14 września 2012

                                     Bezprawne prawo

 

 

 Historia prawa to historia cywilizacji, a ściślej to historia władzy i ludzi, nieodłącznie z nią związanych. W nowoczesnym ujęciu jest to zbiór skodyfikowanych zasad, regulujących zasady życia społecznego, oparty na czymś w rodzaju społecznej umowy. W ustroju demokratycznym właśnie ta umowa, zgoda społeczeństwa, jest źródłem prawa i jednocześnie jego mocą.

 

W ustrojach innych niż demokratyczne, np. monarchii czy oligarchii, źródłem praw jest przekonanie o wyjątkowej pozycji pewnej grupy osób (np. rodziny królewskiej, lub wąskiej warstwy posiadaczy cennych dóbr), co według nich daje im władzę nad innymi i możliwość ustanawiania zasad prawnych według własnego uznania (czyt. własnych korzyści). Reguły takiego prawa dzielą społeczeństwo na władców, mających możność kreowania prawa, oraz poddanych, których zasady tegoż prawa obowiązują, bez względu na ich akceptację. Różnica między systemami demokratycznymi i niedemokratycznymi polega właśnie na odmiennym pochodzeniu władzy. Władza demokratyczna sprawuje rządy w imieniu społeczeństwa, bo to ono jest suwerenem, ono powołuje i odwołuje władzę. W ustrojach autokratycznych władza pochodzić może od istoty wyższej i podlega dziedziczeniu. Czymś pośrednim jest monarchia konstytucyjna, obecna w wielu europejskich krajach o ugruntowanej demokracji. Wydaje się jednak, że nie źródło władzy, lecz ludzie ją sprawujący mają decydujące znaczenie dla systemu społecznego, bo to rządzący decydują o tym jakie będzie prawo i jak będzie egzekwowane. Jako chichot historii można traktować fakt, że stokroć lepiej być poddanym Jej Królewskiej Mości w Wielkiej Brytanii, Danii czy Holandii, niż być obywatelem-współgospodarzem kraju, na Kubie czy Białorusi. To, jaki naprawdę jest dany kraj, najlepiej poznać po tym jakie ma prawo i jak funkcjonuje jego władza.

 

                                       Do czego służy prawo?

  W tzw. starych demokracjach prawo reguluje relacje między podmiotami, podlegającymi temu prawu, tylko w takim stopniu, w jakim jest to niezbędne. Wszystkie przepisy prawa wywodzone są z tzw. prawa naturalnego (równość wszystkich wobec prawa, prawo do życia, bezpieczeństwa, wolności, prawo własności, prawo do sprawiedliwego sądu) i nie komplikują normalnego życia społeczeństwa. Prawo tworzy ustawodawca, a aparat prawny zachowuje się jak arbiter- nie bierze udziału w grze, ale pilnuje przestrzegania ustalonych reguł. Taka doktryna prawna uważa, że każdy najlepiej potrafi zdefiniować i zadbać o swoje szczęście. Nie może być także mowy o tym, by system prawny reprezentował czyjeś interesy, bo wszyscy mają równe prawa. Jedynym wyjątkiem są przepisy podatkowe, bo w każdym systemie są one stałym elementem, ale zakres ingerencji państwa w kieszenie podatników jest dobrym testem jakości systemu prawnego. W tzw. nowych demokracjach państwo opiekuje się obywatelem, czasem nawet wbrew jego woli. Tworzy się systemy, w których daje się obywatelom wiele praw, zupełnie na wyrost, jakby zapominając, że realizacja tych praw tworzy czyjś obowiązek, a także niemałe koszty, zmuszając do podniesienia podatków. Opiekuńcze państwo, chcąc zapewnić obywatelom np. opiekę zdrowotną czy edukację, podnosi podatki płacone przez nich samych. Ponieważ część społeczeństwa jest biedna i płaci symboliczne kwoty , tworzy się progresywny system podatkowy- im więcej zarabiasz, tym więcej płacisz. Im więcej płacisz, tym jesteś biedniejszy. Państwo kocha biednych obywateli i z lubością ich… produkuje! Z jednej strony powoduje to spadek motywacji do pracy, do podnoszenia kwalifikacji i wzrostu wydajności pracy (p co się męczyć? I tak mi się należy!), z drugiej strony tworzy nieodpartą pokusę unikania absurdalnie wysokich podatków w tzw. szarej strefie. Do zupełnej katastrofy dochodzi zwłaszcza wtedy, kiedy nie wykształciło się jeszcze społeczeństwo obywatelskie, a walka o władzę sprowadza się do licytacji populistycznych, nierealnych obietnic. Powstaje wtedy ustrój pseudodemokratyczny, a system prawny jest na usługach jego twórców i służy generalnie do utrwalenia zdobytej władzy.

