2 lutego 2011

 

                                     Emerytury i zdrowie

 

   Pozornie to dwa odległe tematy, ale wydarzenia ostatnich tygodni pokazały, że, owszem, nie tak bardzo. Myślę nawet, że jest to nasz, krajowy, przykład z rodzaju „kwadratury koła”. Mamy to niewątpliwe szczęście żyć w tzw. ciekawych czasach, kiedy w myśl pewnych zasad dokonuje się zmian, zwanych czasem reformami, a po kilku latach wedle tych samych zasad dokonuje się zmian przeciwnych. Dobrym przykładem są kolejne reformy administracyjnego podziału kraju z lat 1976 i 1999, które prowadzono pod hasłami zwiększenia skuteczności działania administracji i sprawniejszego zarządzania w tzw. terenie, ale wdrożone zmiany miały zupełnie przeciwstawny charakter. Otóż w 1976 roku powołano 49 województw, a w roku 1999 powstało 16 nowych jednostek administracyjnych tego szczebla. Zarówno przy pierwszej jak

i drugiej reformie cała armia urzędników wykazała się podziwu godną aktywnością, ofiarnością wręcz, i odwaliła kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. Osobnym tematem jest rola tzw. ekspertów, fachowców, których każda ekipa polityczna, nie wyłączając nieustannie rządzącej w PRL partii komunistycznej, miała pod dostatkiem. Rola tych fachowców sprowadzała się,

i nadal się sprowadza, do nadawania działaniom władzy wiarygodności, pozorów fachowości, a niekiedy wręcz znamion jedynie słusznej nieomylności, niepodważalnej, z którą nie wypada nawet polemizować, jeśli ktoś nie chce być uznany za prowincjusza, profana lub zwykły moherowy beret. Oczywiście ci fachowcy są dobrze wynagradzani, żeby starczyło im wyobraźni i inwencji twórczej do wydawania kolejnych ekspertyz, nierzadko sprzecznych z wydanymi uprzednio, ale zawsze zgodnych z bieżącym zapotrzebowaniem władzy. I tak to się kręci. Pytanie jest tylko jedno: kto płaci rachunki za taką zabawę? Odpowiedź nie powinna być trudna, dlatego pozostawię ją inteligencji Czytelników.     

                                          Emeryt Pan!

  Ale wróćmy do związków emerytur i zdrowia. Zarówno składki na ubezpieczenie zdrowotne (oferujące możliwość bezpłatnego korzystania z systemu publicznej opieki zdrowotnej) jak i na tzw. ubezpieczenie społeczne (emerytury i renty) są obowiązkowe i płacą je wszyscy pracujący i emeryci( ci ostatni płacą tylko składkę zdrowotną). Gdybyśmy nasze składki inwestowali wedle własnego uznania, w tej czy innej firmie, ponosilibyśmy również ryzyko niewypłacalności firmy, ale wtedy obligowałoby to nas do dokładnego rozeznania rynku ubezpieczeniowego i na pewno zażądalibyśmy od wybranej firmy gwarancji. W przypadku w/w ubezpieczeń tak być nie może, gdyż nie dysponujemy naszymi pieniędzmi i nie mamy wyboru. Wprawdzie wprowadzona reforma systemu emerytalnego w 1999 roku część pieniędzy (ok.7,3%) zostawiała do naszej dyspozycji, ale tylko częściowo, bo nie mogliśmy wybrać, na przykład, firmy zagranicznej, tylko jeden z krajowych OFE, działających w oparciu o ustawę. Pamiętamy wszyscy spoty reklamowe, które prześladowały wszystkich oglądających telewizję publiczną i kanały prywatne. Oferowano nam raj na ziemi lub jeszcze lepiej- palmy, piasek, margharita lub tequila… To wszystko wyliczone przez ekspertów, a jakże, oraz gwarantowane aktem prawnym najwyższego rzędu-ustawą sejmową. Minęło nieco ponad 10 lat i okazuje się, że nie palmy, nie drinki z parasolkami, a tylko piasek, i to między zębami. Premier, do spółki z ministrem finansów, ogłosił, że „nasze” pieniądze w OFE są źle inwestowane i w trosce, jak zawsze, o „nasze” składki powinny one wrócić do ZUS (czytaj do budżetu). Ten wiekopomny przełom w ekonomii, zasługujący bez wątpienia na nagrodę Nobla, ma, jak się okazuje, podnieść nasze świadczenia emerytalne z 32 do 33%, w wypadku mężczyzn, i z 23 na 24% ostatniej płacy, w wypadku kobiet. Biorąc pod uwagę wysokość obecnych średnich zarobków- ok. 3800 zł, będzie to odpowiednio 1250 i 910 zł. Za takie pieniądze ciężko będzie dożyć do następnej wypłaty emerytury, a palmy będziemy mogli oglądać tylko w telewizji, jeżeli oczywiście emeryci będą zwolnieni z opłacania abonamentu. To, że akurat nasze pieniądze zmniejszą obecną dziurę budżetową jest już jakoś mniej nagłaśniane. Wszystko wskazuje na to, że nasze środki sfinansują palmy komuś zupełnie innemu, i to w majestacie prawa.

