18 grudnia 2009

23 listopada 2009

 

Od pewnego czasu, w zarządzaniu, jak w życiu publicznym, obowiązuje coś na kształt politycznej poprawności:  o pewnych rzeczach mówić nie wypada, o innych – przeciwnie – trzeba i to nie tylko mówić ale je robić  – nawet jeżeli nie mają one większego sensu.  Taką „nową świecką tradycją” stała się wszelkiego rodzaju certyfikacja. Od paru lat moda na certyfikację dopadła również polskie szpitale, także te – publiczne. Przyjmuje ona nieraz formę wręcz groteskową. Powstają oficjalne instrukcje postępowania i zachowań, personel uczy się pilnie na pamięć podyktowanych regułek, cały szpital oblepia się różnego rodzaju hasłami i naklejkami, a życie… jak toczyło się, tak toczy, tradycyjnymi koleinami, na szczęście z zachowaniem zdrowego rozsądku.

 

Jednym z wyróżników szpitali certyfikowanych jest określenie „misji zakładu”, czyli napisane w tonie wzniosłym, uroczystym, niekiedy też wzruszającym – do czego szpital służy. „Misję” umieszcza się  na stronie internetowej szpitala, na tablicy informacyjnej, na papierze firmowym, a nieraz nawet na kartach informacyjnych – wypisach ze szpitala.   Niektóre z nich są bardzo rozbudowane, inne hasłowe, wymyślone przez dyrekcję szpitala (?) np. Zaufaj nam, jesteśmy tu, by Ci pomóc albo stanowiące cytat zapożyczony od jakiejś znanej osoby, np.: „Wszystko co wielkie, jest wielkie przez serce” – Cyprian Kamil Norwid. Jakie jest praktyczne znaczenie „misji’ ? Żadne. I tak każdy człowiek wie, że szpital – z „misją” czy bez „misji” – służy do tego żeby leczyć ludzi. Trudno mówić też o jakimś znaczeniu artystycznym „misji” albo motywacyjnym, czy jakimkolwiek innym. Może to być jedynie dowód na zadziwiające i niezrozumiałe poddawanie się – rozsądnych przecież ludzi, jakimi muszą być dyrektorzy szpitali – terrorowi mody czy politycznej poprawności w dziedzinie zarządzania. Na papierze wszystko musi być ładne, wzniosłe, perfekcyjne.

 

W istocie jest to sytuacja bliźniaczo podobna do tego, co już przeżywaliśmy „za komuny”. Są jednak pewne różnice:  wtedy do pisania takich dyrdymał zmuszała rządząca partia, a teraz dyrektorów do tego nikt nie zmusza. Wtedy – te wzniosłe hasła miały ukryć skrzeczącą rzeczywistość. Teraz – ?

 

Jak jest teraz pod tym względem uświadomiła nas niedawno minister zdrowia Ewa Kopacz. Zapytana jak skomentuje fakt, że szpitale – po wyczerpaniu limitów – odsyłają pacjentów „planowych” do domu i odmawiają im leczenia stwierdziła bez wahania: to wina dyrektorów, bo źle gospodarowali przyznanymi limitami. W ten oto sposób, bez ozdóbek i patosu minister zdrowia RP ujawniła wszystkim jaka jest główna misja polskich szpitali (tych, które leczą ludzi ubezpieczonych w NFZ): Misją tą jest ograniczanie dostępu do leczenia tak, aby ilość świadczeń zdrowotnych była dopasowana do ilości pieniędzy, jakie politycy zdecydowali łaskawie przeznaczyć na leczenie Polaków. Co ważne, ograniczanie ma być rozłożone równomiernie w ciągu roku, aby nie rzucało się nazbyt w oczy. Szpital dobry, to szpital, który ogranicza leczenie równomiernie, szpital zły, to taki, który nie potrafi „gospodarować limitami”. A „misje” : pełne patosu, wzniosłe i uroczyste, drukowane na papierze firmowym i tablicach ogłoszeń – czemu mają służyć ? Ukryciu misji prawdziwej! 

 

Przy okazji minister zdrowia zweryfikowała także parę innych „mitów”.  Na przykład ten, że szpitale polskie są nieefektywne i trzeba najpierw „uszczelnić system” zanim zwiększy się ilość pieniędzy przeznaczonych na lecznictwo. Co to za nieefektywność, skoro polskie szpitale w ciągu 10 miesięcy wykonują to, co rządzący chcieliby aby wykonywali przez rok? Co to za uszczelnianie systemu, które polega na tym, aby szpitale zmniejszyły swoją wydajność? A może wtedy usłyszymy, że nie potrzeba więcej pieniędzy, bo przecież szpitale i tak ledwie, ledwie wykonują przyznane limity?

 

Krzysztof Bukiel