24 października 2007 r .
Dyskusja zastępcza ( artykuł ukazał się w Ogólnopolskim Przeglądzie Medycznym)
Jednym z głównych tematów ostatnich dni minionej kampanii wyborczej była prywatyzacja szpitali. Patrząc na to z punktu widzenia osób zainteresowanych naprawą polskiej służby zdrowia, można by powiedzieć, że dobrze się stało. Można by, gdyby nie fakt, że temat potraktowano jedynie jako pretekst do atakowania przeciwników politycznych, a nie jako ważny problem, nad którym warto się pochylić.
Prywatyzacja szpitali wystąpiła w roli bohatera negatywnego, symbolizującego wszelkie zło, które każda partia chciała od siebie odsunąć jak najdalej i przypisać swojemu politycznemu przeciwnikowi. Dlaczego tak się stało? Bo udało się politykom narzucić skojarzenia: prywatny szpital to odpłatne leczenie, to stawianie zysku ponad zdrowie i życie chorego, to śmierć dla najbiedniejszych. W tej przedwyborczej „wymianie ciosów” skupiły się – jak w soczewce – najważniejsze cechy pseudo dyskusji, jaką od lat prowadzą politycy w sprawie służby zdrowia. Nie chodzi w niej o argumenty merytoryczne i szukanie prawdy, ale o to, kto się wykreuje na największego obrońcę „biednego pacjenta”. W ten sposób politycy wpadają w pułapkę, którą sami na siebie zastawili, i z której nie ma wyjścia. Wiadomo bowiem, że w tym wyścigu do miana największego obrońcy „biednych pacjentów” wygra ten, kto obieca wszystkim wszystko za darmo, bez żadnych finansowych ograniczeń i bez oglądania się na ekonomię, która przecież „nie może być ważniejsza niż ludzkie zdrowie i życie”.
Krytykując ten sposób debatowania o problemach opieki zdrowotnej nie chcę dyskredytować troski o najbiedniejszych. Zgadzam się również ze stwierdzeniem, że „zasobność portfela nie powinna decydować o dostępie do leczenia”, zwłaszcza w odniesieniu do terapii ratujących życie. Jednak to utożsamianie powszechnego dostępu do opieki medycznej z bezpłatnością służby zdrowia i z nieliczeniem się z ekonomią jest fatalnym błędem, który prowadzi do skutków odwrotnych od zamierzonych. Czego się bowiem można spodziewać po systemie, w którym dążenie do zysku, czyli ograniczanie kosztów i poprawa efektywności, jest naganne ? Czego po systemie, w którym brak bodźców zmuszających do racjonalnego korzystania ze świadczeń uważany jest za zaletę ? Nieefektywność takich rozwiązań i marnotrawstwo środków, jakie musi wystąpić w takich warunkach spowodują, że mimo formalnej bezpłatności opieki zdrowotnej, w praktyce dostęp do leczenia będzie ograniczony i administracyjnie reglamentowany, a zatem leczenie będzie łatwiej dostępne dla zamożnych, leczących się prywatnie lub korzystających z tzw. szarej strefy lub znajomości.
Politycy, głoszący konieczność powszechnego dostępu do opieki zdrowotnej nie powinni zatem stawiać pytań typu: Czy służba zdrowia ma być bezpłatna ? Czy szpitale powinny być prywatne ? Czy należy wprowadzać konkurencję między szpitalami ? ale powinni zastanowić się: co zrobić aby w systemie opieki zdrowotnej najbardziej efektywnym z możliwych, czyli rynkowym, konkurencyjnym, sprywatyzowanym – nie było ludzi, którzy z powodu braku pieniędzy nie są leczeni. Cała dyskusja nad systemem opieki zdrowotnej przyjęłaby wówczas zupełnie inny kierunek i poruszałaby tematy, które dzisiaj są zupełnie nietknięte, jak np. system podatkowy skłaniający ludzi do oszczędzania na leczenie, system zwolnień z dopłat do leczenia, tworzenie szpitali i innych zakładów opieki zdrowotnej typu non profit lub charytatywnych przeznaczonych wyłącznie dla określonych grup osób itp.
Nie wiem czy dyskusja na temat służby zdrowia przybierze kiedyś taki kształt. We wspomnianej na wstępie przedwyborczej „debacie” o prywatyzacji szpitali zasmucił mnie nie tylko kłamliwy przekaz spotu Prawa i Sprawiedliwości (który prywatyzację szpitali zrównał z odpłatnością za leczenie, a dążenie do zysku z lekceważeniem dla życia i zdrowia ludzkiego) ale i reakcja Platformy Obywatelskiej, która z takim zdecydowaniem odżegnywała się od intencji prywatyzacji szpitali, jakby uważała to za najcięższe przestępstwo. Można by pomyśleć, że oto dwa skrajnie lewicowe ugrupowania walczą o to, które z nich jest bardziej pryncypialne w swojej lewicowości. Pozostaje nam tylko nadzieja, że spokojniejsza, powyborcza atmosfera pozwoli na bardziej merytoryczną dyskusję. Mogę zadeklarować, że Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy jest do takiej dyskusji gotowy i na nią otwarty.
Krzysztof Bukiel – przewodniczący OZZL