28 września 2017

 

OZZL otrzymał właśnie informację z Kancelarii Prezesa RM, że list do Pani Premier, w którym związek domagał się ograniczenia czasu pracy lekarzy i wskazywał, że ich wielkie przepracowanie stwarza zagrożenie także dla chorych –  nie trafił do adresata, ale został odesłany do Ministra Zdrowia. To już kolejny taki przypadek, gdy Szefowa Kancelarii PRM pani Beata Kempa chroni swoją szefową przed nieprzyjemnymi informacjami od lekarzy albo innych pracowników ochrony zdrowia (prośby o spotkanie z Premier kierowane przez PR OZZL i PZM).

Ja wiem, że uzasadnieniem dla takiego postępowania będzie jakaś tam procedura, przewidująca, że sprawy dotyczące danej branży kieruje się do odpowiedniego ministra. Ale przecież wszyscy też wiemy (łącznie z minister Kempą), że nie jest to procedura bezwzględnie obowiązująca i stanowi raczej pretekst do odsuwania niewygodnych tematów od szefa Rządu niż drogę rzeczywistego rozwiązania problemu. Mieliśmy zresztą parę przykładów, że Premier Beata Szydło, gdy miała taką „wolę polityczną”, odpowiadała na listy kierowane do niej lub spotykała się z osobami zabiegającymi o takie spotkanie – bez odsyłania ich do Ministra Zdrowia. Tak było np. w przypadku paru działaczek Solidarności, które Pani Premier zaprosiła do siebie po spędzeniu przez nich jednej nocy w siedzibie MZ. Ostatnio też zaprosiła kardiologów, zaraz po tym, jak wyrazili oni troskę o lepszą profilaktykę i leczenie chorób serca u Polaków. Nie trudno zgadnąć, że Pani Premier spotyka się i odpowiada pozytywnie na pisma w przypadkach, które dają Jej korzyść polityczną lub propagandową, a odrzuca te prośby o spotkania lub te pisma, które są niewygodne. Spotykając się z przedstawicielkami Solidarności Pani Premier pokazała, że troszczy się o wszystkich pracowników służby zdrowia, a nie tylko o wybrane zawody i wskazała jednocześnie, które związki zawodowe z ochrony zdrowia są lepsze, a które gorsze. Dzięki spotykaniu z kardiologami mogła zamanifestować poparcie Rządu dla działań  mających na celu lepsze leczenie chorób serca i pokazać, że są dobrzy lekarze, którzy nie patrząc na okoliczności pomagają chorym i źli, którzy „stale są niezadowoleni”.

To propagandowe podejście do sprawy, obliczone na doraźne korzyści i odpychanie od siebie rzeczywistych problemów na późniejszy czas, a także ucieczka od konfrontacji z merytoryczną krytyką i wsłuchiwanie się wyłącznie w głosy chwalców – to najbardziej charakterystyczne cechy stosunku obecnego Rządu do problemów publicznej ochrony zdrowia. (I nie stanowi tutaj żadnego usprawiedliwienia fakt, że inne rządy postępowały podobnie). Według rządzących „w temacie zdrowia”, wszystko idzie jak najlepiej: wprowadzono sieć szpitali, która „zahamowała wyciek pieniędzy publicznych” (jak to określił Prezes PiS), przygotowano ustawę o POZ, zapewniającą „bardziej skuteczną opiekę, skoncentrowaną na pacjencie” (jak napisano w uzasadnieniu), przeznaczono dodatkowe pieniądze na zakupy sprzętu do publicznej ochrony zdrowia ( co ma być wydarzeniem bez precedensu wg wicepremiera Morawieckiego), rozwiązano problem niskich płac, wprowadzając odpowiednią ustawę itp. itd. Tymczasem rzeczywistość wygląda zgoła odmiennie: kolejki do leczenia wydłużają się, a nie skracają, przepracowani medycy umierają na dyżurach, pacjentów nie ma kto leczyć, szpitale zwiększają zadłużenie, naprędce tworzona NPL przy szpitalach zderza się z brakiem personelu medycznego i pozostaje jedynie atrapą prawdziwej pomocy, a wprowadzenie symbolicznych podwyżek zgodnie z ustawą o płacach minimalnych staje się niewykonalne dla placówek medycznych i to mimo, że ustawa i tak nikogo z pracowników nie zadawala.   

Wydaje się, że Premier Beata Szydło nie bardzo orientuje się w tym, jak dramatyczna jest w rzeczywistości sytuacja w publicznym lecznictwie. Znamiennym było jej niedawne stwierdzenie, że „zaczyna w Polsce brakować lekarzy i pielęgniarek”, podczas, gdy problem jest głęboki od wielu, wielu lat. Skąd jednak Pani Premier ma o tym wiedzieć, skoro szefowa Jej Kancelarii skutecznie izoluje ją od potencjalnie stresujących informacji ? Podejrzewam, że podobnie postępuje Minister Zdrowia, zapewniając, że związkowcy – jak zwykle – przesadzają i sprawy idą w dobrym kierunku. Im dłużej uda mu się mamić swoich przełożonych, że „jest dobrze”, tym dłużej zachowa stanowisko. Jednak czas weryfikacji zbliża się nieubłaganie. Zdrowie należy do najbardziej cenionych wartości przez każdego człowieka i jest rzeczą oczywistą, że Polacy w końcu zapytają: Dlaczego, skoro państwo stać na tyle różnych wydatków, w publicznej służbie zdrowia trwa permanentny kryzys? I upomną się również o tę dziedzinę. Nie wykluczone, że hasłem ugrupowania, które wygra najbliższe wybory do Sejmu będzie zawołanie: Zdrowie, głupcze!

Krzysztof Bukiel , 28 września 2017