  Druga strona medalu to fakt, że sporą część pieniędzy zgromadzonych na indywidualnych kontach emerytalnych zainwestowano w obligacje… rządowe. Za kilka lub kilkanaście lat przyjdzie czas ich wykupu. Nie trzeba być profesorem ekonomii, żeby wiedzieć, że środki na wykup obligacji będą pochodziły z podatków, czyli od tych, którzy wcześniej płacili składki ubezpieczeniowe. Pola na stworzenie nowych podatków w naszym kraju nigdy nie brakowało, a nawet gdyby naszym „ekspertom” zabrakło inwencji, to wymyśli się jakiś nowy kryzys, choćby w stylu dziury Bautza. Tak więc na nasze emerytury będziemy się składali raz jeszcze. Majstersztyk! Po co reformować finanse publiczne! Obecny układ działa świetnie!

                                    Jak dobrze być chorym!

  System emerytur, nieodłącznie związany z systemem politycznym i przez niego ręcznie sterowany, działa podobnie jak system ochrony zdrowia. Tutaj także nie mamy wyboru i musimy być ubezpieczeni. Oczywiście, podobnie jak w reklamach OFE, mamy „pełne i kompleksowe” zabezpieczenie zdrowotne tak długo, jak… nie zachorujemy. Wtedy okazuje się, że nasz lekarz rodzinny ma 2-3 tys. podopiecznych, a nie 1-1,5 jak w normalnych krajach UE, i kolejka jest długa. Ponadto uzyskanie skierowania na badania laboratoryjne graniczy z cudem, bo system karze finansowo lekarza, który je zleca. Na zabieg w szpitalu możemy czekać od kilku miesięcy do nawet kilku lat. Są też bezsprzecznie luksusy – do gorączkującego 37,5 dziecka jedzie karetka, do przewlekle chorych maszerują z wizytą lekarze, choć chorzy mogliby sami dojść do przychodni, do sanatoriów jeżdżą często emeryci i ludzie, których nie stać na urlop. Czasem tylko tę sielankę przerywa przykra informacja, że nie można sfinansować operacji za 40 tys. zł za granicą, choć w kraju nie może być wykonana, lub terapia przeciwnowotworowa nie może być kontynuowana, bo właśnie Prezes NFZ wydał nowe, epokowe, rozporządzenie. To, że ktoś z tego powodu może po prostu umrzeć lub w sposób znaczący zmniejszyć swoje szanse na odzyskanie zdrowia, jest zwykłym drobiazgiem. Globalnie system jest dobry i nie należy go zmieniać!

  Co łączy te dwa, pozornie odległe systemy?

To, że są obowiązkowe, że są właściwie podatkiem, daniną na rzecz państwa, a dokładniej na rzecz aktualnej władzy, że nie można z nich zrezygnować i wybrać systemu alternatywnego. Konstytucja RP głosi, że obywatel powinien mieć zaufanie do Państwa. Ale czy takie systemy stworzone i nadzorowane przez urzędników takiego Państwa zasługują na zaufanie?

