29 stycznia 2007

                             

 

                            Rozważania nieco naiwne

 

 Barbara Szeffer – Marcinkowska

             Od dłuższego już czasu, a ściśle – odkąd nasz lekarski stan podjął tę beznadziejną walkę o swoje prawa – zastanawiam się „gdzie jest pies pogrzebany”. Pewnie te moje zastanawiania i spekulacje są nieco księżycowe, ale skoro całe nasze obecne bytowanie też ma niewiele wspólnego z bytem realnym, to cóż szkodzi? Wszak nic (lub nic prawie) nie mamy do stracenia, a czy zdołamy coś zyskać, zależy głównie od przemyślanego współ-działania i determinacji. Przeto zachęcam wszystkich, którym nadal zależy na podniesieniu godności lekarskiej z pozycji leżącej do jakiego-takiego pionu, aby zechcieli wraz ze mną rozważyć następujące kwestie:

 A) czy naprawdę musimy akceptować permanentny stan ubezwłasnowolnienia naszego „wolnego” zawodu i czy nie należy bardziej zdecydowanie uprzytomnić ekipom rządzącym, że tak dłużej być nie może?

B) zastanówmy się, czy korporacje, które obecnie popadły w niełaskę administratorów
(a nawet niektórych własnych członków) istotnie są zbędne i powinny być stopniowo likwidowane lub przynajmniej mocno w swych uprawnieniach ograniczane, a jeśli tak, to dlaczego?

C) odkąd większość akcji protestacyjnych  (niezależnie od tego jaki „organ” im patronuje) okazują się nie dość skuteczne –  najwyższy czas, aby poszukać przyczyny tych niepowodzeń oraz zastanowić się,  czy nie istnieją bardziej zaradcze, radykalniejsze metody działania.

             Doskonale orientuję się, że dyskutowanie o tym wszystkim wyłącznie na łamach prasy medycznej, niczego nie zmieni, jednak aby móc wypracować jakieś wspólne stanowisko, niezbędne są debaty i narady najpierw we własnym gronie. Tymczasem wśród samych medyków nieraz poglądy bywają tak podzielone, że trudno o jednolity front. Jeżeli nie będziemy mówili jednym głosem i pozwolimy sobą manipulować, to możemy być pewni, że nikt się nie będzie z nami liczył i wszystko pozostanie po dawnemu, a nawet ulegnie dalszemu pogorszeniu. Decydenci potrafią zręcznie wykorzystywać słabość naszych struktur. Zatem do rzeczy, czyli:

ad A)

            Przykro to stwierdzić, ale chyba niektórym z nas niezbyt przeszkadza status wyrobnika, bowiem przez lata  jakoś się do tego przyzwyczaili, a co gorsza uwierzyli, że tak już musi być zawsze. Przecież wiadomo: lekarz powinien pracować jak maszyna i nie protestować, nawet jeśli jego zarobki pozostają na poziomie społecznego zasiłku. Gdyby natomiast zechciał do marnej pensji co-nieco sobie dorobić, to czemu nie – wolna wola!  Zawsze może wziąć jakieś dodatkowe dyżury, może otworzyć prywatną praktykę lub zatrudnić się w medycznej spółce, może też grać na giełdzie czy handlować lekami. To jego wybór i jego prywatny czas, którego wcale nie musi spędzać z rodziną, ani przeznaczać na dokształcanie, a tym bardziej na wypoczynek. Nikt inny by tak nie mógł, nie zechciał, oburzał się, ale wszak lekarz przywykł do tyrania ponad wszelką normę. Ostatecznie teraz ma również prawo wyjechać tam, gdzie godziny pracy są „po ludzku” regulowane, a płace bywają nawet dziesięciokrotnie wyższe, niż w Polsce. Niestety, choćby ów zatrudniony zagranicą „czasowy emigrant” opłacił wszelkie obligatoryjne podatki, to i tak, kiedy będzie wracał do kraju, rodzimy fiskus rzetelnie go „oskubie”, bo takie jest u nas PRAWO oraz SPRAWIEDLIWOŚĆ. Zresztą nasze społeczeństwo doskonale wie, że lekarzom świetnie się powodzi, a to przekonanie jeszcze utwierdzają nierzetelne, nieraz wręcz tendencyjne publikacje, o jakich wspominał w swym felietonie Ryszard Golański (PANACEUM nr 10 – 2006 str. 1). 

