Na szczęście mamy kryzys. Dla OPM
Kryzys gospodarczy nie jest – zasadniczo – powodem do zadowolenia. A jednak odnoszę wrażenie, że dla niektórych osób odpowiedzialnych za służbę zdrowia w Polsce jest on na rękę. Będzie bowiem dobrym usprawiedliwieniem dla pogarszającej się sytuacji w polskim lecznictwie i alibi dla nicnierobienia aby ten stan zmienić.
Niedawno prezes NFZ zapowiedział, nie bez satysfakcji, że świadczeniodawcy nie mają co liczyć na zwiększenie ceny punktu JGP (o co zabiegali od początku roku), ale muszą się spodziewać raczej jej zmniejszenia. „Mamy przecież kryzys, a skoro kryzys dotyka wszystkich, to trudno, żeby ominął służbę zdrowia” – taką mniej więcej myśl chciał przekazać pan prezes. Na pierwszy rzut oka – ma on rację. Gospodarka (rynkowa) zachowuje się bowiem tak, jak naczynia połączone. I tylko jeden drobny, ale ważny fakt, odnoszący się do polskiej służby zdrowia burzy logikę powyższego rozumowania. Otóż jest ona w kryzysie permanentnym, niezależnie od stanu gospodarki. Czy nasze PKB malało czy rosło – szpitale się zadłużały, pensje pracowników były niskie, pacjenci na leczenie czekali w kolejkach.
Dlaczego tak się dzieje ? Bo kryzys w polskiej służbie zdrowia ma inny charakter i inne przyczyny niż kryzys w gospodarce rynkowej. Na stan lecznictwa wpływają bowiem głównie nie decyzje konsumentów świadczeń zdrowotnych, ale decyzje polityków. Zapotrzebowanie na świadczenia zdrowotne w Polsce jest duże i stale się zwiększa, a Polacy chętniej wydają na leczenie niż na inne dobra. Gdyby zatem polska służba zdrowia była elementem gospodarki rynkowej, doświadczałaby od lat wielkiej prosperity, a nie kryzysu.
Dwa najważniejsze parametry, ustalone decyzją polityków, przesądzają o kryzysie polskiej służby zdrowia: 1) nakłady na ochronę zdrowia ze środków publicznych, 2) zakres świadczeń zdrowotnych, jaki – z tych środków – trzeba sfinansować. Każda zmiana tych parametrów może całkowicie zmienić sytuację lecznictwa i spowodować, że kryzys zamieni się w rozwój, albo rozwój zamieni się w kryzys. Wyobraźmy sobie na przykład, że składka wzrasta do 15% albo, że wszystkie leki stają się bezpłatne.
Wniosek z tego jest taki, że kluczem do przełamania kryzysu w polskiej służbie zdrowia są bardziej odpowiednie decyzje polityczne niż powrót gospodarczego boomu. Decyzje te muszą doprowadzić do równowagi między zakresem świadczeń refundowanych ze środków publicznych a ilością tych środków. Sprowadza się to – w istocie – do stworzenia odpowiedniego „koszyka” świadczeń zdrowotnych, przy czym: im bardziej „obfity” ma być ten koszyk, tym większa musi być składka; im niższa składka, tym skromniejszy koszyk.
Oceniając działania Rządu w tym kontekście, trzeba stwierdzić, że dotychczasowe jego kroki są niewystarczające, chociaż niektóre z nich idą w dobrym kierunku, jak zapowiedź zwiększenia składki do 10% i powstanie tzw. ustawy koszykowej. Oba te projekty mają jednak istotne wady.
Trudno zgodzić się na dalszy wzrost składki, gdy pozostawia się tak niesprawiedliwe obciążenie obywateli daniną na rzecz NFZ, jak obecnie. Dzisiaj, stosunkowo największe ciężary ponoszą pracownicy najemni (zwłaszcza sfery budżetowej, gdzie nie ma szarej strefy), emeryci i renciści, oddający dla NFZ 9% swoich dochodów. Przedsiębiorcy płacą kwotę ryczałtową, stanowiącą 9% od ¾ przeciętnego wynagrodzenia, czyli obecnie ok. 220 złotych miesięcznie. Kwota ta dotyczy krezusów i „baby na targu”. Dla pierwszych jest drobiazgiem, dla drugiej – ogromnym ciężarem. Rolnik prowadzący tzw. działy specjalne płaci 9% ale już od minimalnego wynagrodzenia, czyli obecnie ok. 100 złotych miesięcznie. Rolnik ogólny” – nie płaci nic. Za niego płaci państwo, czyli … wszyscy pozostali.
Dobrą – w założeniach – ustawę koszykową, całkowicie psuje pozostawienie ministrowi zdrowia arbitralnej decyzji co do „zawartości” koszyka, bez względu na stanowisko ekspertów i możliwości finansowe NFZ. Może to spowodować, że „koszyk” będzie miał bardziej charakter polityczny niż merytoryczny, czyli – de facto – nic się nie zmieni.
Wielką wadą propozycji rządowych jest – w końcu – nieprzedstawienie jakichkolwiek mechanizmów merytorycznej wyceny świadczeń zdrowotnych, finansowanych przez NFZ, co już teraz jest podstawowym źródłem konfliktu między Funduszem, a szpitalami, przyczyną kryzysu finansowego szpitali i niepokojów pracowniczych.
Co zatem należałoby – przede wszystkim – zrobić aby przełamać wreszcie kryzys w polskiej służbie zdrowia: Zwiększyć publiczne nakłady na lecznictwo, wprowadzić współpłacenie za niektóre usługi, utworzyć niezależną (od NFZ i MZ) instytucję wyceniającą świadczenia zdrowotne refundowane ze środków publicznych. Każda z tych decyzji – odrębnie – jest trudna dla polityków, a co dopiero wszystkie naraz. Na szczęście, chyba nie będą musieli ich podejmować. Na szczęcie mamy kryzys, a to wszystko tłumaczy.
Krzysztof Bukiel – 29 kwietnia 2009r.