Usłyszeliśmy niedawno, że ze stanowiska swojego zrezygnował wiceminister finansów prof. Stanisław Gomułka, przedstawiany wcześniej jako główny autor zapowiadanej przez PO reformy finansów publicznych. Stwierdził on, że jego rezygnacja ma powody merytoryczne. Jednocześnie dodał, że – w jego opinii – zasadnicze decyzje dotyczące finansów publicznych i ich reformy podejmuje premier, a nie minister finansów, dlatego jakiekolwiek ustalenia na poziomie ministerstwa niewiele znaczą. Dodał również, że premier „nie przejawia dostatecznej inicjatywy w rozwiązywaniu sporów programowych", a w Polsce nie ma centralnego ośrodka, który by koordynował i analizował pomysły programowe. Funkcji takiej nie spełnia – jego zdaniem – zespół doradców, kierowany przez Michała Boniego.
To wszystko co powiedział profesor Gomułka i co tyczyło ministerstwa finansów można śmiało odnieść do ministerstwa zdrowia. Każdy, kto bliżej przyglądał się działaniom rządu w zakresie reformy opieki zdrowotnej bez trudu zauważył, że przedstawiciele ministerstwa zdrowia poruszają się wyłącznie w granicach zakreślonych im przez premiera i do nich dostosowują swoje reformatorskie propozycje. Widać to szczególnie jaskrawo, jeśli porówna się dzisiejsze wypowiedzi pani minister, a zwłaszcza jej zastępców do tych np. sprzed pół roku (o współpłaceniu, o wielkości nakładów publicznych, o prywatyzacji szpitali). Pan premier zresztą dał jasno do zrozumienia, kto tu decyduje, co jest potrzebne i ważne w reformowaniu opieki zdrowotnej, gdy podczas „Białego Szczytu” niespodziewanie zgodził się, że nakłady publiczne na lecznictwo trzeba zwiększyć, a jednocześnie zapowiedział, że dopłat do leczenia nie będzie.
Ktoś mógłby powiedzieć: co w tym dziwnego, że premier decyduje o kształcie reform wprowadzanych przez jego rząd, skoro to on ostatecznie za nie odpowiada. Nic w tym dziwnego by nie było, gdyby mieć pewność, że decyzje premiera są wynikiem dogłębnej, merytorycznej analizy różnych propozycji i sporów programowych. Ja się jednak obawiam, że decyzje te są bardziej wynikiem analizy wpływu proponowanych zmian na popularność premiera i jego rządu niż ich wpływu na funkcjonowanie opieki zdrowotnej w Polsce.
Dlaczego tak sądzę ? Bo nie ma śladu merytorycznej dyskusji prowadzonej przez rząd, z udziałem rządu lub obok rządu w jakimś ośrodku, który koordynowałby pomysły programowe odnoszące się do reformy opieki zdrowotnej. Jeśli by taka dyskusja była, to czy nie powinniśmy wiedzieć, kto w niej brał udział. Jacy eksperci proponowali jakie zmiany ? Czym je uzasadniali, na jakie przykłady lub badania się powoływali ? Czy mieli za sobą jakieś szersze grupy zwolenników? A w końcu dlaczego podjęto takie, a nie inne decyzje ?
Nie można za dyskusję taką uznać obrad tzw. Białego Szczytu, bo była to tylko atrapa dyskusji merytorycznej, w czasie której prześlizgnięto się jedynie przez niektóre problemy, skutecznie broniąc się przed postawieniem pytań zasadniczych. Czy – zresztą – jest możliwa merytoryczna dyskusja z udziałem kilkudziesięciu dość przypadkowo dobranych osób, niekoniecznie znających się na przedmiocie dyskusji ?
Niestety nie ma w Polsce żadnego, niezależnego od bieżącej polityki ośrodka eksperckiego, gdzie powstawałby projekt racjonalnego systemu opieki zdrowotnej, gdzie można by się zastanawiać nad jego ewentualnymi korektami, nie bacząc na polityczne zamówienia, ale oceniając rzeczywiste efekty funkcjonowania systemu. Nie ma żadnej ciągłości w merytorycznej – zinstytucjonalizowanej – debacie nad kształtem systemu opieki zdrowotnej w naszym kraju. Jest pewnym paradoksem, że próby stworzenia takiego ośrodka powstawały zawsze poza rządem. Kiedyś była to społeczna komisja zdrowia przy NSZZ Solidarność (gdzie przygotowano projekt kas chorych), później grupa ekspertów przy prof. Relidze, zespół stworzony przez OZZL, grupa ekspertów Rzecznika Praw Obywatelskich, a ostatnio zespół PIU. Zamiast prawdziwego ośrodka eksperckiego, jest za to w Polsce osobliwa praktyka, że ekspertem w sprawie reformy opieki zdrowotnej staje się z dnia na dzień osoba, która – z racji swojej znajomości z premierem lub swojego politycznego zaangażowania – obejmuje takie czy inne stanowisko. Oczywiście pan premier zdaje sobie sprawę z wartości takiego zaplecza „eksperckiego”, dlatego bardziej patrzy na to, jak przedstawione propozycje reform wpływają na słupki popularności rządu niż na to jak mogą wpłynąć na funkcjonowanie ochrony zdrowia. I sam staje się głównym ekspertem.
Krzysztof Bukiel – 23 kwietnia 2008 r.