7 stycznia 2014

 

Felieton z OPM- w pdf – tutaj

 

oraz tekst poniżej 

 

12 listopada 2013r.

W kręgu pozorów. Dla OPM.

Mogłoby się wydawać, że przepisy prawa, poczynając od konstytucji, opisują nasz system publicznej opieki zdrowotnej dobrze i precyzyjnie, przynajmniej jeśli chodzi o zasady, jakimi się on  kieruje.  W licznych dyskusjach, wiele osób powołuje się na te zasady, argumentując, że nie można wprowadzać żadnych zmian w systemie ochrony zdrowia, nawet jeżeli byłyby one z różnych powodów słuszne, jeżeli są sprzeczne z tymi podstawowymi zasadami systemu.  Jeśli jednak przyjrzeć się im bliżej, to okaże się, że te nienaruszalne – zdawałoby się – pryncypia, wcale nie są takie jednoznaczne, ani faktycznie stosowane.  

Weźmy przykład z samej góry czyli z konstytucji, która gwarantuje „równy dostęp” do świadczeń zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych. Wiele osób uważa, że wyrazem tej równości jest „bezpłatność” świadczeń. Skoro leczenie nic (chorego) nie kosztuje, to znaczy, że nie ma przeszkód w dostępie do leczenia, czyli dostęp ten jest równy. Jest to równość liczona w pieniądzach. Każde naruszenie „bezpłatności” uznawane jest za łamanie zasady „równego dostępu” . W praktyce okazuje się jednak, że nie tylko cena za świadczenie może  być przeszkodą w jego uzyskaniu. Jest nią też czas, czyli kolejka oczekujących. Fakt, że nasz system publicznej ochrony zdrowia jest stale niewydolny czyli „kolejkowy” sprawia, że jedni czekają na świadczenie długo, inni krótko, jedni otrzymują leczenie wtedy, gdy jest im ono potrzebne, inni muszą długo cierpieć, czekając na pomoc i narażając się w ten sposób na pogorszenie stanu zdrowia, a nawet na śmierć (w niektórych chorobach np. nowotworowych, których leczenie też jest limitowane czyli dostęp do nich jest „kolejkowy”).  Kto powiedział, że równość dostępu do leczenia liczona w pieniądzach (cena za świadczenie) jest ważniejsza niż równość liczona w czasie (długość kolejek) ? W pewnym sensie są to „równości” równoważne i wymienne. Skądinąd wiadomo, że jak ktoś ma dużo pieniędzy, to i czas oczekiwania na leczenie może skrócić. Może zatem większa równość będzie wtedy, gdy system będzie „bezkolejkowy”, chociaż z dopłatami – równymi dla wszystkich – do niektórych świadczeń zdrowotnych ?

Fundamentalną cechą naszego systemu ma być też „solidaryzm społeczny”. Ma się on wyrażać tym, że każdy płaci na system tyle ile może (proporcjonalnie do dochodów), a otrzymuje tyle ile potrzebuje. W praktyce jednak zasada ta obowiązuje jedynie w stosunku do pracowników zatrudnionych na podstawie umowy o pracę oraz emerytów i rencistów. Za rolników gospodarujących na mniej niż 6 ha składkę opłaca budżet państwa i wynosi ona ok. 100 złotych rocznie. Rolnicy płacący za siebie też mają raczej symboliczną składkę : płacą przeciętnie ok. 200 zł rocznie. Dla porównania można podać, że składka od przeciętnej emerytury wynosi ok. 1700 złotych rocznie, a od przeciętnej pensji ok. 3300 zł rocznie. Mniej więcej tyle samo (ok. 3 tys. złotych)  płacą rocznie przedsiębiorcy, których składka ma jednak charakter ryczałtowy, niezależny od dochodu. Składki na NFZ nie płacą wcale: sędziowie, prokuratorzy, żołnierze. Nie są to grupy należące do najbiedniejszych obywateli. Czy wobec takich faktów można jeszcze mówić o solidaryzmie naszego systemu? Może lepiej zrezygnować z tego pozoru i ustanowić równą dla wszystkich wysokość składki płaconą – za każdego – z budżetu państwa?     

Kolejną „kardynalną” zasadą publicznego systemu opieki zdrowotnej w naszym kraju ma być równość podmiotów w dostępie do środków publicznych. Ma się ona wyrażać w tym, że NFZ kontraktuje świadczenia na podstawie tzw. konkursu ofert, do którego mogą przystąpić (i uzyskać kontrakt) zarówno podmioty publiczne jak i prywatne. Jak jednak można mówić o równości, gdy świadczeniodawca publiczny – obok pieniędzy uzyskiwanych od NFZ, jako zapłata za wykonane świadczenia – dostaje również „boczny strumień” środków na inwestycje, zakup sprzętu, remonty – od władz publicznych, będących „organem założycielskim” danego podmiotu, a świadczeniodawca prywatny musi to wszystko sfinansować za pieniądze od Funduszu.  Także rozdział limitów według dowolnego uznania Funduszu czyni tę równość świadczeniodawców iluzoryczną. Lepiej tę deklarowaną równość zapewniłoby zlikwidowanie „konkursu ofert” i zastosowanie prostej zasady: pacjent wybiera miejsce, gdzie chce się leczyć, a Fundusz płaci za dane świadczenie tę kwotę, którą ustali, niezależnie od tego gdzie pacjent się leczy. Jeżeli cena leczenia jest większa niż kwota ustalona przez NFZ, brakującą resztę dopłaca pacjent. Na takiej zasadzie oparta jest tzw. dyrektywa transgraniczna, dla której równość podmiotów udzielających pomocy medycznej jest jednym z priorytetów.     

Jak się okazuje wiele z zasad, na których formalnie opiera się polski system publicznej ochrony zdrowia to nie „nienaruszalne pryncypia”, ale pozory. Czy rzeczywiście warto je bronić, czy może lepiej poddać krytycznej ocenie i wprowadzić rozwiązania, które – choć na pierwszy rzut oka wydają się sprzeczne ze wspomnianymi zasadami – w rzeczywistości lepiej realizują ich idee.   

 

Krzysztof Bukiel – 12 listopada 2013r.