3 września 2014

 

                                 Dlaczego lekarze nie powinni strajkować?

 

Od czasu masowych lekarskich protestów mija właśnie 7 lat. Po przejściowej euforii, spowodowanej, nie tak dużą, na jaką liczyliśmy, ale jednak największą  w powojennej Polsce poprawą płac, mogliśmy obserwować stopniowy, ale jednocześnie stały i konsekwentny powrót do starych, sprawdzonych jeszcze w poprzednim systemie, praktyk. Pracodawcy, stosując naprzemiennie metodę kija i marchewki, zmusili sporą część lekarzy do przejścia na tzw. kontrakty, całościowe lub tylko dyżurowe. Z ich punktu widzenia miało to dać złudny efekt większych dochodów po stronie medyków, a samym pracodawcom stworzyć pełną swobodę w zakresie czasu pracy i nieograniczoną wręcz możliwość wykorzystywania deficytowego towaru, jakim są u nas lekarze. Po cichu liczono przede wszystkim na formalne uwarunkowania kontraktu, czyli umowy cywilno-prawnej, mówiące o odpowiedzialności finansowej i karnej za wszelkie uchybienia w wykonywaniu umowy, co praktycznie wykluczało możliwość udziału lekarza w jakiejkolwiek formie protestu i skazywało go na pracę do końca okresu kontraktu na warunkach, jakie zostały mu narzucone. Problemem było tylko zmasowanie działań dezinformacyjnych i umiejętne stosowanie szantażu moralnego i ekonomicznego tak, aby  zdezorientowany „delikwent” podpisał umowę, w przekonaniu, że zrobił dobry interes. Pracodawcy dysponowali gotowymi wzorami umów, które pokazywano drugiej stronie w momencie ich podpisywania, a próby angażowania prawników do negocjacji warunków lub oceny poszczególnych zapisów  były nerwowo odrzucane. Faktem jest, że wielu naszych kolegów dało się nabrać i dzisiaj w wielu regionach kraju kontraktowicze stanowią więcej niż połowę praktykujących lekarzy. Złej oceny kontraktów nie zmieniają stosunkowo nieliczne dobre umowy, które zawierali lekarze najbardziej deficytowych specjalizacji, współpracując z dobrymi firmami prawniczymi. W ogromnej większości przypadków przejście z etatu na kontrakt polegało na tzw. ubruttowieniu, czyli doliczeniu do etatowej płacy kosztów, które ponosił pracodawca. Było to więc dla pracodawcy neutralne ekonomicznie, choć wielu pracodawców jeszcze coś dla siebie „uszczknęło”. Do umów wprowadzano wiele kuriozalnych zapisów o współodpowiedzialności za ewentualne szkody u pacjentów, bez rozgraniczenia roli i wpływu lekarza na powstanie tejże szkody, a także absurdalne zapisy o odpowiedzialności za sprzęt, czy o opłatach za wynajem sal operacyjnych czy gabinetów lekarskich. Lekarze kolejny raz dali się wciągnąć w pułapkę ekonomiczną, której skutki odległe trudno przewidzieć. Na dziś możemy już z pewnością obserwować wyraźny podział na „etatowych” i „kontraktowych” i  zaplanowany efekt skłócenia środowiska. Ten zespół perfidnie zaplanowanych działań, mających na celu skłócenie i podzielenie środowiska lekarskiego, tak pięknie zjednoczonego i efektywnie współpracującego dla osiągnięcia wspólnego celu, nazwałem kiedyś „kontratakiem Imperium” i muszę przyznać, że nazwa ta nic nie straciła na swojej aktualności.

