17 października 2018

 

Artykuł dostępny na stronie Ogólnopolskiego Przeglądu Medycznego: https://opm.elamed.pl/artykul[43992,ile-kosztuje-bezplatnosc] oraz jego treść poniżej:

 

Tematem często podnoszonym przy dyskusji o publicznej ochronie zdrowia jest jej „nieszczelność”. Wszyscy szukają miejsc, gdzie „przeciekają” pieniądze przeznaczone na lecznictwo i proponują rozwiązania, które mają owe „przecieki” zlikwidować. O jednej przyczynie „nieszczelności” nie wspomina się jednak wcale. To pieniądze na utrzymanie bezpłatności świadczeń zdrowotnych. Nie chodzi tutaj o koszty bezpłatnych świadczeń, ale o dodatkowe wydatki ponoszone tylko i wyłącznie po to aby te świadczenia pozostały bezpłatne. Podam jeden przykład:

Pewna pacjentka pół roku temu, na zlecenie lekarza rodzinnego wykonała badanie usg jamy brzusznej. Lekarz radiolog opisał nieprawidłowy obszar okrągły w wątrobie, którego charakteru nie można było z pewnością określić. Zaproponował weryfikację wyniku badaniem TK. Pacjentka wróciła do lekarza rodzinnego, który skierował ją do poradni hepatologicznej, gdzie termin wizyty ustalono na 8 miesięcy później. Warunkiem przyjęcia do hepatologa było przedstawienie wyniku badania usg wykonanego jednak nie wcześniej niż 6 miesięcy przed wizytą u specjalisty. Pacjentka jeszcze raz udała się zatem do lekarza rodzinnego, który ponownie skierował ją na badanie usg. Badanie wykonano, uzyskując wynik b. podobny do poprzedniego. Już za dwa miesiące pacjentka trafi do hepatologa, który – najprawdopodobniej – nie zrobi nic, poza wypisaniem skierowania na TK i ew. umówieniem kolejnej wizyty u niego. Jeśli w badaniu TK nie wykryje się żadnej patologii w miejscu opisanej w usg zmiany, to cały ten przypadek będzie można uznać za zakończony.

Wszystkie te – opisane wyżej i pozornie nieracjonalne – kroki, do uczynienia których pacjentka została zmuszona mają swoją logikę. Ich celem jest ograniczenie nieuzasadnionego korzystania ze świadczeń zdrowotnych w warunkach ich bezpłatności. Wiadomo bowiem, że to co jest „za darmo” jest też – z reguły -nadużywane. Trzeba zatem stworzyć jakieś bariery, które ograniczą to nadużywanie i spełnią rolę, jaką w innych przypadkach gra cena za dane dobro. Pierwszą taką barierą -w opisanym przykładzie – jest konieczność uzyskania skierowania od lekarza na badanie dodatkowe – w tym przypadku od lekarza rodzinnego na badanie usg. Podobny charakter ma skierowanie lekarskie na badanie TK. Ponieważ jest ono dużo droższe niż usg, zdecydowano, że skierowanie będzie mógł wystawić lekarz specjalista. Kolejki które są do lekarzy specjalistów (będące także efektem „bezpłatności” służby zdrowia) spowodowały, że „przeterminowało się” badanie usg, co wymagało jego powtórzenia, a wcześniej wizyty u lekarza POZ. Sama porada specjalisty też nie będzie miała merytorycznego charakteru, ale będzie służyła tylko wystawieniu skierowania na reglamentowane badanie. Podsumowując: mieliśmy do czynienia z 3 wizytami lekarskimi, dwoma badaniami usg i jednym TK. Gdyby pacjent sam płacił za swoje leczenie, wystarczyłaby wizyta u lekarza POZ ( a może nawet obyłoby się bez niej), jedno badanie usg i jedno TK. Dwie wizyty lekarskie(albo nawet trzy) i jedno badanie USG jest zatem kosztem utrzymania bezpłatności w/w świadczeń.

To jest tylko jeden mały przykład, a przecież takich przykładów jest mnóstwo i nie dotyczy to wyłącznie niepotrzebnych wizyt u lekarzy albo niepotrzebnych badań. To także koszty prowadzenia i dokumentowania rozlicznych sprawozdań, kontroli, koszty stworzenia, weryfikacji i utrzymania systemów refundacji za udzielane świadczenia (dzisiaj toczy się kolejna już dyskusja na temat „za co” powinno się płacić świadczeniodawcom) oraz refundacji leków i innych produktów, a na koniec – koszty stworzenia i utrzymania systemów elektronicznych służących wszystkim w/w celom.

Świadomość, że utrzymanie „bezpłatności” świadczeń zdrowotnych też kosztuje, powinna skłonić osoby odpowiedzialne za kształt publicznej ochrony zdrowia do zastanowienia się, gdzie koszty te przekraczają korzyści z utrzymania „bezpłatności”. W tych przypadkach powinno się zrezygnować z „bezpłatności”. Dotyczy to głównie świadczeń, badań, leków, których ceny są stosunkowo niskie i które mogą być nadużywane. Korzyści z rezygnacji z „bezpłatności” będą zresztą nie tylko finansowe. Będzie nią także zwiększona dostępność wielu badań i porad lekarskich, bo wiele z nich wykonywanych jest dzisiaj niepotrzebnie – tylko po to aby utrzymać „bezpłatność”.

Krzysztof Bukiel 24 września 2018 r.