 

                                            Kadłubowe prawo

 Jak tworzyć i jednocześnie omijać prawo możemy najlepiej zaobserwować w ochronie zdrowia. Art. 68 Konstytucji RP przewiduje równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej dla wszystkich obywateli, nie precyzując, co to oznacza w praktyce. Każdy, kto korzystał z publicznego systemu ochrony zdrowia, wie jak daleki jest on od doskonałości, jak wiele absurdów zawiera i ile trzeba mieć zdrowia, żeby móc pozwolić sobie na chorobę. Funkcjonujący równolegle system niepublicznej, prywatnej ochrony zdrowia, jest najlepszym dowodem, że oferta systemu publicznego jest daleka od oczekiwań pacjentów. Każdy, kto ma odpowiednie środki, może ominąć kolejkę w zakładzie publicznym. Rzecz, wydaje się, naturalna- płacę i mam to, czego potrzebuję, ale jak to się ma do konstytucyjnego „równego dostępu”? A jak do niego mają się kliniki i poradnie dla przedstawicieli władzy, nie tylko tej najwyższej? Czy członkowie rządu, kierownicy urzędów administracji państwowej czy samorządowej czekają w kolejkach tak samo, jak inni obywatele RP, którzy są im równi według Konstytucji? To tylko jeden, choć bardzo znamienny, przykład prawa „na papierze”, które nijak się ma do prawdziwego życia. Innym ,nie mniej ciekawym, przykładem jest rola rzecznika praw pacjentów, który został powołany do życia na mocy ustawy o prawach pacjenta i rzeczniku praw pacjenta. Otóż tenże rzecznik nie reagował, kiedy w grudniu 2011 minister zdrowia wykreślił z listy leków refundowanych 850 preparatów (ok. ¼ wszystkich leków), kiedy w marcu zabrakło leków onkologicznych, czy też w momencie wejścia w życie ustawy refundacyjnej, wprowadzającej 100% odpłatność za leki, stosowane poza wskazaniami rejestracyjnymi (ok. 50-60% leków). Przebudzenie rzecznika nastąpiło tylko dwukrotnie: w styczniu, w czasie protestu pieczątkowego oraz w lipcu, w czasie protestu receptowego. Czy zatem taki rzecznik pilnuje interesów pacjentów, czy może jest to kolejny rzecznik interesów rządu? Czy taka była rzeczywista intencja autorów inicjatywy ustawodawczej?

 

                                              Komu „służy” prawo?

