28 września 2007

 

Imienia 22 lipca.

 

„Pokaż lekarzu, co masz w garażu”, w tej prostej formie, nawiązującej swoją poetyką do wpisów na wielu forach internetowych, marszałek Sejmu Ludwik Dorn wyraził niedawno swój stosunek do strajku lekarzy i ich postulatów płacowych. Stało się to przy okazji rozpoczęcia prac Sejmu nad ustawą przedłużającą funkcjonowanie tzw. ustawy podwyżkowej uchwalonej przez Parlament po ubiegłorocznych strajkach OZZL. 

 

Niektórych lekarzy bardzo oburzyły te słowa i zażądali przeprosin od pana marszałka. Inni uznali, że to tylko kolejny wybryk znanego posła, na który nie warto zwracać uwagi. Ja jednak dostrzegam w tej wypowiedzi głębszą treść, którą – zapewne nieświadomie – zilustrował pan Ludwik Dorn stosunek polityków PiS nie tylko do służby zdrowia, ale gospodarki i ekonomiki jako takiej.

 

Słowa pana marszałka korespondują bowiem bardzo dobrze z wykładem, jaki – swego czasu –  przedstawił nam, studentom medycyny, oficer polityczny LWP, prowadzący zajęcia w ramach studium wojskowego. Stwierdził on, że najważniejszym świadczeniem socjalnym państwa (PRL) wobec obywateli jest …. wynagrodzenie wypłacane pracownikom za pracę. Wtedy wydawało mi się  to niedorzecznością. Sądziłem nawet, że panu pułkownikowi coś się pomyliło, bo nie był zbyt bystry umysłowo. Z czasem uświadomiłem sobie jednak, że to ja byłem w błędzie. Polska Ludowa faktycznie traktowała płace pracowników nie jako ekwiwalent wartości ich pracy, ale jako element polityki społecznej. Dobrze zarabiali nie ci, których praca przynosiła zysk (zakładowi, państwu, społeczeństwu), ale ci, których Partia (PZPR) uznała za godnych dobrego zarobku. Nie było to zresztą jakieś nadzwyczajne odstępstwo od ogólnych zasad ówczesnej gospodarki. Nie istniało przecież pojęcie zysku, jako miernika efektywności gospodarowania. Nie było prawdziwych cen. Nie miały znaczenia faktyczne koszty. Bogate były te zakłady i te branże, które były ważne z powodów politycznych, biedne te, które nie zyskały uznania w oczach komunistycznych „właścicieli” PRL.

 

Jeśli wynagrodzenie za pracę potraktować jak świadczenie socjalne, to czynnikiem decydującym o jego wysokości nie powinna być ani wartość pracy, ani kwalifikacje potrzebne do jej wykonania, nie wykształcenie, ani nawet zapotrzebowanie na określonych pracowników. Najważniejsza powinna być odpowiedź na pytanie: jak dany pracownik sobie radzi, czy potrafi dorobić do pensji, czy umiera z głodu. Właśnie to zagadnienie zilustrował tak zgrabnie pan marszałek Dorn: pokaż lekarzu, co masz w garażu, a ponieważ, jak wiadomo, w  garażu u lekarza jest samochód, albo i dwa, oznacza to, iż lekarz dobrze  sobie radzi, bez względu na to ile zarabia i  jemu żadna podwyżka się nie należy. Podobną myśl o lekarskich zarobkach, sformułowali niegdyś wysocy działacze PZPR i zapewne nie przypuszczali, że po wielu dziesięcioleciach tak pięknie ją rozwinie czołowy polityk partii głoszącej zdecydowany antykomunizm.

 

Kontynuację myśli komunistycznej w odniesieniu do służby zdrowia widać nie tylko w słowach polityków partii rządzącej ale i w konkretnych decyzjach. Przykładem może być wspomniana na wstępie ustawa „podwyżkowa” z ubiegłego roku, która wprowadziła podwójne finansowanie szpitali. Jeden strumień pieniędzy wynika z formalnej wyceny świadczeń i ich ilości zakontraktowanej przez NFZ, drugi strumień – to pieniądze na podwyżki. Oddzielono w ten sposób (jeszcze bardziej niż dotychczas) cenę za świadczenia od ich faktycznych kosztów, wynagrodzenie pracowników od przychodów uzyskiwanych ze sprzedaży produktów (usług). Zróżnicowano przy tym świadczeniodawców na  „lepszych”, których objęła ustawa i którzy otrzymali w roku 2007 dwa strumienie pieniędzy i „gorszych”, którzy uzyskali tylko tyle pieniędzy, ile wynikało z iloczynu zakontraktowanych świadczeń i formalnej ich wyceny. Wówczas tłumaczono to pośpiechem i koniecznością szybkiego „uruchomienia” pieniędzy na podwyżki. Ja jednak sądzę, że wynikało to bardziej ze sposobu, w jaki (czołowi) politycy PiS rozumieją gospodarkę i płace pracownicze: Jeśli pracownicy służby zdrowia zarabiają mało, to trzeba wprowadzić ustawowe podwyżki, a co do tego ma wycena świadczeń zdrowotnych ? Sądzę tak, bo w podobnym tonie wyraził się pan premier Kaczyński w czasie spotkania w którym uczestniczyłem tuż przed rozpoczęciem tegorocznego strajku lekarzy. W odpowiedzi na moje wystąpienie, w którym podkreślałem konieczność wprowadzenia zmian systemowych do ochrony zdrowia, pan premier wyraził zdziwienie: a dlaczego pan nic nie mówił o strajku? Przekonuje mnie również fakt, że – wbrew wcześniejszym zapowiedziom – rząd i w tym roku chce przedłużyć funkcjonowanie „ustawy podwyżkowej”, a sprawa zwiększenia wyceny świadczeń przez NFZ, po raz kolejny, została odłożona.

 

Ubiegłoroczna ustawa „podwyżkowa” uchwalona została w dniu 22 lipca. Ta data urasta dzisiaj do rangi symbolu. Imieniem 22 lipca można by bowiem nazwać nie tylko tę ustawę, ale całą politykę PiS wobec służby zdrowia.

 

Krzysztof Bukiel. Stargard Szczeciński 28 sierpnia 2007r.