(artykuł ukaże się w najbliższym numerze „Służby Zdrowia”)
Ryszard Kijak
Jak się rzuca g….. w wentylator
O świadomym zabijaniu pacjentów
Wzorem ministra (było nie było) sprawiedliwości, Zbigniewa Ziobro, który po aresztowaniu ordynatora oddziału kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie Mirosława G. natychmiast stwierdził, że ten pan już więcej nie będzie zabijał, „Gazeta Polska” wykryła kolejnych morderców w białych fartuchach.
Tym razem są to anestezjolodzy z Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, nazwanej przez niezbyt rozgarniętych (a przynajmniej – zupełnie nie zorientowanych) autorów sensacyjnego artykułu „Zły lek czy… łowcy narządów” – Leszka Misiaka i Piotra Nisztora „oddziałem anestezjologii Państwowego Szpitala Klinicznego nr 1”, czyli tworu, jakiego w rzeczywistości nie ma.
Ale dla dwóch „czopów” piszących ów artykuł, rozpowszechniony 27 marca m.in. przez portal „Onet”, nie to jest ważne. Istotniejsze jest dla nich wstrząsające pytanie, które zadają w podtytule: „Czy w białostockim szpitalu dochodziło do świadomego zabijania pacjentów?”
Czy w białostockim szpitalu dochodziło do świadomego zabijania pacjentów?
Tym pytaniem bezmyślni autorzy narobili hałasu w mediach, i o to im pewnie chodziło, ale straty są o wiele większe i znacznie poważniejsze. „Czopy” zarzucają mianowicie białostockim anestezjologom, że ci usypiają pacjentów thiopentalem w celach komercyjnych, czyli po to, aby pobrać im narządy do przeszczepów i aby zarobić na tym po 2 tys. od „łebka”.
Bezmyślność „czopów” polega na tym, że dzięki takiej propagandzie, lekarze zaczną unikać podejmowania się zabiegów transplantologicznych, coraz więcej rodzin będzie oponowało przeciwko pobieraniu narządów od swoich bliskich znajdujących się w beznadziejnym stanie, a w rezultacie coraz więcej pacjentów umrze, nie doczekawszy się przeszczepu.
Autorzy paszkwilu nie postarali się o weryfikację nawet najbardziej podstawowych stwierdzeń. Jak można bowiem bezkrytycznie i bez fachowego komentarza cytować wypowiedź, że „jeśli choremu, który rzęzi, ma jeszcze odruchy świadczące, że żyje, że istnieje u niego wciąż funkcja mózgu, poda się thiopental, przestaje mieć jakiekolwiek odruchy; thiopental pozwala komórkom mózgu przeżyć; wówczas komisja może stwierdzić, że pacjent kwalifikuje się do pobrania narządów”? Są to przecież wierutne bzdury i stek sprzeczności. Każde następne zdanie omawianego artykułu zaprzecza poprzedniemu.
Po pierwsze, pacjent będący potencjalnym dawcą nie rzęzi, ponieważ brak mu własnego oddechu i w związku z tym ma w tchawicy rurkę intubacyjną podłączoną do respiratora, co wyklucza rzężenie. Po drugie, jeśli komórki mózgowe przeżywają (np. z zastosowaniem thiopentalu właśnie), to nie ma mowy o śmierci mózgowej. Wówczas mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym od tego, co chcieliby autorzy: z przeżyciem, a nie ze śmiercią. W takim przypadku – i to po trzecie – komisja nie może orzec śmierci mózgu. A jeśli nie doszło do śmierci mózgowej, to komisja nie może stwierdzić, że pacjent kwalifikuje się do pobrania narządów.
– Chcieliśmy pobrać krew pacjentom zakwalifikowanym do pobrania narządów i zanim trafią na stół operacyjny jako dawcy, zbadać, czy mieli podany thiopental – bajdurzy „czopom” ich niby-anonimowy informator, o którym – niżej.
Ale zarówno on, jak i autorzy tego haniebnego wybryku prasowego nie wiedzą, że takie badania i tak są przeprowadzane, i to rutynowo. Procedura wymaga mianowicie, aby w każdym przypadku oznaczać potencjalnemu dawcy m.in. poziom barbituranów (do których należy właśnie thiopental). Jeśli stwierdza się ich obecność, to nie ma mowy o tym, aby prowadzić dalsze działania zmierzające do orzeczenia o śmierci mózgu. Podawanie thiopentalu nie tylko że nie umożliwiałoby, ale wręcz uniemożliwiałoby pobranie narządów, zatem nikt o zdrowych zmysłach nie zastosowałby go w imputowanym celu.
Sfrustrowany kolega z pracy dokonuje kolejnej prowokacji
Cytowane w „Gazecie Polskiej” tezy mogli więc wypowiedzieć tylko kompletni laicy i jest żenadą, że autorzy artykułu nie sprawdzili, czy mają one jakikolwiek sens z punktu widzenia medycznego. Bezkrytycznie powołali się na doniesienie jednego (lub nawet dwóch, jak można się domyślać z treści) niby-anonimowych lekarzy z Białegostoku i ochoczo oraz twórczo rozwinęli ten niesamowity wątek.
