2 marca 2010

 

 

W dniach 28-30 stycznia odbył się kolejny, X już, Krajowy Zjazd Delegatów Izb Lekarskich. Zjazd jest najwyższą władzą w Samorządzie Lekarskim i, przynajmniej teoretycznie, powinien być największym wydarzeniem dla środowiska lekarskiego, a także dla całej ochrony zdrowia w Polsce. Dlaczego tak się nie stało? 

  

 Otóż Zjazd uświetnili swoją obecnością: wysoki przedstawiciel Kościoła oraz prezesi izby pielęgniarek i położnych oraz izby aptekarskiej. Zabrakło natomiast, potencjalnie najbardziej zainteresowanych- przedstawicieli ministerstwa zdrowia czy samorządów terytorialnych. Nie lepiej było z frekwencją samych delegatów ( ok. 420 na 490 wybranych). Gdyby zapytać naszych koleżanek i kolegów o termin odbywania Zjazdu, znaczna ich część nie potrafiłaby poprawnie odpowiedzieć, a na pytanie o problematykę obrad prawdopodobnie nie uzyskalibyśmy dobrej odpowiedzi. Prawdopodobnie problem tkwi w nas samych. Z jednej strony przez całe dziesięciolecia pozwalaliśmy traktować się bez szacunku przez władze i niemało też, jako środowisko, zrobiliśmy, żeby na ten szacunek nie zasłużyć. Z drugiej strony- wybory delegatów na zjazdy okręgowe w rejonach wyborczych odbywały się w drugim, trzecim terminie z powodu braku frekwencji. Często przychodzili prawie wyłącznie ci, którzy chcieli zostać wybrani. Pokazuje to w jak małym stopniu utożsamiamy się z samorządem w tej formie, w jakiej funkcjonuje on od 20 lat , jak bardzo samorząd jest wyalienowany, a jednocześnie jak mało reprezentatywna część środowiska obecna jest na zjazdach. Trudno zatem dziwić się, że taki stan rzeczy nie generuje szacunku dla naszej profesji i jest, nie tylko dla władz, pretekstem dla stałej i powszechnej wręcz deprecjacji środowiska lekarskiego. Znalazło to najdobitniej wyraz w fakcie nieobecności lekarza- ministra zdrowia na Zjeździe, chyba, że Pani Minister nie starczyło odwagi, żeby stanąć przed szacownym gremium. Obie te możliwości nie są dla nas obiecujące.

  

  A teraz trochę faktów. Dzień pierwszy zdominowały sprawy proceduralne- wybory przewodniczącego i prezydium zjazdu, komisji: wyborczej, mandatowej, skrutacyjnej oraz uchwał i wniosków, a także sprawozdania organów NIL- prezesa, komisji finansowej, naczelnego rzecznika, prezesa naczelnego sądu oraz naczelnej komisji rewizyjnej. Tutaj też wydarzył się precedens, który nie przysporzył nam powodów do dumy. Otóż naczelna komisja rewizyjna nie rekomendowała Zjazdowi udzielenia absolutorium ustępującej radzie naczelnej(!) Nie wdając się w szczegóły, zakwestionowano niegospodarność związaną z zakupem udziałów w firmie ubezpieczeniowej Medbroker, przekroczenie wydatków na obchody jubileuszu XX- lecia Samorządu oraz zwykłą arogancję, przejawiającą się brakiem reakcji na zgłaszane zastrzeżenia. Zjazd uznał sprawozdanie NKR za rzetelne, przyjmując je większością głosów (choć mógł je przecież odrzucić), po czym, wbrew niemu, udzielił absolutorium ustępującej Radzie. Wydaje się, że demokracji ciągle jeszcze musimy się uczyć, bo było to typowe „za, a nawet przeciw”. Był to zapewne efekt „zmęczenia materiału” ale także małej wiedzy i ,związanej tym, podatności na manipulację. Przypomina mi to sytuację sprzed 12 lat, na zjeździe w Teatrze Polskim, kiedy biliśmy brawo ówczesnemu ministrowi finansów, Leszkowi Balcerowiczowi, po tym jak nas chwilę wcześniej… obraził.

 

  Drugi dzień zjazdu zdominowały wybory prezesa NRL oraz samej rady naczelnej, naczelnego rzecznika i jego zastępców. Ostatecznie prezesa wybrano w powtórzonym głosowaniu, po dramatycznym przebiegu pierwszej części. Wyniki wyborów, zarówno prezesa jak i naczelnej rady, pokazały, że delegaci nie chcą zmian, że jest dobrze i zmiany są niepotrzebne. Jeżeli inni uważają inaczej, to tym gorzej dla nich. Dużym zgrzytem był też fakt, że do nowowybranej rady weszło sporo członków rady ustępującej. Nikomu z nich nie przeszkodził w kandydowaniu raport komisji rewizyjnej.

  Dzień trzeci był już tylko „przyklepaniem” efektów dni poprzednich. Głosowano także propozycje uchwał i wniosków, zgłoszonych przez delegatów. Z satysfakcją zauważyć należy przyjęcie wniosku, zgłoszonego przez Krzysztofa Bukiela, zobowiązującego NRL do utworzenia funduszu pomocowego, w wysokości 1 miliona złotych rocznie, przeznaczonego dla kolegów, którzy w walce o lepsze zarobki, będą zmuszeni zwolnić się z pracy.

  Zjazd zakończono w atmosferze sukcesu i delegaci rozjechali się do domu z poczuciem optymizmu, a nawet euforii. Miejmy nadzieję, że nie okażą się one daremne.

 

                                                                 Zdzisław Szramik