie jest to – jak dotąd – najlepsza próba ustalenia „przepisu” na zbudowanie koszyka świadczeń gwarantowanych. Zawiera wiele pozytywnych rozwiązań, jak np.:
– jednoznacznie określenie zasad kwalifikowania świadczeń do „koszyka” ,
– uwzględnienie wśród tych zasad także możliwości finansowych publicznego płatnika, co może rokować, że „zawartość koszyka” będzie realistyczna, a nie życzeniowa,
– wskazanie konkretnych etapów i uczestników procesu kwalifikacji świadczeń do „koszyka”,
– zapewnienie przejrzystości i jawności tego procesu,
– uznanie, że świadczenia gwarantowane to nie tylko „bezpłatne” czyli finansowane ze środków publicznych w 100%, ale także finansowane częściowo (czyli – jak się można domyślać, bo nie napisano tego wprost –  dostępne za dopłatą),
– umożliwienie elastycznej zmiany zawartości „koszyka”, dzięki temu, że będzie on przedstawiany w formie rozporządzenia ministra zdrowia.
Skoro tak pozytywnie wypowiadam się o tej ustawie – dlaczego jednocześnie przestrzegam przed zbytnim optymizmem?  Jest bowiem w tej propozycji jeden niewielki, aczkolwiek znaczący „haczyk”, który cały ów niezły „przepis” na koszyk świadczeń gwarantowanych może obrócić wniwecz. Ostateczna decyzja o kształcie koszyka, o wpisaniu tego czy innego świadczenia na listę i ustaleniu stopnia refundacji zależy od ministra zdrowia, który nie jest przy tym związany rekomendacjami powstałymi na podstawie całego żmudnego procesu oceny danego świadczenia zdrowotnego.  Może zatem się stać, że – z różnych powodów – koszyk świadczeń zdrowotnych powstanie w kształcie dokładnie takim jaki jest dzisiaj, bo wszystko, tak czy inaczej,  ma pozostać kwestią woli – woli ministra (i jego mocodawców) . 

Krzysztof Bukiel – przewodniczący ZK OZZL, 13 lutego 2009r.