12 marca 2018

Lekarze Chcą Rynku, Pacjenci Milczą

 

Elżbieta Cichocka

 

Gazeta Wyborcza, lipiec 1991 r.

 

Lekarz I – stomatolog. Pracuje w sobotę, gdzie leczy 1600 dzieci. Od paru miesięcy leczy je tylko teoretycznie. Żeby wypełnić ubytek w zębie, trzeba mieć czym. Zoz nie daje materiałów stomatologicznych, bo nie ma pieniędzy. Szkoła też nie ma pieniędzy. Pani Doktor ze swojej pensji (1 mln 300 tys.) ich nie kupi. Obliczyła sobie, że gdyby wszyscy rodzice zrzucili się po 20 tys. zł rocznie, to materiałów by starczyło. Dziury w zębach się powiększają, pani doktor siedzi w pustym gabinecie i zamiast się cieszyć, że bierze pieniądze za nic, ma już tego wszystkiego dosyć.

 

Lekarz II – okulista. Pracuje w poradni kolejowej i w szpitalu, żeby nie tracić kontaktu z nowoczesną terapią. Zastanawia się co ma teraz mówić swoim pacjentom, babciom leczącym się na jaskrę? Że na resztę życia oślepną, bo zoz nie ma pieniędzy na leki i musi nastąpić przerwa w kuracji?

 

Lekarz III – ortopeda. Niecierpliwi go, kiedy profesorzy i doktorzy mówią o powołaniu, służbie, poświęceniu. Uważa, że jego zawód to czyste rzemiosło. Chlubi się tym, że jest dobrym rzemieślnikiem. Lepszym niż jego znajomy hydraulik, tyle że hydraulik o niebo lepiej zarabia.

 

Lekarze IV, V… i XXX, którzy przyjechali do Stargardu Szczecińskiego na zebranie założycielskie związku zawodowego lekarzy mają podobne doświadczenia. Prześcigają się w krytyce obecnego systemu.

 

To system jest winien,. że służba zdrowia w tej chwili nie ma gospodarza. Dyrektor zoz, nawet gdyby chciał, nic nie zmieni, bo w ramach obecnych przepisów nic się zmienić nie da.

 

System jest też nadopiekuńczy. Pacjent nie dba o siebie, bo mu się należy bezpłatna opieka medyczna. Lekarz dostaje pensję za przyjście do pracy, a nie za to, co robi. Tyle samo dostają ci, którzy piją kawą i ci, którzy „śmigają” podczas morderczego dyżuru. Płace są marne, bo to spadek po starym, komunistycznym założeniu, że lekarz i tak sobie dorobi.

 

Przy tym systemie żaden lekarz nie jest zainteresowany, by leczyć pacjenta. Ze stłuczeniem palca chory przychodzi pięć razy, a 90 procent pacjentów z rejonu jest odsyłanych od jednego specjalisty do drugiego. Na pierwsze badania w szpitalu pacjent czeka trzy dni, w tym czasie funduje mu się bezpłatne utrzymanie i nikogo to nie obchodzi (…).

 

Zaprosił ich do Stargardu dr Krzysztof Bukiel, młody internista, który postanowił utworzyć Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. W ulotce programowej napisał: „wzywamy wszystkich lekarzy do zakładania lokalnych ogniw związku. Na zebraniach wybierzcie reprezentację terenową i zgłoście ją do Komisji Założycielskiej.” Przyjechali głównie młodzi.

 

Program związku głosi:

 

– każdy dorosły człowiek sam odpowiada za swoje zdrowie i zdrowie swoich dzieci;

 

– istnieje wolny rynek usług medycznych;

 

– opłaty za usługi medyczne pokrywa pacjent samodzielnie lub korzystając ze swojej polisy ubezpieczeniowej;

 

– istnieje wolny rynek usług ubezpieczeniowych w zakresie ochrony zdrowia.

 

Tylko taki system – napisano w programie – zapewnia stałe zabezpieczenie materialne dla działalności służby zdrowia, umożliwia jej sprawne, skuteczne i oszczędne działanie, ciągły rozwój nadążający za rozwojem nauki!

 

Tylko taki system – twierdzą autorzy – zapewnia lekarzowi osiągniecie pozycji materialnej odpowiadającej prestiżowi społecznemu zawodu, zapewnia ścisłe powiązanie osiągniętych korzyści materialnych z wykonywaną przez niego pracą, prezentowanym poziomem wiedzy, biegłością w zawodzie i spełnianiem oczekiwań pacjentów.

