22 sierpnia 2011

OZZL otrzymał niedawno do zaopiniowania projekt nowego rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie wysokości wynagrodzenia zasadniczego lekarzy rezydentów. Mogłoby się wydawać, że minister zdrowia chce po prostu podnieść płace rezydentów, bo mija już ponad 2 lata od wydania poprzedniego rozporządzenia w tej sprawie i ustalone wówczas pensje wyraźnie się zdewaluowały. Gdy wprowadzono je z początkiem roku 2009 stanowiły praktycznie 100 % ówczesnej „średniej krajowej”, dzisiaj wynoszą ok. 90%, a w roku 2012 będzie to jeszcze mniej.

Okazało się jednak, że proponowane rozporządzenie nie zmienia ani na jotę dotychczasowych wysokości wynagrodzeń rezydentów (co w istocie oznacza ich względne zmniejszenie), a wydano je tylko dlatego, że zmieniła się ustawowa podstawa do jego wydania.

Fakt powyższy rzuca ciekawe światło na całą tę operację wzrostu płac lekarzy rezydentów, jaką z wielką pompą przeprowadzono dwa lata temu. Towarzyszyły temu uroczyste deklaracje minister zdrowia, iż wreszcie pojawił się rząd (koalicji PO-PSL), który – jako pierwszy w III RP – zadba o młodych lekarzy i zapewni im godne wynagrodzenia. Ten piękny obraz troskliwego rządu zakłócał tylko jeden drobny, ale znaczący epizod.

Żeby go jednak zrozumieć trzeba wiedzieć, że na wysokość płacy rezydentów wpływają dwa akty prawne: ustawa (o zawodach lekarza i lekarza dentysty) oraz wydawane na jej podstawie rozporządzenie ministra zdrowia. Ustawa określa minimalny dopuszczalny poziom wynagrodzenia zasadniczego rezydenta, a rozporządzenie ustala konkretną jego wysokość. Wynagrodzenie to może być wyższe niż ustawowe minimum, jednak nigdy wcześniej (przed minister Kopacz) tak się nie stało. Ministrowie po prostu ustalali wynagrodzenie na poziomie możliwie najniższym. Zatem najpewniejszym sposobem trwałej poprawy płac rezydentów jest podniesienie ustawowego ich minimum. Wtedy będzie pewność, że żaden minister poniżej tego nie zejdzie.

I oto jednocześnie z wypowiedziami minister zdrowia o tym, jak rząd PO – PSL troszczy się o młodych lekarzy (czego wyrazem miał być zapowiadany wzrost płac rezydentów w ministerialnym rozporządzeniu) w parlamencie odbywały się prace nad nowelizacją ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Pojawiła się więc sposobność, aby ową troskę o rezydentów udowodnić podnosząc wspomniane wyżej ustawowe minimum rezydenckiego wynagrodzenia. Dotychczas wynosiło ono 70% „średniej krajowej” sprzed 2 lat w stosunku do roku, w którym wynagrodzenie rezydenta miało obowiązywać. Wszyscy (rezydenci) mieli więc nadzieję, że ta troskliwa koalicja podniesienie to ustawowe minimum na przykład do 100 % aktualnej „średniej krajowej” (bo tyle miała wynosić płaca rezydenta według zapowiadanego przez minister zdrowia rozporządzenia). Reprezentacja rezydentów skupiona w OZZL zabiegała o to bezpośrednio – najpierw u posłów, a następnie u senatorów PO i PSL. Spotkała ich jednak rzecz dziwna i niezrozumiała: Parlamentarzyści koalicyjni ostro sprzeciwili się postulatom młodych lekarzy i ustawowego minimum nie podnieśli. Wyglądało to tak, jakby rząd zgadzał się – co prawda – na wzrost płac lekarzy rezydentów, ale pod warunkiem, że będzie on krótkotrwały: ot tak na parę lat, a z czasem, przy niezmienianym rozporządzeniu ministra zdrowia dojdzie znowu – dzięki inflacji – do poziomu ustawowego minimum: 70% „średniej krajowej” sprzed dwóch lat. Losy wspomnianej na wstępie nowelizacji rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie wynagrodzenia zasadniczego lekarzy rezydentów wydają się potwierdzać, że o to właśnie rządowi chodziło.

Jaka zatem mogła być motywacja doraźnego wzrostu płac rezydentów dokonana przez obecny rząd dwa lata temu? Niektórzy twierdzą, że chodziło tutaj tylko o to, aby zwiększyć wynagrodzenie córki pani minister, która akurat rozpoczynała rezydenturę. Wiem, że są to podejrzenia prymitywne, podobnie jak prymitywne byłoby to działanie pani minister, gdyby było prawdą. Z drugiej jednak strony wiem, że ministrowie są zwyczajnymi ludźmi, żadnymi tam herosami i kierują się normalnymi ludzkimi uczuciami. Nie przesądzając zatem niczego, tak na wszelki wypadek, apeluję do kolegów lekarzy: popierajmy uczucia rodzinne, zwłaszcza naszych ministrów zdrowia. Może – przy okazji – i my coś na tym skorzystamy.

Krzysztof Bukiel – przewodniczący ZK OZZL