22 kwietnia 2014

 Felieton napisany dla Menedżera Zdrowia (http://www.termedia.pl/Wolnosc-w-klatce,12,22680,0,0.html)  – w pdf

 

i poniżej : 

10 kwietnia 2014.

Wolność w klatce – dla MZ.

PRL nie była państwem wolnościowym. Brakowało w niej wolności obywatelskiej, politycznej, gospodarczej. Chociaż, z drugiej strony, byli tacy, którzy mówili, że w PRL można było robić wszystko, byleby tylko zachować dwa warunki: nie podważać  – w teorii i w praktyce – przewodniej roli PZPR oraz sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Niektórzy ludzie mieścili się nawet w tych granicach i realizowali na różnych polach. Nie zmienia to jednak faktu, że granice wolności zakreślone w PRL uniemożliwiały normalny rozwój społeczeństwa i kraju. Bo co to za normalność, gdy nie wolno zakładać partii politycznych albo związków zawodowych, swobodnie wymieniać idei, ani rozwijać wolnej  przedsiębiorczości. Dlatego też w PRL nie udawały się kolejne eksperymenty budowania „socjalizmu z ludzką twarzą”, czyli stworzenia sprawnej gospodarki, obywatelskiego społeczeństwa oraz praworządnego państwa. Tych celów po prostu nie można było pogodzić z przewodnią rolą PZPR i sojuszem ze Związkiem Radzieckim. Dopiero wyjście poza tak zakreślone granice umożliwiło realizację tego, co w PRL wydawało się nieosiągalne. Stąd płynie ważna nauka:  Pewnych celów nie osiągnie się bez przekroczenia określonych granic.   

Niedawno pan premier z ministrem zdrowia zapowiedzieli likwidację limitowania leczenia onkologicznego i ograniczenie kolejek do specjalistów. Cel to pożądany, ale przecież nie nadzwyczajny,  po prostu konieczny, aby osiągnąć „normalność”, oczekiwaną powszechnie przez obywateli. I oto na samym początku wystąpienia premiera usłyszeliśmy zastrzeżenie, że żadnego zwiększenia nakładów na lecznictwo nie będzie. Nie będzie też dopłat do jakichkolwiek świadczeń zdrowotnych, refundowanych ze środków publicznych. Minister zdrowia – usłyszeliśmy – może podejmować różne i dowolne działania byleby tylko nie przekraczały one tych dwóch „ustrojowych” granic. Czyż to nie dziwnie znajoma sytuacja?

Nie trzeba być ekspertem żeby wiedzieć, że nie jest możliwe zlikwidowanie kolejek do leczenia i limitowania świadczeń zdrowotnych (poza niewielkimi „enklawami”) przy nieograniczonym „koszyku” świadczeń i ograniczonym budżecie przeznaczonym na jego sfinansowanie. Dlatego i ta kolejna próba budowania „socjalizmu” (tym razem w służbie zdrowia) z ludzką (to jest „bezkolejkową” i „bezlimitową”) twarzą się nie uda. Tym bardziej, że zaprzestania limitowania domagają się kolejne grupy lekarzy i pacjentów. Ostatnio zapadł w tej sprawie ważny wyrok Sądu Najwyższego, uznający, że także dializoterapia nie powinna być limitowana bo jest to świadczenie ratujące życie. 

Rządzący zdają sobie sprawę z niemożliwości realizacji swoich obietnic przy zachowaniu obecnego ustroju publicznej służby zdrowia.  Dlatego zaraz po hucznej i zdecydowanej zapowiedzi „likwidacji limitów w leczeniu raka”, minister zdrowia przedstawił wiele zastrzeżeń, które tę zapowiedź znacznie „stępiają” np. zwoływanie konsyliów specjalistów, konieczność zmieszczenia się w wyznaczonym czasie dla zdiagnozowania i rozpoczęcia leczenia choroby, wykazanie się przez lekarzy POZ dotychczasową skutecznością w wykrywaniu nowotworów itp. Te proceduralne przeszkody to – oczywiście – próba zachowania ustrojowego status quo, przy pozorowaniu radykalnych zmian. I jest ona – bez wątpienia – skazana na porażkę. Raz rozbudzone aspiracje obywateli, wzmocnione obietnicami rządzących trudno będzie zaspokoić byle czym. Nie można obiecywać wolności bez otwarcia klatki. 

Krzysztof Bukiel 10 kwietnia 2014.