23 czerwca 2009

Węzeł.  – dla OPM

 

Gdy otwierałem – prawie18 lat temu – prywatny gabinet lekarski, jedyną urzędową czynnością, jaką musiałem wykonać (poza rejestracją w urzędzie skarbowym) było zgłoszenie działalności gospodarczej do urzędu gminy. Trwało to – jak pamiętam – chyba 10 minut. Nikt nie sprawdzał jak urządzę swój gabinet, nie akceptował jego wyglądu i wyposażenia. Istniała prosta zasada: prowadzisz swoją działalność, to ponosisz za to odpowiedzialność. Jeśli się nie postarasz – przegrasz z konkurencją, albo … poprawisz się. Działo się to pod rządami tzw. ustawy Wilczka, wprowadzonej jeszcze u schyłku PRL.

 

Gdybym chciał podobną praktykę lekarską otworzyć 15 lat później w swoim własnym (!) mieszkaniu musiałbym, oprócz zgłoszenia działalności gospodarczej, podjąć jeszcze następujące kroki: uzyskać zezwolenie od spółdzielni mieszkaniowej, uzyskać pozwolenie na budowę (chociaż żadnej budowy bym nie prowadził), zatrudnić projektanta i wykonać projekt budowlany, zatrudnić kierownika budowy, uzyskać opinię strażaka i kominiarza (chociaż nie miałbym komina w gabinecie), uzyskać zgodę i akceptację Okręgowej Izby Lekarskiej i Sanepidu, uzyskać Regon i NIP.  Znajomemu, który tak właśnie zrobił, otwarcie gabinetu zajęło ponad pół roku.

 

 Od 20 lat trwa w polskiej służbie zdrowia (podobnie jak i – niestety – w innych dziedzinach) prawdziwy obłęd prawotwórczy. Przepisy dotyczące praktycznie wszystkich elementów ochrony zdrowia są nieustannie zmieniane. Nierzadko nie zdążą nawet wejść w życie, a już podlegają nowelizacji. Dotyczy to również spraw najbardziej fundamentalnych. O wielu zmianach już zresztą nawet zapomnieliśmy. Kto pamięta na przykład, że zanim wprowadzono kasy chorych, przez jakiś czas eksperymentalnie funkcjonowała w wielkich miastach samorządowa służba zdrowia ? Później zresztą zmiany też następowały bardzo szybko: Ustawa o kasach chorych mimo, że obowiązywała zaledwie parę lat była zmieniana kilkanaście razy. Ustawa o NFZ nie przetrwała dłużej niż rok (też była zmieniana ponad 10 razy). Kolejna ustawa – o świadczeniach opieki zdrowotnej, finansowanych ze środków publicznych – jest zmieniana praktycznie nieustannie. Aktualnie w sejmie jest jej kolejna nowelizacja, a przecież parę miesięcy wprowadzono ostatnią zmianę (likwidując tzw. podatek Religi). Zupełnie podobnie rzecz się ma z innymi fundamentalnymi przepisami. Ustawa o zakładach opieki zdrowotnej była nowelizowana kilkadziesiąt razy. Nie tylko zmieniano w niej zasady funkcjonowania zakładów opieki zdrowotnej, ale wprowadzano zupełnie nowe elementy (jak np. przepisy o dyżurach medycznych), które też zmieniano, tworzono nowe byty prawne, jak SPZOZ. W rozporządzeniach ministra zdrowia, wydawanych na podstawie tej ustawy – co chwila – zmieniano wymagania wobec zakładów, stale – i tak – odraczając ich wejście w życie.  A niejako „po drodze” całkowicie zmieniono zasady uzyskiwania specjalizacji przez lekarzy, zasady wykonywania indywidualnych praktyk lekarskich, wprowadzono państwowy egzamin lekarski i tzw. punkty edukacyjne w szkoleniu podyplomowym, zmieniono wiele razy zasady refundacji leków, wypisywania recept i sam wzór recepty.

 

Tych zmian było jeszcze więcej. Nie miejsce tutaj, aby je wszystkie przypominać. Warto by jednak – w tej prawotwórczej gorączce – zastanowić się na chwilę czemu te wprowadzane przepisy mają służyć. Wtedy można będzie odpowiedzieć na pytanie, czy zmiana była rzeczywiście potrzebna, czy zakładanego celu nie można by osiągnąć w inny, prostszy sposób. Tej refleksji oceniającej proponowane lub wprowadzone już rozwiązania prawne brakuje najbardziej naszym reformatorom i to na różnych polach. Czy ktoś sprawdził na przykład w jaki sposób wprowadzenie Lekarskiego Egzaminu Państwowego wpłynęło na poziom wykształcenia lekarzy? Albo czy zakładane ujednolicenie zasad kontraktowania świadczeń zdrowotnych wymagało likwidacji kas chorych?  Wygląd i wyposażenie prywatnych gabinetów lekarskich zmieniły się niewątpliwie w ostatnich latach, ale czy jest to zasługa szczegółowych przepisów czy ogólnego postępu i wzrostu zamożności społeczeństwa (lekarzy i ich pacjentów)?

 

Obawiam się, że w większości przypadków wprowadzanie  nowych przepisów nie służy niczemu innemu, jak tylko zaspakajaniu swoiście pojętej ambicji rządzących, w tym również kolejnych ministrów zdrowia. Każdy z nich chce odcisnąć trwały ślad po sobie, jakby udowodnić, że nie na darmo pełnił swój urząd. Do tego dochodzą ambicje urzędników. Zresztą nie tylko ambicje ale zwykła walka o przeżycie. Więcej regulacji to więcej biurokratycznych przeszkód, a więc większe zapotrzebowanie na urzędników i ich pracę. Cała  ta sytuacja przypomina mi coraz bardziej zabawę rozbawionych dzieci z motkiem włóczki. Włóczka zaplątuje się coraz bardziej i bardziej, mocniej i mocniej. Zdaje się, że tego węzła nie da się już rozwiązać. Trzeba będzie go przeciąć, a potem ….zabrać włóczkę. 

 

Krzysztof Bukiel , 26 marca 2009r.