  Największą bolączką systemu ochrony zdrowia, a może nawet całej „naszej” demokracji, jest to, że ci, którzy podejmują decyzje, zupełnie za nie nie odpowiadają. System ochrony zdrowia , w ciągu ostatnich kilkunastu lat, był kilkakrotnie „reformowany”. Wydaliśmy dużo publicznych pieniędzy, a jaki osiągnięto efekt- wszyscy widzimy. Wszystkie te pseudoreformy były wprowadzone bez akceptacji środowiska lekarskiego, a często wręcz wbrew jego opiniom. Żaden z poprzednich ministrów zdrowia czy premierów nie poniósł w związku z rażącą nieskutecznością i nieudolnością nawet symbolicznych konsekwencji. Dlatego też działania obecnej ekipy z ulicy Miodowej bardziej przypominają radosną twórczość literacką lub wręcz zwykłą grę na zwłokę, bo, jak uczy doświadczenie, będzie to zupełnie bezkarne. Obawiam się też, że takie pozorowane działania wykonywane są na zamówienie najwyższych centrów decyzyjnych w państwie, bo dają rocznie ok. 20 mld złotych „oszczędności”, a już za dużo mniejsze pieniądze na świecie robi się różne niegodziwości.

                           Etos „biedy”

   Od wielu lat nasz kraj nie potrafi uporać się z, wydawałoby się, podstawowymi problemami. Kiepski i wielokrotnie zmieniany system oświatowy, niedofinansowanie wojska i policji, braki w kulturze, niskie zarobki, zwłaszcza w sektorze publicznym, szeroki krąg ubóstwa oraz prowizorki i skrajna bieda w ochronie zdrowia. Jak mawiał słynny Kisiel, w socjalizmie dzielnie walczymy z problemami, których nie ma w innych krajach. W PRL-u tłumaczono niedostatki stratami w II wojnie światowej (choć byliśmy w gronie jej zwycięzców). Obecne władze znowu mają wygodny pretekst- kryzys światowy, i z lubością będą tłumaczyć nim wszystkie wpadki, zaniedbania a także nieudolność i zwykłą niefrasobliwość. Ale czy rzeczywiście jesteśmy tak biedni? Czy rzeczywiście nie może być inaczej?

   Niedawno w telewizji publicznej podano informację, że na budowę dróg wydano w ostatnich latach 108 mld złotych. Za tę kwotę wybudowano 5500 km dróg. Osobiście nie wierzę, że wybudowano de novo tyle kilometrów dróg, a w tej liczbie zawarte są również drogi remontowane. Ale zakładając, że nawet tyle wybudowano, to w tej liczbie może być tylko 200-300 km autostrad, czyli dróg o najwyższej kosztochłonności. Dzieląc koszt poprzez ilość kilometrów otrzymamy wynik 19,6 mln zł/km, czyli bez mała 7 mln dolarów. W krajach powszechnie uznanych za cywilizowane, koszt budowy 1 km autostrady wynosi 4- 6 mln dolarów. Dlaczego biedny kraj buduje zwykłe drogi, czy też w znacznej części je remontuje, za kwotę większą niż budowa autostrady w krajach starej UE, pozostaje dla mnie niezgłębioną tajemnicą. Czy nie dlatego, że ktoś „musi” na tym nieźle zarobić? Osobną sprawą jest wymiana kadry zarządzającej, nawet do podstawowego szczebla, po każdych wyborach parlamentarnych czy samorządowych. Odbywa się to pod pretekstem zatrudniania ludzi, do których politycy różnego szczebla mają „zaufanie”, niezależnie od wyników pracy ich poprzedników. Takie „namaszczanie” ma wszelkie znamiona poręczenia, ale przy ewentualnych wpadkach- niekompetencji, nieudolności czy wręcz nieuczciwości, osoby poręczające nie ponoszą żadnych konsekwencji. Jest to chory mechanizm, który daje olbrzymie straty dla kraju, ale jest przez polityków wszelkiej maści z lubością pielęgnowany i chroniony. Myślę, że jest to jeden z głównych powodów, dla których zmarnowaliśmy w znacznym stopniu 20 lat niepodległości i 7 lat członkostwa w Unii Europejskiej. Dlatego też ciągle słyszymy, że nie ma pieniędzy na ochronę zdrowia, choć wydajemy na nią, licząc odsetkiem PKB, najmniej  we Wspólnocie.

Jak więc widzimy, oba te systemy, ochrony zdrowia i emerytalny, nastawione są, wbrew oficjalnej propagandzie, na drenaż finansowy społeczeństwa i zapewniają wąskiej grupie ludzi z kręgu władzy praktycznie nieograniczone dochody. Dlatego władza w tym kraju tak smakuje!

 

Zdzisław Szramik, wiceprzewodniczący ZK OZZL 

01 lutego 2011r.