Pierwszy z nich to lekarz Wojciech S., który w połowie r. 2005 wsławił się zmontowaniem perfidnej prowokacji, mającej na celu skompromitowanie swojego przełożonego, ordynatora kardiochirurgii białostockiego szpitala klinicznego, Tomasza Hirnle. Obecnie Wojciechowi S. krakowska Prokuratura Apelacyjna przedstawiła zarzuty tworzenia fałszywych dowodów i nakłaniania świadków do fałszywych zeznań. Ma on ustanowiony dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju. I to właśnie zeznania Wojciecha S. są jedynym śladem zbrodni popełnianych w SPSK. Wiarygodność takiego świadka pozostawiam do oceny P.T. Czytelników.
Jeśli zaś chodzi o drugiego niby-anonimowego lekarza, który (według „czopów”, ale nie według prokuratury) potwierdził fakt stosowania thiopentalu do uśmiercania chorych w celu pobrania narządów (podobnie jak pavulon był używany przez „łowców skór” do zabijania pacjentów dla zysku), to wyparł się on wszystkiego. – Nic nie wiem na temat rzekomego zabijania. Nigdy nie brałem udziału w przygotowaniach pacjentów do przeszczepów ani przy transplantologii. W prokuraturze powiedziałem dokładnie to samo. Z Wojciechem S. przez wiele lat pracowaliśmy razem i łączyły nas normalne, koleżeńskie stosunki. Nie mam pojęcia, o co mu chodziło, co chciał osiągnąć.
I tak oto dwóch „czopów” z „Gazety Polskiej”, opierając się na dyrdymałach jednego lub dwóch innych dyletantów, wykryło, w jaki sposób na białostockim „oddziale anestezjologicznym w Państwowym Szpitalu Klinicznym nr 1” w Białymstoku może dochodzić do zabijania ludzi.
Co ciekawe, zgodnie z treścią artykułu, owi niby-anonimowi lekarze-informatorzy zeznali, iż tych szokujących praktyk nie znają z autopsji, lecz dowiedzieli się o nich pośrednio, od jakiegoś innego niezidentyfikowanego anestezjologa, który – nawiasem mówiąc – o ile w ogóle istnieje, jest namierzany w tej chwili przez środowisko. A więc okazuje się, że są to informacje ani nie z pierwszej, ani nawet nie z drugiej ręki. W rzeczywistości owe informacje nie są z żadnej ręki, tylko po prostu z sufitu. A jeszcze dokładniej – to w ogóle nie są żadne informacje.
Prokuratura miesiącami tolerowała uprawianie zbrodniczego procederu
Jak obliczyli autorzy artykułu „Zły lek czy… łowcy narządów” Leszek Misiak i Piotr Nisztor z „Gazety Polskiej”, anestezjolog, który znajdzie potencjalnego dawcę i doprowadzi do pobrania od niego narządów, dostaje około 2 tys. zł. Co prawda wiadomość tę zdementował dyrektor „Poltransplantu” Janusz Wałaszewski (gdyż członkowie zespołów transplantacyjnych wynagradzani są wyłącznie za udział w wykonaniu procedury i nie ma mowy o jakichś premiach za „wygospodarowanie nieboszczyka”), ale co to „czopom” przeszkadza? Jak pisać bzdury, to na całego, nie przejmując się zupełnie tym, że instytucje oficjalne nie potwierdziły żadnej z podanych sensacji.
Według „czopów”, lekarze z Białegostoku już w grudniu 2005 r. zeznali w Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie, iż mają podejrzenie patologicznego wykorzystywania thiopentalu u chorych znajdujących się na granicy śmierci. I to również okazuje się nieprawdą, ponieważ w rzeczywistości doniesienie takie złożył tam Daniel Zieliński, dziennikarz „Superwizjera” TVN. Realizując program dotyczący prowokacji na białostockiej kardiochirurgii, o seryjnych zbrodniach dokonywanych w szpitalu dowiedział się on właśnie od Wojciecha S, który swoimi rewelacjami podzielił się z prokuraturą dopiero później.
A na ile poważnie zarzut ten został przez prokuraturę potraktowany, niech świadczy fakt, że przez prawie półtora roku, anestezjolodzy białostockiego szpitala nie odczuli praktycznie żadnych działań ze strony tego organu. Czyżby więc prokuratura przez cały ten czas tolerowała uprawianie owego zbrodniczego procederu i patrzyła na to przez palce!? No, to już z pewnością można nazwać współudziałem w przestępstwie. Ale czego się nie robi dla zdyskredytowania środowiska, które ciągle jest niezadowolone i ciągle grozi strajkami (najbliższe – planowane na maj, co być może wyjaśnia, dlaczego afera wychynęła z gnojowicy akurat teraz, a nie np. kilka miesięcy temu). Dla takiego szczytnego celu można podłożyć świnię nawet sobie samemu.