 

                                              Reformy, które wyszły… bokiem

 Po roku 2010, kiedy usunięta została ostatnia przeszkoda w procesie legislacyjnym ( prezydent z nie swojego bloku politycznego), ekipa z ulicy Miodowej przeszła do kontrnatarcia. Ambitnym działaczom Platformy nie odpowiadała rola defensywnej formacji, oganiającej się od piesków opozycji i zadowalającej się ochłapami z budżetu. Wygłodniałe wilki potrzebowały sukcesu i dużych pieniędzy idących w ślad za nim. Ponieważ wszystkie inne resorty miały relatywnie mały budżet i stosunkowo niewielkie możliwości „skrojenia” większych funduszy bez pozostawienia niebezpiecznych śladów, wybór padł na ministerstwo zdrowia i wszelkiej pomyślności. Nie wiem kim wspierała się ówczesna ekipa, ale efekty uzyskała iście szatańskie. Przewrotność, z jaką skonstruowano zapisy ustaw: refundacyjnej, o prawach pacjenta i ich rzeczniku czy ustawy o działalności leczniczej świadczy najlepiej o pazerności i braku skrupułów autorów jak i tych, którzy złożyli takie zamówienie polityczne. Był to rzut na taśmę ekipy, która już widziała agonię systemu i dramatyczne spadki poparcia w sondażach. Uczciwą reformę zastąpiono zmasowaną propagandą, która do reszty pomieszała w głowach zwyczajnych obywateli, a każdy przejaw niezadowolenia pacjentów kanalizowano na lekarzy. Nie muszę dodawać, że wiele usłużnych piór jak i całych tytułów prasowych położyło niemałe usługi na tym polu. Ale było warto! Już w pierwszym roku działania ustawy antyrefundacyjnej „zaoszczędzono” 1,5- 2 mld zł! Tyle nie wykrojono by z żadnego innego resortu! To prawdziwy sukces! Będzie na premie, banery, spoty reklamowe, honoraria dla usłużnych piór a może i wystarczy na następną kadencję!

 

                                      A może jednak strajk?

 

Stan obecny w ochronie zdrowia można nazwać najkrócej strajkiem państwa. Administracja, zwłaszcza ta centralna, rządowa, robi wszystko, by nie wywiązywać się ze swojego konstytucyjnego obowiązku, a wszelkie błędy i uciążliwości zrzuca na barki lekarzy. Idealną sytuacją dla naszych władz byłaby taka, że robimy tylko procedury, niezbędne dla zachowania spokoju społecznego, oszczędzamy „ich” pieniądze i ponosimy całą odpowiedzialność za ewentualne złe skutki. Gdybyśmy jeszcze pracowali za darmo, to byłby już szczyt marzeń!!… Właśnie tak było w 2006 i 2007 roku, w czasie strajku! Wykonywaliśmy niezbędne minimum, nie otrzymywaliśmy wynagrodzenia i ponosiliśmy całą odpowiedzialność, a tuby propagandowe rządu każdego dnia zohydzały nas w oczach społeczeństwa.

  Niektórzy członkowie OZZL pytają kiedy będzie strajk, dlaczego jesteśmy bierni, dlaczego przyzwalamy na taką mizerię ochrony zdrowia, dlaczego godzimy się na taki wyzysk? Właściwie wszystko przemawia za tym, by się znowu  zbuntować. Umiemy to robić, mamy dobre doświadczenia.

  Rząd bardzo by chciał, żebyśmy zastrajkowali! Nasz strajk jest potrzebny temu rządowi, bo pozwoliłby zdjąć z rządu odpowiedzialność za źle funkcjonujący system opieki zdrowotnej. Mam nawet nieoparte wrażenie, że poprzez system represji związany np. z refundacją leków, czy kontraktami z NFZ, rząd zachęca nas do strajku. Dlatego też nie powinniśmy strajkować, bo taki strajk nigdy by się nie skończył! W obecnej sytuacji tylko masowe, dobrze zorganizowane wypowiedzenia mogą być skuteczną formą wymuszenia korzystnych zmian w ochronie zdrowia. Ale muszą to zrozumieć wszyscy lekarze!

 

Zdzisław Szramik wiceprzewodniczący ZK OZZL