ad B i C)

            W czasach PRL-u, gdy rozwiązano izby lekarskie (1950 r.) i poddano nas wszechwładnemu panowaniu Związku Zawodowego Pracowników Służby Zdrowia (który to związek zrzeszał wszystkich zatrudnionych w lecznictwie, a nie tylko lekarzy, bowiem obowiązywała wtedy „urawniłowka”) usilnie zabiegaliśmy o przywrócenie praw lekarskiej korporacji. Okazało się to absolutnie nie do przebycia, aczkolwiek niektóre inne korporacje, jak na przykład izby adwokackie, miały się dość dobrze i nikt ich nie zamierzał likwidować. Wówczas, w rozmowach z władzami, powoływaliśmy się na te różnice, ale wtedy prawnicy dyskretnie poprosili, abyśmy nie używali takich argumentów, bo i tak nic dla siebie nie osiągniemy, natomiast im możemy skutecznie zaszkodzić. No, więc w tym układzie przyszło nam trwać aż do zmiany ustroju, po czym z wielkim zapałem zaczęliśmy „reanimować” nasz samorząd. Starsi koledzy, pamiętający jeszcze okres międzywojenny,  opowiadali nam, jak wielkim prestiżem szczyciły się dawne izby lekarskie i że przynależność do nich autentycznie nobilitowała członków. Wtedy lekarze byli ludźmi zamożnymi, a przy tym cieszyli się autentycznym szacunkiem społeczeństwa. Warunki pracy i płacy były bardzo dobre, więc nikt nie musiał urządzać strajków ani protestów; nie znano też pojęcia lekarskiego łapówkarstwa.

            Zdawało się, że powołany na nowo do życia (w 1989 r.) samorząd lekarski, nie tylko pomoże odbudować rangę zawodu, ale jednocześnie stanie się organem, z którym będą się liczyli przedstawiciele władz. Jak wiemy, wszystko poszło nie tak, jak powinno i oto dziś mamy to, co mamy: nadal żebrzemy o godne warunki bytu, a kolejne ekipy rządowe udają, że na lepsze nic nie można zmienić. Okazało się też, iż mimo inicjowania oraz aktywnego wspierania wszelkich akcji protestacyjnych, samorząd lekarski nie posiada uprawnień do negocjacji z pracodawcami, więc trzeba było tworzyć lekarskie związki zawodowe. Zresztą
i one niewiele były w stanie wynegocjować, a jeśli już, to nagle wyszło na jaw, że podwyżki musi otrzymać również administracja, która nie tylko w protestach czy strajkach białego personelu nie uczestniczyła, ale nieraz była im wręcz przeciwna. Czy to wszystko można pojąć? 
Chyba ktoś tu kogoś naprawdę „robi w konia”, bo przecież niemedyczni pracownicy nie należą ani do lekarskich związków zawodowych, ani tym bardziej do naszej korporacji.
Nie ulega wątpliwości, że jeśli płace są za niskie, to trzeba je podwyższyć, jednak skoro tylko personel medyczny walczył o swoje, niekiedy narażając się na bardzo przykre konsekwencje, to właśnie jemu te wynegocjowane podwyżki się należą. I tyle.

