9 stycznia 2016

felieton dostępny na stronie Menedżera Zdrowia : http://www.termedia.pl/Minister-zleceniobiorca,12,26585,1,0.html

 

oraz jego tekst poniżej:

 

Minister  – zleceniobiorca 

Nie minęły chyba jeszcze dwa tygodnie od powołania rządu PiS, kiedy posłanka tego ugrupowania, pielęgniarka z zawodu, spytała na forum Sejmu nowego ministra zdrowia jaki jest postęp w przygotowaniu przepisów o darmowych lekach dla pacjentów powyżej 75 roku życia. Jest to bowiem sztandarowy element programu PiS w ochronie zdrowia.

Na pozór sytuacja wyglądała normalnie: przedstawiciel władzy ustawodawczej kontroluje przedstawiciela władzy wykonawczej. Można się jedynie zdziwić, że taki „egzamin” przeprowadza posłanka z ekipy rządzącej wobec „swojego” ministra. Ja dostrzegam jednak w tym  wystąpieniu wyraźną intencję:  przypomnienie nowemu ministrowi, że nie jest on na swoim urzędzie po to aby realizować swoje wizje i swoje programy, ale obietnice złożone przez partię, która go na urząd powołała. Prawidłowość ta dotyczy nie tylko tego rządu. Podobnie było z poprzednimi rządami i poprzednimi ministrami zdrowia. Byli oni jedynie wykonawcami zleceń partyjnych liderów i rzadko albo nawet nigdy nie potrafili wybić się na prawdziwych kreatorów zmian. Nawet niedawna minister Ewa Kopacz, o której pozycji w partii  świadczy jej dalsza kariera, robiła wszystko pod dyktando „szefa” i gdy było takie przyzwolenie obiecywała np. wzrost nakładów na publiczną ochronę zdrowia, a gdy „szef” wycofał się z tego kroku, ona również uznała, że nie jest to konieczne. Minister Arłukowicz był już – moim zdaniem – klinicznym przykładem człowieka wykonującego jedynie zlecenia „z góry”. Było zapotrzebowanie polityczne na refundację „in vitro” – wprowadził taką refundację. Było polecenie (uwarunkowane politycznymi kalkulacjami) ograniczenia kolejek do leczenia i likwidacji  limitowania świadczeń onkologicznych – powstał „pakiet kolejkowo – onkologiczny”.

Taka sytuacja ministra zdrowia ma swoje konsekwencje, najczęściej negatywne. Politycy z górnej półki, liderzy partyjni, nie interesują się bowiem problematyką służby zdrowia, nie znają jej specyfiki, szczegółowych rozwiązań i wzajemnych zależności. Widzą jedynie pewne zewnętrzne elementy i do nich dopasowują swoje społeczno – gospodarcze poglądy. Ponad wszystkim jest jeszcze polityczna kalkulacja. Wychodzą z tego dziwne konstrukcje, które – nie zweryfikowane merytorycznie – pogarszają tylko funkcjonalność służby zdrowia. Pierwszym przykładem jest sam system, zwany powszechnym ubezpieczeniem zdrowotnym (wprowadzony w 1999r przy aprobacie niemal wszystkich sił politycznych), w którym nawet osoba nie płacąca składki jest ubezpieczona, a wielkość składki nie ma nic wspólnego ani z dochodem danej osoby, ani z ryzykiem zdrowotnym, ale jest wynikiem wpływu różnych grup nacisku i politycznych kalkulacji. Innym przykładem jest szpital funkcjonujący jako spółka prawa handlowego, co wprowadził poprzedni rząd. Szpital taki – z jednej strony – ma działać, jako podmiot gospodarczy,  z drugiej jednak ma narzucone przez państwo ceny za swoje „produkty” i „limity sprzedaży”. Obawiam się, że kolejnych przykładów dostarczy nam obecny rząd. Nowy minister bowiem – jak się wydaje – dobrze zrozumiał swoją rolę, jaką mu przewidziano. Powtarza tylko te hasła, z którymi partia wygrała wybory. Trudno natomiast usłyszeć od niego żeby chciał zlikwidować kolejki do leczenia, zrównoważyć publiczne nakłady na ochronę zdrowia z koszykiem świadczeń gwarantowanych, spowodować prawidłową wycenę świadczeń refundowanych, aby nie było świadczeń  – oczywiście – nieopłacalnych. Boję się, że przełomu nie będzie. 

Krzysztof Bukiel 13 grudnia 2015