19 marca 2007

Teoria i praktyka

Niewątpliwie tematem numer jeden, jeśli chodzi o służbę zdrowia w Polsce, było ostatnio zadłużenie szpitali. Na tym tle wizyta premiera Kaczyńskiego – jako pacjenta – w najlepszym szpitalu urazowym w kraju, oddalonym od Warszawy o kilkaset kilometrów, wydaje się mało znaczącym faktem. Niesłusznie, bo jest to wydarzenie, które niesie bardzo dużo informacji o poglądach Premiera RP na to, jak powinna funkcjonować opieka zdrowotna w naszym kraju.

Po pierwsze: pan premier przyznał, że nie wszystkie szpitale w kraju udzielają świadczeń zdrowotnych na jednakowym poziomie. Są szpitale lepsze i gorsze. Gdyby pan premier uważał, że wszystkie szpitale są równie dobre, to z pewnością udałby się do szpitala najbliższego.

Po drugie: pan premier uznał, że dobrą rzeczą jest, jeśli pacjent może wybrać sobie szpital, gdzie się chce leczyć i skorzystać z usług szpitala najlepszego, o ile jest to dla niego dostępne. Gdyby pan premier tak nie sądził, nie zadawałby sobie trudu aby spośród kilkuset szpitali w kraju, znaleźć ten jeden, w dodatku tak odległy.

Po trzecie: pan premier uznał, że lepiej dla chorego jest, gdy nie czeka on na leczenie w kolejce, jeśli ma taką możliwość. Gdyby pan premier uważał, że czekanie na leczenie nie stanowi nic złego, na pewno nie spieszyłby się tak ze swoim wyjazdem do odległego szpitala, tym bardziej, że na brak zajęć nie narzeka.

Zachowanie pana premiera nie było jakieś niezwykłe. Wręcz przeciwnie – typowe, bo każdy człowiek, gdy zachoruje chce mieć pewność, że otrzyma pomoc najlepszą z możliwych i jak najszybciej. Można się tylko dziwić, jak partia, której przywódca tak dobrze rozumie oczekiwania przeciętnego pacjenta, może proponować w ochronie zdrowia rozwiązania, których realizacja musi spowodować skutki dokładnie odwrotne od tych oczekiwań.

Zastanówmy się bowiem, czy pan premier, będąc zwykłym pacjentem, mógłby zachować się tak w swojej chorobie, jak się zachował, gdyby w pełni zrealizować program PiS w ochronie zdrowia. Zasadniczymi elementami tego programu jest bezpłatność świadczeń zdrowotnych i – ściśle z tym związana – budżetowa organizacja służby zdrowia. Bezpłatność ma być gwarancją równego dostępu do leczenia, a budżetowanie zakładów – sposobem na maksymalne zmniejszenie kosztów funkcjonowania systemu.

Po pierwsze – pan premier nie mógłby skorzystać z pomocy najlepszego szpitala, bo – jako pacjent – byłby przypisany do określonego rejonu. Budżetowe finansowanie szpitali musi wiązać się z rejonizacją leczenia. Przyznanie określonego budżetu musi bowiem opierać się na jakichś trwałych danych o wydatkach, a takimi jest ilość osób objętych opieką szpitala. Brak możliwości wyboru szpitala to z kolei nierówny dostęp do leczenia, bo czy można mówić o równości, gdy jeden pacjent trafi na szpital lepszy, a drugi – bez swojej woli – zostanie przydzielony do gorszego. Nierówności tej nie zniweluje nawet fakt, że leczenie będzie bezpłatne.

Po drugie – pan premier nie otrzymałby pomocy tak od razu. Bezpłatność świadczeń, czyli finansowanie ich wyłącznie ze środków publicznych rodzi bowiem określone konsekwencje. Jedną z ważniejszych jest to, że publiczny płatnik musi limitować świadczenia. W przeciwnym razie nie mógłby się zbilansować. Limitowanie to inaczej administracyjne ograniczanie dostępu do leczenia. Dla pacjenta oznacza to konieczność czekania na leczenie w – różnie długiej – kolejce. Dla niektórych, o czym pan premier pewnie nie wie, oczekiwanie na leczenie jest wyrokiem śmierci.

Tzw. bezpłatność leczenia, czyli finansowanie świadczeń wyłącznie ze środków publicznych, rodzi także inne konsekwencje, jak chociażby zadłużanie się szpitali. Pan premier zapowiedział niedawno, że trzeba z tym skończyć. Jak to uczynić w sytuacji, gdy publiczny płatnik, aby się zbilansować i jednocześnie próbować zapewnić wszystkim, wszystko „za darmo”, musi zaniżać ceny za świadczenia ? Limitowanie świadczeń, z kolei utrudnia konkurencję między szpitalami, uniemożliwia rozwój szpitali dobrych i chroni przed upadkiem szpitale złe.

Bezpłatność leczenia rodzi także inne patologie, jak np. korupcję, z którą rząd i partia pana premiera chcą walczyć tak zdecydowanie. Jak jednak ją zwalczyć, gdy limitowanie świadczeń zdrowotnych przez publicznego płatnika (NFZ) i – konsekwentnie – przez świadczeniodawcę, to przecież zaproszenie do korupcji, podobnie jak zakaz pobierania dopłat od pacjentów ponadlimitowych, albo od tych, którzy chcą otrzymać leczenie „ponadstandardowe” .

Ja mogę zrozumieć, że pan premier nie orientuje się w szczegółach dotyczących funkcjonowania służby zdrowia. Ma on od tego swoich doradców i ministra zdrowia. Gorzej, gdy ci doradcy pozostają również pod wpływem przesądów, a minister – obawiając się o swoją posadę – boi się panu premierowi sprzeciwić i naprostować jego błędne poglądy.

Krzysztof Bukiel
Stargard Szczeciński 09 lutego 2007r.