25 listopada 2013

 

Czy system ochrony zdrowia w Polsce musi być zły?

  Polski system ochrony zdrowia, a raczej coś, co polega na braku systemu, jest źle oceniany przez ponad 80% Polaków. Nasi rodacy narzekają na kolejki do specjalistów, odległe terminy zabiegów operacyjnych, złe warunki socjalne i sanitarne w znaczącej większości szpitali, zbyt duże dopłaty do leków i wyrobów medycznych, a ostatnio także na skomplikowaną organizację udzielania świadczeń i ciągle zmieniające się przepisy. Jeżeli dołożymy do tego pokaźną ilość wydanych rozporządzeń ministra zdrowia i jeszcze większą ilość zarządzeń prezesa NFZ, które często nie są ze sobą kompatybilne, a nierzadko przekraczają upoważnienia ustawowe, uzyskamy obraz pełnego chaosu i tzw. wolnej amerykanki. Od około dwóch lat działa jeszcze jeden ważny element systemu- rzecznik praw pacjenta, którego rola, jak dotychczas, sprowadzała się do występowania w „obronie” pacjentów w czasie akcji pieczątkowej czy protestu receptowego. Takie drobnostki, jak wykreślenie z listy leków refundowanych ok. 800 specyfików w grudniu 2011 r , jak wprowadzenie refundacji uzależnionej od ChPL, co skutkowało utratą refundacji dla ok. 50% przepisywanych leków, jak niedobory leków onkologicznych na początku roku 2012- nie spowodowały jakiejkolwiek reakcji wysokiego urzędu.

  Wszystko to potwierdza tezę, że posiadamy fasadowy system ochrony zdrowia, który działa na zasadzie łatania największych dziur i gaszenia najpilniejszych pożarów, a którego priorytetami są- nie zdrowie Polaków i szeroko rozumiana biologiczna przyszłość narodu, ale wyłącznie bieżące interesy polityczne aktualnej formacji rządzącej. Nie sądzę, że takiego funkcjonowania ochrony zdrowia w Polsce życzyliby sobie rodacy, głosujący w wyborach na jakąkolwiek partię. Dlaczego więc tak jest? Pytanie- czy tak musi być?- dotyka najistotniejszych podstaw ustrojowych naszego państwa i jest najczulszym testerem naszej „demokracji”.

 

                                 Demokracja po polsku

  W ostatnich miesiącach mieliśmy kilka ważnych wydarzeń, które pokazały nam jak rząd rozumie demokrację i swoją w niej rolę. Mimo zebrania 2 mln podpisów obywateli tego kraju pod wnioskiem o referendum ws podwyższenia wieku emerytalnego, sejm ów wniosek odrzucił. Nie wiem, ile głosów wyborców „zdobyła” PO w ostatnich wyborach, ale pewnie ilość porównywalną. Daje to, w mniemaniu tejże partii, legitymację społeczną do wiedzy, co jest dla narodu lepsze, nawet wbrew jego woli. Z tejże samej przyczyny nie odbyło się referendum ws wieku pierwszoklasistów. Obawiam się, że za tak gwałtownym przyśpieszeniem dojrzewania polskich dzieci, stoi szatański pomysł wydłużenia o kolejny rok czasu pracy naszych obywateli, co, zapewne przypadkowo, przekłada się kolejne, niemałe, „oszczędności” naszego państwa. Jeżeli ten kierunek się sprawdzi, możliwe są dalsze kroki na „drodze postępu”. Pewne osiągnięcia już mamy- „udało się” skrócić studia medyczne o rok, co oznacza, że lekarz będzie pracował 43 lata do emerytury, zamiast 40, a lekarka 43 zamiast 35. To prawdziwy sukces!

  Nie sposób nie wspomnieć o dokonanej przed kilkoma dniami rekonstrukcji rządu. Zapowiadana od wiosny, przy każdym zachwianiu politycznym koalicji, w naturalny sposób indukowała polityczne spekulacje i giełdę nazwisk. We wszystkich notowaniach, od jesieni ub. roku, prym wiódł minister zdrowia. Odsetek niezadowolonych z jego działań wahał się od 70 do ponad 90%. I co? I nic. Pan premier ma swoje zdanie i uważa, że minister zdrowia swoją rolę odegrał dobrze… dla rządu. W przedstawionej przed kilkoma dniami nowej ekipie nie znalazł się nowy minister zdrowia, któryby dawał choć cień nadziei na zmianę pyszałkowatej i niekompetentnej polityki zdrowotnej. To też potwierdza tezę, że polityka zdrowotna jest wykuwana w kancelarii premiera i w ministerstwie finansów, a minister zdrowia ma ją tylko firmować, a razie klapy- dać „głowę”.

