12 listopada 2007 – tekst dla Menedżera Zdrowia
Słowem szczególnie często używanym w czasie ostatniej kampanii wyborczej było „normalność”. Prawie wszyscy chcieli normalność przywracać lub wprowadzać. Ciekawe jednak czy wszyscy – mówiąc o niej – to samo mieli na myśli. I co ta normalność ma oznaczać w konkretnym przypadku, na przykład w odniesieniu do służby zdrowia ?
Sprawa nie jest wcale prosta, a co więcej – zmienna. Jeszcze, na przykład, 10 lat temu minister zdrowia z zakłopotaniem i pewnym wstydem tłumaczył się z tego, że Polacy muszą w kolejkach czekać na wiele świadczeń medycznych. Dzisiaj ministrowie nie uważają już kolejek do leczenia za coś wstydliwego, wręcz przeciwnie twierdzą, że to „normalne” i tak jest na całym świecie.
Podobnie jest z odpłatnością za leczenie. Jedni twierdzą, że współcześnie „rzeczą normalną” jest bezpłatna służba zdrowia. Inni z kolei przekonują, że czasy zupełnej bezpłatność już dawno minęły i dzisiaj „normalne jest”, że pacjent w jakiejś części partycypuje w kosztach leczenia. A przecież są kraje, w których „normalnością” jest pełna odpłatność za leczenie lub indywidualne ubezpieczenie zdrowotne oraz pomoc charytatywna i społeczna dla tych, których na to nie stać.
A zarobki lekarzy ? Gdy przed wojną próbowano oszacować właściwy poziom płac lekarskich, za „normalne” uznano, że lekarz powinien utrzymać siebie, żonę, trojkę dzieci i służbę (przynajmniej jednoosobową). Dzisiaj twierdzi się, że „normalne” jest, iż lekarze mało zarabiają (podobnie jak i cała sfera budżetowa), bo państwa nie stać na tak duże wydatki. Chociaż, z drugiej strony w Wielkiej Brytanii, gdzie służba zdrowia jest również państwowa, „normalne” jest, że parlamentarzysta zarabia połowę tego, co konsultant w szpitalu, a w Polsce „normalne” jest, że poseł zarabia 3- 4 razy więcej niż lekarz, specjalista.
Niektóre pojęcia „normalności” zmieniają się wręcz na naszych oczach. Na przykład jeszcze do końca tego roku „normalne” jest to, że lekarze pracują 300- 400 godzin miesięcznie, a już od stycznia 2008r, normalnym będzie, że lekarz – z zasady – nie pracuje dłużej niż 48 godzin tygodniowo.
Co ciekawe, nawet ocena stanu faktycznego może prowadzić do całkowicie odmiennych wniosków co jest normalne, a co nie. Niektórzy twierdzą na przykład, że służba zdrowia – z definicji – jest nieopłacalna i „normalne jest”, że trzeba do niej dopłacać (stąd i zadłużenie szpitali jest niejako oczywiste), a inni, wręcz przeciwnie twierdzą, że lecznictwo do znakomity biznes i „normalne jest”, że się na nim zarabia.
Skoro tak trudno zdefiniować co jest normalnością w służbie zdrowia, czy możliwe jest w ogóle osiągnięcie tego stanu?
Na pewno wielu z nas pamięta, jak w czasie PRL, w okresie letnim, najważniejszą informacją we wszystkich telewizyjnych wiadomościach były sprawozdania ze żniw. Wszyscy Polacy codziennie martwili się, czy rolnicy zdążą na czas skosić zboże, czy nie przeszkodzą im w tym zapowiadane deszcze, czy starczy sznurka do snopowiązałek, czy ziarno będzie odpowiednio suche. Od jakiegoś czasu te doniesienia z „frontu żniwnego” znikły. Dopiero sprawozdanie z uroczystości dożynek uświadamia nam, że własnie skończyła się akcja żniwna, która kiedyś była problemem ogólnonarodowym.
I to jest właśnie miara normalności. Jeśli doczekamy się czasów, że nowe zarządzenie ubezpieczalni zdrowotnej w sprawie kontraktów nie będzie wywoływało wielkiej społecznej dyskusji w mediach, a skupi, co najwyżej, uwagę dyrektorów szpitali; jeśli bunt pracowników w jakimś szpitalu, z powodu niskich płac, nie będzie rodził ogólnopolskiego niepokoju społecznego; jeśli zła sytuacja materialna tego, czy innego zakładu opieki zdrowotnej będzie zmartwieniem tylko jego właściciela, a pacjentów – co najwyżej – skłoni do wyboru innej placówki – wtedy będzie można mówić o normalności w służbie zdrowia.
Krzysztof Bukiel 12 listopada 2007r.