Felieotn z ostatniego numeru Ogólnopolskiego Przeglądu Medycznego http://opm.elamed.pl/aktualny-numer, tutaj w pdf oraz tekst poniżej:
Od 25 lat Polska jest ponownie państwem demokratycznym. Zapewnić tę demokrację mają odpowiednie mechanizmy: właściwa ordynacja wyborcza, pozwalająca na wybór najlepszych posłów i kompetentnego rządu; sprawiedliwe sądy, pilnujące przestrzegania prawa przez obywateli i władze; Trybunał Konstytucyjny, stojący na straży praworządności; dialog społeczny pozwalający na uwzględnienie głosu obywateli przy wprowadzaniu nowych przepisów. Wszystkie te elementy – formalnie rzecz biorąc – są obecne w naszym kraju. Jeśli by jednak ocenić ich funkcjonowanie przez pryzmat systemu ochrony zdrowia, to należałoby stwierdzić, iż demokracja ta jest jedynie fasadowa.
Trybunał Konstytucyjny odrzucił niedawno dwa wnioski NRL. Jeden z nich dotyczył niektórych zasad konkursu ofert przeprowadzanego przez NFZ, drugi – rozporządzenia MZ w sprawie ogólnych warunków umów (OWU), podpisywanych przez Fundusz ze świadczeniodawcami. Zdaniem Trybunału NRL nie miała legitymacji prawnej do tego, aby wystąpić z takimi wnioskami, bo ich przedmiot nie należał do zakresu działalności samorządu lekarskiego. „Dzięki” takiej decyzji Trybunału przepisy, które przez wielu prawników oceniane są jako niekonstytucyjne i krzywdzące świadczeniodawców w ich relacjach z NFZ pozostaną nie zmienione i nie osądzone. Nikt zatem z pokrzywdzonych nie będzie mógł dochodzić swoich racji przed sądem. Decyzja Trybunału była – bez wątpienia – na rękę rządowi, a uzasadnienie jakie przedstawił Trybunał odrzucając wnioski NRL było niezwykle „naciągane”. Jak bowiem można było uznać, że samorząd lekarski nie reprezentuje „świadczeniodawców”, jeśli wielką -wśród nich – grupę stanowią lekarze prowadzący indywidualne praktyki, dla których samorząd lekarski jest organem rejestrującym i prowadzącym bieżący nadzór. Jak można stwierdzić, że przepisy o OWU nie należą do spraw objętych zakresem działania NRL, skoro NRL była ustawowo upoważniona do negocjowanie OWU z NFZ w imieniu świadczeniodawców?
Problemem, z jakim spotykają się lekarze zatrudnieni na podstawie umowy o pracę i pełniący dyżury jest sprawa zapłaty za „zejście po dyżurze” czyli za obowiązkową 11 godzinną przerwę w pracy wynikającą z przepisów o czasie pracy. W niektórych szpitalach dyrektorzy płacą za tę przerwę, w innych nie. Sprawa oparła się o sąd, docierając trzykrotnie do Sądu Najwyższego. Dwa razy Sąd Najwyższy stanął po stronie lekarzy, uznając, że wynagrodzenie się należy (bo przerwa w pracy wynika z przepisów prawa, do których lekarze musza się dostosować) raz po stronie pracodawcy. Przy okazji kolejnej sprawy Sąd Najwyższy rozpatrujący dotychczas problem w składzie 3 osobowym wystąpił z wnioskiem do SN w składzie 7 osobowym o zajęcie stanowiska. Co jednak charakterystyczne, w uzasadnieniu do wniosku napisano, iż należy wziąć pod uwagę, iż ewentualne rozstrzygnięcie na korzyść lekarzy przyniesie istotne koszty szpitalom, które i bez tego są w trudnej sytuacji finansowej. Wobec tego narzuca się pytanie: na straży czego stoi Sąd Najwyższy: przestrzegania prawa czy stabilności finansowej szpitali, które – z woli rządzących – otrzymują nieproporcjonalnie mało środków w stosunku do zadań, jakie mają wykonać?
Rząd wprowadził właśnie z rozmachem tzw. pakiet kolejkowo onkologiczny. Wersja ostateczna ustawy w stosunku do pierwotnego projektu nie różniła się niemal wcale w najważniejszych elementach. Czy oznacza to, że konsultacje społeczne, które przeprowadzono zgodnie z wymogami formalnymi nie wniosły żadnych poważniejszych uwag? Wręcz przeciwnie, uwag było bardzo dużo, ale nikt z rządzących nawet nie udawał, że się nimi przejmuje. Podobnie wyglądają – już od wielu lat – konsultacje społeczne dotyczące praktycznie wszystkich rozwiązań proponowanych przez rząd w ochronie zdrowia.
I na koniec sprawa – bodaj – najważniejsza: sposób wyboru ministra zdrowia. Kto zostaje w warunkach naszej demokracji ministrem? Znajomy premiera? Lekarz zasłużony w leczeniu jego rodziny? Poseł przetransferowany z obozu politycznego przeciwnika, który z wdzięczności spełni każde życzenie swojego szefa? Każda z tych odpowiedzi jest możliwa, ale na pewno nie taka, że ministrem zostaje osoba kompetentna, mająca konkretną wizję rozwoju systemu opieki zdrowotnej, niezależna w swoich poglądach ale otwarta na konstruktywny dialog i gotowa poświęcić swoją karierę polityczną dla dobra polskiej służby zdrowia.
I niech nikt nie próbuje mnie pocieszać, że w innych krajach demokracja wygląda podobnie. Żadna to bowiem pociecha.
Krzysztof Bukiel