 

Na zjazd założycielski zaproszono telewizję i prasę. Kilkudziesięciu uczestników zatwierdziło statut, zebrało też 1,1 mln złotych na zaliczkę dla prawnika, który ma się zająć rejestracją związku. Po rejestracji odbędzie się Walny Zjazd i wybór władz.

 

Z całej zaproszonej prasy przyjechała tylko dziennikarka Gazety Wyborczej, ale raczej nie w roli sprawozdawcy z imprezy, lecz przestraszonej pacjentki.

 

To takie – wydawałoby się – proste. Jak powiedział w przemówieniu programowym dr Bukiel, należy tylko „zmienić konstytucyjny zapis o bezpłatności służby zdrowia, zrównać w prawach wszystkie sektory służby zdrowia, pozwolić na swobodne wejście na rynek polski towarzystw ubezpieczeniowych i spowodować, by pieniądze, które teraz trafiają do budżetu państwa i przeznaczone są na ochronę zdrowia, trafiły do kieszeni obywateli, aby ci mogli wykupić sobie indywidualnie polisy ubezpieczeniowe w zakresie ochrony zdrowia”.

 

Lekarze chcą być klasą średnią

 

Wolny rynek spowoduje, że zaczniemy liczyć pieniądze – mówi dr Bukiel. – Ubezpieczenie musi być indywidualne i dobrowolne, by mogło kreować odpowiedzialność człowieka za jego zdrowie.

 

Ta prosta recepta na ciężką chorobę ma jednak pewien mankament: zamiast wyleczyć chorą służbę zdrowia, może ją równie skutecznie dobić.

 

– Społeczeństwu proponuje się terapię szokową – mówię.

 

– To społeczeństwo już zostało poddane szokowi – słyszę w odpowiedzi – Za każdym miesiącem szok będzie narastał. Ja jako lekarz też jestem poddana terapii szokowej, bo zarabiam 1,3 mln, a sprzątaczka z firmy polonijnej dostaje 2 mln.

 

– Zmiana systemu może spowodować ofiary – oponuję, bo całych grup społecznych nie będzie stać ani na ubezpieczenie, ani na leczenie.

 

– A pani nie widzi, ile teraz osób umiera, bo nie ma np. sztucznych nerek? – odpowiadają młodzi lekarze.

 

Dlatego, że są babcie, które miesiącami odpoczywają w szpitalu, umrze dziewczynka, której nie robi się przeszczepu szpiku kostnego.

 

– Społeczeństwo nie zaakceptuje nagle płacenia za coś, co dotychczas było za darmo – twierdzę.

 

– To dlaczego teraz ludzie chodzą prywatnie do lekarza? Skąd pani wie, czego chce społeczeństwo?

 

Trudno jest znaleźć dobre argumenty za czy przeciw rynkowi w medycynie operując tylko ogólnikami. Program głoszony przez założycieli związku nie jest nowy. Pod takimi hasłami odbywał się już protest lekarzy w Gorzowie, podobne żądania słychać z ust niektórych posłów i przedstawicieli Izb Lekarskich. Pod takimi hasłami protestują warszawskie zoz-y. Lekarze ze wszystkich stron Polski domagają się rynku, który ma być panaceum na wszystkie słabości służby zdrowia. W gruncie rzeczy chodzi tu o obronę interesów jednej grupy zawodowej – lekarzy. Obrony słusznej z punktu widzenia lekarza, a pacjenta chyba też. Przemiany gospodarcze różnicują społeczeństwo materialnie. Obecny kształt organizacyjny służby zdrowia skazuje lekarzy na pozostawanie po tej gorszej stronie. Chcą zatem uciec z tego systemu. Dramat w tym, że wybrali niezwykle ryzykowną drogę ucieczki (…).

 

Ze strachem myślę o tym, że nacisk i polityczna presja stosowana teraz może doprowadzić do nieprzemyślanych decyzji. Żadne ze środowisk domagających się wolnego rynku nie policzyło realnych zysków i strat ewentualnej rewolucji w systemie opieki zdrowotnej. Nad warszawskimi szpitalami powiewają czarne flagi. Akcja ma trwać do 15 lipca, a potem protest ma być zaostrzony. Hasła tej akcji są hasłami pracowników służby zdrowia. Kto wypowie głośno interesy pacjentów? Na razie ich nie słychać.