Wczoraj, 4 grudnia o godzinie 12 przed szpitalem klinicznym im Dzieciątka Jezus w Warszawie przy ul. Lindleya odbyła się kolejna już pikieta pracowników szpitala przeciwko połączeniu trzech szpitali klinicznych Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego: szpitala Dzieciątka Jezus, Dziecięcego Szpitala Klinicznego przy ul. Żwirki i Wigury, oraz Centralnego Szpitala Klinicznego przy ul. Banacha. Protest wsparł Zarząd Krajowy Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
Zdaniem władz WUM połączenie jest potrzebne i korzystne bo pozwoli ograniczyć koszty funkcjonowania szpitali przez to, że pewne elementy wszystkich trzech szpitali będą wspólne (np. administracja, kuchnia, laboratorium), a bazę lokalową i kadry lepiej dostosuje się do rzeczywistych potrzeb pacjentów. Byłby to zatem przykład korzystnego zadziałania tzw. efektu skali.
Prawdopodobnie jednak ten „efekt skali” potrzebny jest władzom uczelni przede wszystkim do innego celu, o czym mówią one ciszej lub nie mówią wcale. Wszystkie trzy w/w szpitale są zadłużone, przy czym najbardziej Dziecięcy Szpital Kliniczny, który zadłużony był już na starcie (podobno z powodu wielu zaniedbań i nieodpowiedzialnych działań). Chodzi zatem o to, aby „efektem skali” ukryć faktyczne bankructwo Szpitala Dziecięcego przez rozłożenie jego ogromnego zadłużenia na wszystkie trzy w/w szpitale. W ten sposób „uśrednione” zadłużenie (czyli porównane do wspólnego budżetu trzech szpitali) nie będzie wyglądało już tak katastrofalnie, nikt nie ogłosi bankructwa WUM, nie wprowadzi zarządu komisarycznego, a bank – najprawdopodobniej – udzieli kolejnego kredytu. Ten kolejny kredyt jest potrzebny aby spłacić najbardziej pilne zobowiązania („zrolować” zadłużenie) i …. odroczyć ogłoszenie bankructwa na kolejnych parę lat.
Nie ulega bowiem wątpliwości, że naprawa sytuacji finansowej nowego podmiotu jakim będą trzy połączone szpitale nie ma szansy powodzenia. Zdecyduje o tym wspomniany na wstępie Dziecięcy Szpital Kliniczny, który – jak twierdzą znawcy problemu – nigdy nie zbilansuje się przy obecnym stanie finansowania publicznej ochrony zdrowia. Jest za nowoczesny, za obszerny, za bardzo komfortowy. Będzie on „kulą u nogi” dla pozostałych dwóch szpitali, a zwłaszcza dla szpitala Dzieciątka Jezus, który ma najmniejsze zadłużenie i jest najbardziej zaawansowany w dziele naprawy swojej sytuacji finansowej z perspektywami na wyjście na prostą. Nie zrobi tego jednak o własnych siłach, licząc na dochody z NFZ. Już wcześniej skorzystał z dodatkowych źródeł i miał nadzieję na kolejne dofinansowanie (na tzw. rewitalizację) które teraz – po połączeniu – może utracić.
I tutaj dochodzimy do sedna problemu. Podstawową przyczyną katastrofalnej sytuacji finansowej szpitali klinicznych (niezależnie od samego zarządzania szpitalami) jest dramatycznie zaniżona wycena świadczeń wykonywanych przez szpitale i refundowanych przez NFZ. Dochodzą do tego niekorzystne często zasady współpracy z uczelnią medyczną które rodzą dodatkowe koszty. To wszystko razem sprawia, że szpitale – aby zbilansować się – muszą sięgać po nadzwyczajne środki: dodatkowe dofinansowanie z różnych źródeł uzyskiwane pod różnymi „tytułami” lub pozbywanie się (wyprzedaż) swoich trwałych zasobów (nawiasem mówiąc tego m. innymi boją się pracownicy szpitala Dzieciątka Jezus położonego w sercu Warszawy na b. drogich terenach). Pozwala to na doraźną poprawę sytuacji, utrzymanie się na finansowej powierzchni przez kolejnych parę lat, ale w żadnym wypadku nie stanowi rozwiązania problemu. Przypomina bardziej zjadanie własnego ogona.
Takie zjadanie własnego ogona to zresztą cecha szpitali nie tylko klinicznych. Permanentne niedofinansowanie szpitali powoduje równie permanentne ich zadłużenie. Po to aby spłacić najpilniejsze zobowiązania szpitale biorą kredyty (zadłużają się jeszcze bardziej), sprzedają swoje zasoby, występują o dofinansowanie ze środków samorządowych lub państwowych. Wszystko to razem – biorąc pod uwagę koszt odsetek – wyniesie znacznie więcej niż wyniosłoby odpowiednie podniesienie wyceny świadczeń wykonywanych przez szpitale, gdyby dokonano jej we właściwym czasie. Na to jednak kolejne rządy nie chcą przystać, doprowadzając – de facto – do transferu części pieniędzy publicznych przeznaczanych formalnie na ochronę zdrowia do kieszeni wierzycieli szpitali, a właściwie do kieszeni handlarzy długami. Można by nawet pomyśleć, że jest to robione celowo. Dlatego dziwię się milczeniu Ministra Zdrowia i Premiera RP, którzy byli informowani o sytuacji szpitali klinicznych WUM i nie zajęli się tym problemem. Nie boją się oskarżeń o zaniedbania i dopuszczenie do marnotrawstwa pieniędzy publicznych?
Krzysztof Bukiel 5 grudnia 2018r.