            Proponuję na początek podjąć temat co by było gdyby, choćby rozważania te miały być potraktowane przez realnie myślących – jako tak zwane pobożne życzenia. Jednak kto wie, czy kiedyś te życzenia nie dadzą się urzeczywistnić z korzyścią dla nas wszystkich.
A chodzi o to, aby nie rozpraszać ludzkiego potencjału, lecz go konsekwentnie scalać, konsolidować. Jest zastanawiające, że samorząd lekarski nie posiada uprawnień do podejmo-wania rozmów z rządem czy negocjacji z pracodawcami w kwestiach żywo dotyczących członków korporacji. Czy koniecznie do tego trzeba było organizować lekarskie związki zawodowe? Przecież, gdy się porównuje te i owe zapisy w statutach oraz ustawach – łatwo zauważyć w jak wielu punktach są one zbieżne*).

            Gdyby udało się formalnie zespolić siły izbowe ze związkowymi oraz ujednolicić uprawnienia, to z pewnością działania takiego organu były by znacznie bardziej skuteczne, niż dotychczasowe, no i moglibyśmy pozbyć się tego przedziwnego „dualizmu”. Jak bardzo jest on nienaturalny, możemy odczuć, śledząc wypowiedzi zarówno przywódców związko-wych, jak też przedstawicieli władz naszej korporacji. Jeżeli kiedyś, w złej przeszłości, izby lekarskie uznano za całkiem zbędne, natomiast związki zawodowe były potrzebne (chyba głównie do organizowania wycieczek, rozdzielania wczasów, czy też kartofli na zimę) to czy teraz nie warto korporacyjnych uprawnień poszerzyć? Przeprowadzenie stosownych zmian
w statucie i ustawach o izbach lekarskich jest możliwe, a wówczas, nawet obligatoryjną przynależność do takiego samorządu, który dysponowałby szerokimi uprawnieniami, wszyscy cenili by sobie wysoko i nikt by nie pytał, po co on istnieje.

                                                                                                                                          Barbara Szeffer-Marcinkowska

 


 

Łódź, 24 października 2006 r.

 

                                                                                     

 

                                     *) A oto przykładowe, wybrane z ustaw zapisy

 

 

 

 

                        USTAWA z dn. 23 maja 1991 r.

 

                            o związkach zawodowych 

 

Rozdział 1

 

art. 1.  Związek zawodowy jest dobrowolną i samorządną organizacją ludzi pracy, powołaną do reprezentowania
i obrony ich praw, interesów zawodowych i socjalnych .

 

art. 4.  Związki zawodowe reprezentują pracowników

 

i inne osoby […] a tak że bronią ich godności, praw

 

i interesów materialnych i moralnych, zarówno zbiorowych, jak i indywidualnych.

 

art. 5.   Związki zawodowe mają prawo reprezentowania interesów pracowniczych na forum międzynarodowym.

 

 

 

 

 

                                ———————–

 

 

 

 

 

 

 

 

                        USTAWA z dn. 17 maja 1989 r.

 

                                o izbach lekarskich            

 

Rozdział 1.

 

art. 1 Samorząd lekarzy jest niezależny w wykonywaniu swych zadań i podlega tylko przepisom ustawy.

 

 

 

Rozdział 2.

 

art.4.   Zadaniem samorządu lekarzy jest w szczególności

 

[….]

 

3) reprezentowanie i ochrona zawodu lekarza,

 

4) integrowanie środowiska lekarskiego,

 

[….]

 

9) wykonywanie innych zadań określonych odrębnymi przepisami.

 

 

 

Zadania określone w ust. 1 samorząd lekarzy wykonuje
w szczególności przez:

 

[…]

 

2) negocjowanie warunków pracy i płac,

 

[…]

 

10) występowanie w obronie interesów indywidualnych
i zbiorowych członków samorządu lekarzy,

 

11)  współdziałanie z organami administracji publicznej […] oraz innymi organizacjami społecznymi w sprawach dotyczących ochrony zdrowia ludności i warunków wykonywania zawodu lekarza.

 

 

 

                                ———————-