Takie akcje prowadzą do biologicznego wyniszczenia narodu
Przy okazji tej afery, niewydarzeni autorzy z „Gazety Polskiej” zajęli się też (ni w pięć ni w dziesięć jeśli chodzi o związek z głównym tematem) wadliwą serią thiopentalu, wykrytą w sąsiednim szpitalu dziecięcym. Ale raz napisali, że zamiast tego leku we fiolkach znajdował się tylko barwnik, a drugi raz – że zawartość wywołała u 30 pacjentów ciężkie działania niepożądane zagrażające zdrowiu i życiu, nie uzyskując pożądanego efektu terapeutycznego (czego zresztą prokurator nie potwierdził).
No to w końcu co tam było: barwnik, czy trucizna? Nieważne. Aby tylko do barszczu wrzucić więcej grzybów. Tylko że „czopy” nie zauważyły, iż zamiast prawdziwków, częstują gości samymi muchomorami. I to – sromotnikowymi w dodatku. Co zdanie, to kolejny kretynizm. Jest to szczyt niechlujstwa i totalny brak rzetelności dziennikarskiej.
Wątek rzekomego zabijania pacjentów w białostockim szpitalu klinicznym został przez Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie przekazany Prokuraturze Rejonowej Białystok-Południe we wrześniu 2006 r. – Zebrane na razie dowody nie potwierdzają zeznań lekarza, zdaniem którego w białostockim szpitalu lek thiopental mógł być stosowany do uśmiercania pacjentów – powiedział prokurator Adam Kozub. – Na obecnym etapie śledztwa nie ma podstaw do postawienia zarzutów, a dotychczas zebrane dowody nie potwierdzają zeznań tego lekarza.
– Takie artykuły, a nawet szerzej – akcje, spowodują całkowitą likwidację transplantologii w Polsce – uważa dr Marek Skiba, anestezjolog, koordynator ds. transplantologii SPSK. – Prowadzą one do biologicznego wyniszczenia narodu. Prominenci i tak załatwią sobie przeszczepy dla siebie i swoich rodzin w razie potrzeby, nawet za granicą. A zwykły obywatel nie ma na to najmniejszych szans. W tym momencie nikt nie odważy się na orzekanie i na jakiekolwiek działania zmierzające do pobierania narządów i ich przeszczepiania. Sytuacja musi być ostatecznie i niezwłocznie wyjaśniona, a osoby, które nas oszkalowały – pociągnięte do odpowiedzialności karnej. Bo człowieka, a zwłaszcza lekarza, nie można już obwinić o zbrodnię gorszą, niż popełnienie szeregu morderstw, i to z niskich pobudek. Opinia o nas musi zostać oczyszczona, a pacjenci muszą być pewni, że z naszej strony nie grozi im najmniejsze nawet niebezpieczeństwo.
Kto tak naprawdę zabija pacjentów
Efekty pracy ministra Ziobro oraz takich „czopów” jak panowie Leszek Misiak i Piotr Nisztor z „Gazety Polskiej”, którzy pochopnie rzucają na lekarzy oskarżenia najcięższego kalibru, są bardzo wymierne. Łatwo bowiem można będzie policzyć, ile ofiar obciąży ich sumienia. Wystarczy pod koniec br. odjąć liczbę przeszczepów wykonanych w r. 2007 od przeprowadzonych w r. 2006, i pacjentami, którzy zmarli z powodu braku przeszczepów, obdzielić po równo wszystkich tych krótkowzrocznych i lekkomyślnych sensatów. Bo to nie thiopental, nie operacje beznadziejnych przypadków, ale właśnie nieodpowiedzialne teksty i akcje są prawdziwą zbrodnią, której efektem jest śmierć pacjentów.
Lekarze z SPSK w Białymstoku na pewno nie smażą skwarków z cebulą, aby przygotować się do odsiadki, lecz najzwyczajniej w świecie są po prostu wściekli. – Tylko my wiemy, jak dużo zrobiliśmy, by ludzie nie bali się przeszczepu. Po tych „rewelacjach” cała nasza praca została zaprzepaszczona – stwierdził w wypowiedzi dla lokalnych mediów dr hab. Marek Gacko, kierownik tamtejszej Kliniki Transplantologii.
I nie dotyczy to tylko transplantacji. W dzień po wybuchu afery, miałem znieczulić pacjenta do krótkiego zabiegu. Jednak chory stanowczo odmówił „narkozy” i wolał się biedny męczyć „na żywca”. Bynajmniej nie ułatwiło to operatorowi przeprowadzenia zabiegu, a pacjent mało nie dostał zawału. Przypadek ten, i wszystkie podobne, dedykuję bezmózgim „czopom” do analizy, choć z drugiej strony wątpię, czy stać ich na aż tak wielki wysiłek umysłowy.
Tej atmosfery nie odkręcą żadne wyjaśnienia, sprostowania, czy umorzenie postępowania. G…. trafiło w wentylator i wszyscy są piegowaci. Smród się rozszedł wszędzie, a pacjenci mają coraz większego stracha. Czy o to właśnie chodzi?