23 lutego 2009

Komuniści nie lubili indywidualnych rolników. Traktowali ich jak ustrojowy przeżytek. Chcieli aby rolnictwo, podobnie jak i cała gospodarka było państwowe lub – co najwyżej – „spółdzielcze”. Dlatego podjęli walkę z chłopami – zarówno propagandową, wyzywając ich od kułaków i oskarżając o egoizm i pazerność, jak i ekonomiczną. Walka ekonomiczna polegała na wprowadzeniu tzw. dostaw obowiązkowych. Każdy rolnik musiał dostarczyć państwu określony kontyngent (można powiedzieć: „limit”) płodów rolnych, po cenie, jaką wyznaczyło mu państwo. Cena była skalkulowana tak nisko, że nie pokrywała często nawet kosztów produkcji. Dlatego chłopi nie mówili o sprzedaży, ale o oddawaniu kontyngentu państwu. Oczywiście, władze nie przyznawały się do ekonomicznego wyzysku chłopów. Twierdziły, że ceny za zboże czy mięso były sprawiedliwe i najwyższe na jakie stać państwo, które podjęło się przecież wielkiego zadania: zapewnienia społeczeństwu powszechnego dostępu do żywności i uchronienia Polaków od głodu. Tylko klasowy egoizm i pazerność chłopów kazały im narzekać na te ceny. Od dostaw obowiązkowych mogli się oni zresztą łatwo wyzwolić – trzeba się było tylko dać zapisać do spółdzielni produkcyjnej.

 

Dostawy obowiązkowe funkcjonowały na wsi polskiej od 1951 roku przez ok. 20 lat i ocenia się, że były istotną przyczyną zacofania polskiego rolnictwa. Były też przejawem oczywistej dyskryminacji i wyzysku rolników indywidualnych przez państwo. Zniósł je dopiero Edward Gierek, który chciał otworzyć Polskę na Europę i stwierdził – zapewne – że tę „europejskość” PRL-u burzyłaby obecność tak „barbarzyńskich” rozwiązań. (Podobne kontyngenty nakładali na polskich chłopów hitlerowscy okupanci.)

Dzisiaj mamy już demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej , należące w pełni do Europy, szanujące prawo własności i swobodę gospodarczą. Można by zatem pomyśleć, że takie pomysły, jak „dostawy obowiązkowe” należą do przeszłości. Okazuje się jednak, że nie. Kontyngenty zostały, zmieniła się jedynie ich zawartość, zmienili się też dostawcy.

Dzisiaj system dostaw obowiązkowych funkcjonuje w służbie zdrowia. Celem społecznym, który ma uzasadnić ten system, nie jest już zaopatrzenie ludności w żywność, ale w powszechną i bezpłatną opiekę zdrowotną. Dostawcami są zakłady opieki zdrowotnej. Zmieniły się też nieco metody ustalania kontyngentu. To nie jest już prymitywny domiar dokonywany przez gminnego urzędnika. Dzisiaj mamy  wszak gospodarkę rynkową, więc i metody są „rynkowe”. Rolę rynku spełnia konkurs ofert organizowany przez monopolistycznego, państwowego płatnika. Kto śmiałby powiedzieć, że ceny za „kontyngent” świadczeń zdrowotnych są ustalone wolą urzędnika? One są wyrazem prawa popytu i podaży. Tak mówią oficjalnie przedstawiciele rządu i NFZ.

Wszyscy jednak dobrze wiemy, że ów konkurs, to tylko „rynkowa maska” dla zupełnie dowolnych decyzji urzędniczych, narzucających świadczeniodawcom zarówno wielkość kontyngentu (limit świadczeń), jak i cenę za poszczególne produkty. I jak przed laty, gdy rządzący uznają, że kułakom (szpitalom) wiedzie się jednak zbyt dobrze, dowolnie obniżają cenę produktów (punktu JGP) i zwiększają ich limit (wielkość kontyngentu). A jak się komu nie podoba, zawsze się może zapisać do spółdzielni, o przepraszam – przekształcić w spółkę. 

 Krzysztof Bukiel – 14stycznia 2009r.