 

                                      Jak nie wiadomo, o co chodzi…

…to na pewno chodzi o pieniądze! Ta stara prawda sprawdza się u nas w 100%. Wszystkie „reformatorskie” działania rządu w dziedzinie ochrony zdrowia były nacechowane stałą „troską” o finanse, tzn. o to, by wystarczyło środków na „jeszcze lepszy” system ochrony zdrowia. Owiana już „propacjencką legendą” ustawa refundacyjna, zakładała, że za „zaoszczędzone” na pacjentach pieniądze zwiększy się dostępność leków dla … pacjentów. To prawdziwe mistrzostwo świata w zakresie propagandy!

  Wyższość finansów nad zdrowiem, a nawet nad zdrowym rozsądkiem, prezentował niedawno wiceminister Neumann w jednym z wywiadów, udzielonym mediom. Na pytanie dlaczego w bydgoskim Instytucie Onkologii zabrakło pieniędzy na leczenie przeciwnowotworowe, powiedział, cyt. „mamy taki kontrakt, jaki mamy, i musimy się w nim zmieścić…” Sam nie wiem, czy więcej w tym ignorancji, czy bezczelnej arogancji, ale jest to, zapewne niechcący, najlepsze streszczenie aktualnej polityki zdrowotnej ministerstwa „w pigułce”.

  Pozostaje jeszcze odpowiedzieć, czy nasze państwo, w osobach urzędników nim zarządzających, dba tak o finanse na wszystkich frontach swojej działalności. Znam wiele takich przykładów, które każą w to wątpić. Wybudowanie 10 km warszawskiej obwodnicy kosztowało 2,7 mld zł, to jest ok. 90 mln dolarów na 1 km, czyli 10 razy drożej niż na świecie. Stadion, dumnie zwany narodowym, kosztował 2 razy drożej niż planowano (ok. 1 mld zł więcej), został oddany z opóźnieniem i z usterkami, nie przeszkodziło to jednak wypłacić szefowi spółki 0,5 mln zł premii, bo za dobrą pracę należy się dobra zapłata. Na nic zda się tłumaczenie, że takie były zapisy w umowie, bo umowa była taka, jaką podpisało ministerstwo sportu!

  Jeszcze jeden jakże spektakularny przykład. Ubiegłoroczny koncert Madonny w Warszawie. To chyba jedyny koncert królowej popu, który trzeba było … dofinansować. Do tej pory artystka ta słynęła z najwyższych zarobków, idących w dziesiątki milionów dolarów rocznie! Jej przedsiębiorstwo było od lat na plusie, i to jakim! Aż dopiero w Polsce, okazało się, że jej koncert musi być dotowany! To ewenement na skalę światową! Ciekawe, czy ona sama o tym wie?

Za czasów PRL istnieli dotowani artyści, którzy nie gromadzili publiczności dzięki swojemu talentowi czy wielkości uprawianej sztuki. Po prostu bilety na ich występy były wykupywane przez zakłady pracy, a czy ktoś z nich skorzystał, czy nie, nie miało żadnego znaczenia. Listy artystów, na których występy wykupywały działy socjalne państwowych zakładów pracy, pewnie jeszcze dałoby się odnaleźć w archiwach komitetu centralnego byłej, przewodniej siły narodu. Tak władza „odwdzięczała” się artystom, promującym „uroki” komunizmu, czy choćby tylko socjalizmu z „ludzką twarzą”, bo takie wtedy były czasy i tacy artyści, którzy też jakoś musieli przeżyć. Ale żeby dzisiaj, jedynie słuszna, przewodnia siła narodu sponsorowała Madonnę?! Umieram z ciekawości- za co???

  Jak pokazały wyżej przytoczone przykłady, nie jesteśmy wcale tacy biedni, w każdym razie nie tak bardzo biedni, jak chce nam to wmówić rządząca formacja. A dlaczego tak zależy politykom, żebyśmy myśleli, że jesteśmy bardzo biedni? Bo uważają oni budżet kraju za swój łup wyborczy, a państwowa bieda jest bardzo wygodnym pretekstem do istnienia znacznych niedoborów w wielu resortach-oświacie, kulturze, wojsku i policji, czy ochronie zdrowia. Z kolei owe, tak bardzo usprawiedliwione braki, pozwalają uzyskiwać pewnym ludziom nieograniczone wręcz dochody, bo czy braknie trochę czy, powiedzmy, … trochę więcej, nie ma w tym układzie żadnego znaczenia. Za dobrą pracę „właściwi” ludzie otrzymają na pewno dobrą zapłatę, bo przecież „się należy”! Wystarczy również dla tzw. „znajomych królika”.

 Ostatnie wydarzenia z aferą korupcyjną w kilku ministerstwach i GUS dobitnie pokazują, na jakich zasadach działa nasza „demokracja”. Dlatego też obawiam się, że nasze działania prawne, w „ramach istniejących struktur” mogą okazać się dalece niewystarczające i pogłębić tylko uczucie frustracji. Ale musimy wziąć sprawy w swoje ręce, bo ten „system” sam się nie naprawi!

 

Zdzisław Szramik, wiceprzewodniczący ZK OZZL, członek NRL

25 listopada 2013 r