 W tym roku kilkakrotnie Samorząd Lekarski złożył wnioski do Trybunału Konstytucyjnego o sprawdzenie zgodności z Konstytucją ustawy refundacyjnej czy też nowelizacji ustawy o zawodzie lekarza. Zarząd Krajowy OZZL uzyskał opinie prawne profesorów prawa konstytucyjnego o niezgodności z Konstytucją  rozporządzenia w sprawie recept z 8 marca br., czy też rozporządzenia w sprawie ogólnych warunków umów z 8 maja 2006 roku. Złożyliśmy do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, polegającego na przekroczeniu uprawnień przez  prezesa NFZ w zarządzeniu, określającym wzór umowy upoważniającej do wystawiania recept refundowanych z 30 kwietnia br. Stosując mętną argumentację prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania wyjaśniającego. Również minister zdrowia odmówił wszczęcia postępowania sprawdzającego legalność w/w rozporządzenia, uzasadniając to… brakiem legitymacji prawnej Związku, choć sam kilkakrotnie wygłosił negatywną opinię o decyzji prezesa NFZ. Powyższe przykłady nie wyczerpują całego katalogu niedoróbek i wpadek legislacyjnych ministerstwa zdrowia, a także parlamentu i kancelarii prezydenta. Pokazują jednocześnie, że wprowadzone zmiany nie były „przypadkowe”, lecz w pełni zaplanowane, i że ich cel daleki jest od oficjalnie ogłoszonego. Stanowione prawo ma tutaj wybitnie charakter instrumentalny, a jego zasady służą zapewnieniu korzyści nie całemu narodowi, lecz wyłącznie rządzącej oligarchii.

 

                                              Czas na zmiany!

Od ubiegłego roku sukcesywnie wprowadzane są w życie ustawy, wchodzące w skład tzw. paki(e)tu zdrowotnego. Rozmiar szkód i zniszczeń w ochronie zdrowia, jakie one przyniosą, są dziś trudne do przewidzenia, choćby ze względu na licznie prowadzone nowelizacje. Już sam fakt, że te nowelizacje przeprowadza się w tak krótkim czasie, świadczy o tym, że nie było prawo dobrze przemyślane i służące całemu narodowi. Wypadałoby postawić pytanie jaki prawdziwy cel przyświecał projektodawcom i dlaczego ustawodawca, uchwalając takie prawo,  nie umiał tego celu prawidłowo odczytać? Dlaczego wprowadzono zasady prawne, których nie ma w innych krajach, i które antagonizują świadczeniodawców i pacjentów? Aby prawidłowo odpowiedzieć na postawione pytania, należałoby sięgnąć do podstaw systemu, czyli do ustalenia prawdziwych przyczyn. Jeżeli państwo przeznacza na system ochrony zdrowia, finansowany ze środków publicznych, tylko ok. 4% PKB, a jednocześnie oferuje w nim niemal pełny zakres świadczeń zdrowotnych, to musi powstać ogromna luka, czyli niedobór środków finansowych. Ograniczenie koszyka tzw. świadczeń gwarantowanych przez państwo byłoby niezgodne z zasadą populizmu i, z politycznego punktu widzenia, szkodliwe dla rządzącej koalicji. Dlatego lepiej jest ukryć prawdziwy cel, jakim są „oszczędności” za wszelką cenę, w mętnym, niespójnym prawie, zantagonizować pacjentów z lekarzami, żeby oddalić od siebie pretensje za złe funkcjonowanie systemu, a urzędnikom pozwolić rozdzielać „zaoszczędzone” pieniądze na premie i nagrody.

 

 W świetle powyższych faktów, mocno ryzykownym staje się twierdzenie, że Polska jest państwem prawa, bo jego zasady, w rozumieniu uniwersalnym, są łamane, i to przez najwyższych urzędników. Państwo, w którym działa prawo w interesie warstwy rządzącej, nie jest państwem demokratycznym , a populizm jest tylko formą nowoczesnego oszustwa na wielką skalę, służącego zdobywaniu i utrzymywaniu władzy. W demokratycznym państwie prawa każdy obywatel powinien móc ufać wybranym przez siebie przedstawicielom, a także stanowionemu przez nich, w jego interesie, prawu. Strach pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby lekarze zajmowali się tylko leczeniem, nie patrząc władzy na ręce. A może warto zrobić coś, by mogli już tylko leczyć?     

 

Zdzisław Szramik – wiceprzewodniczący ZK OZZL