26 października 2009

26 września 2009r.

I znowu mieliśmy żałobę narodową. Tym razem z powodu kolejnego wypadku w kopalni, w którym zginęło kilkunastu górników. Jest coś niezwykle poruszającego, gdy wielu ludzi ginie nagle w jednym miejscu. Dobrze rozumieją to politycy, wypatrujący sposobności, aby trafić w nastroje i oczekiwania ludzi. Dlatego przy każdej okazji takiego zbiorowego wypadku premier z prezydentem niemal się ścigają aby być pierwszym na miejscu nieszczęścia, złożyć obietnice pomocy i … ukarania winnych tragedii.  Zwłaszcza w tym ostatnim zdają się być zdecydowani i nieugięci.

 

Gdy jednak pomyśleć o tym na chłodno, to śmierć 20 ludzi w tym samym miejscu i tym samym czasie nie jest przecież bardziej tragiczna i nieszczęsna niż śmierć 20 ludzi w różnych częściach kraju i o różnej porze. A gdy ginie wiele tysięcy po cichu, w swoich  domach, bez zainteresowania mediów – czy to jest mniejsze nieszczęście niż zbiorowy wypadek na drodze lub w kopalni? Czy ci, którzy przyczynili się do ich śmierci są mniej winni, niż ci, co odpowiadają za zbiorowe wypadki?

 

Jak podają eksperci, stan służby zdrowia wpływa na zdrowotność społeczeństwa zaledwie w 15 – 20%. To niewiele, ale przecież też coś. Lepsza służba zdrowia, to na przykład więcej osób wyleczonych z nowotworów, więcej wracających do życia po udarze mózgu, zawale serca lub skomplikowanych urazach. Gdyby ktoś chciał, mógłby z pewnością wykazać ile osób w Polsce rocznie mogłoby żyć, a umiera z powodu tego, że zbyt długo czekało w kolejce do specjalisty, na badania lub terapię , albo było nie tak leczonych, jak potrzeba.

 

Stan służby zdrowia zależy od wielu czynników i od wielu ludzi. Z pewnością swój udział mają i pracownicy medyczni, i dyrektorzy szpitali, i ich właściciele, czy tzw. organy założycielskie, ale pierwszorzędne znaczenie ma tutaj organizacja systemu, w tym również jego finansowanie. Jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, powinien się ich pozbyć, obserwując to, co dzieje się w ostatnich miesiącach w polskich szpitalach i przychodniach. Oto szpital kliniczny, nowocześnie wyposażony, a w nim … chodzący bezczynnie lekarze i opustoszałe sale. Oto nowy tomograf komputerowy w powiatowym szpitalu, dwóch lekarzy gotowych do opisywania wyników i ….dwa badania dziennie.  Oto poradnia specjalistyczna, gdzie mogliby przyjmować 30 pacjentów dziennie, ale przyjmują tylko 10. Co się stało? Skończyły się limity, a NFZ w tym roku, inaczej niż w poprzednich nie będzie płacił za „nadwykonania”. Szpitale leczą więc tylko stany nagłe, poradnie i pracownie ograniczają liczbę przyjęć. Mamy sytuację, jak z Wielkiego Kryzysu w Ameryce: są ludzie gotowi do pracy, jest wielkie zapotrzebowanie na owoce ich pracy i …. nikt nie pracuje, bo nie ma czym zapłacić.  Nie wiem kto był winny Wielkiego Kryzysu (nawet ekonomiści mają w tej sprawie odmienne opinie), ale wiem, kto odpowiada za kryzys służby zdrowia w Polsce. To politycy: premier, prezydent, liderzy parlamentarnych ugrupowań, bo zaniechali koniecznych reform. Bo przez lata nie chcieli się porozumieć co do tego, jak powinien wyglądać system opieki zdrowotnej w Polsce aby był bezpieczny dla chorych, efektywny ekonomicznie i sprawiedliwy. Woleli na problemach służby zdrowia wygrywać swoje doraźne partyjne interesy niż rozmawiać ze sobą w sposób merytoryczny, słuchać argumentów przeciwnej strony, odpowiadać na uzasadnione wątpliwości adwersarzy. Dla chwilowego poklasku gotowi byli storpedować każdą śmielszą próbę naprawy systemu. Wpędzili siebie i nas wszystkich w ślepą uliczkę populizmu, z której – jak się wydaje – nie ma już wyjścia. 

 

Przez brak reform w ochronie zdrowia, przez złą organizację systemu i jego niedostateczne finansowanie wielu Polaków umarło, a mogłoby żyć. Ilu ich było dokładnie nie wiadomo, ale zapewne dużo więcej niż we wszystkich tych wypadkach, z powodu których ogłoszono w ostatnich latach żałobę narodową. A jednak nie słyszeliśmy od pana prezydenta, ani od pana premiera zapewnień, że przypilnują, aby winni tej tragedii zostali ukarani.

 

Krzysztof Bukiel, 26 września 2009r.