20 maja 2007

Szanowni Panstwo, 
W załączeniu przesylam tekst, w ktorym popieram i uzasadniam, w inny nieco sposob niz to dotychczas czyniono, Wasze racje w sporze z rzadem. Macie Panstwo moje placet na wykorzystanie i ewet. opublikownie tego tekstu. Z wyrazami solidarnisci i pozdrowieniami 
Prof. dr hab. Kazimierz Z. Sowa  Instytut Spraw Publicznych  Uniwersytet Jagielloński 

Kazimierz Z. Sowa

DLACZEGO LEKARZE MAJĄ RACJĘ

Szkoda, że dzisiejsi najwięksi nawet przeciwnicy PRL-u i jego pozostałości w III RP widzą i zwalczają wtórne cechy i następstwa tamtego systemu (patrz np. polowanie na agentów bezpieki z przed 30 i więcej lat), a nie potrafią dostrzec ciągle obowiązujących w Polsce – i to w sektorze publicznym – jego konstytutywnych elementów. Najlepszym przykładem jest współczesny polski system płac w tzw. sferze budżetowej będący kontynuacją systemu obowiązującego w PRL, a nawet stanowiący jego pogorszoną wersję. Obecna sytuacja płacowa w całym prawie sektorze publicznym jest prostym następstwem dwóch co najmniej zaniedbań będących udziałem wszystkich pokomunistycznych rządów III RP z aktualnym rządem włącznie, co silnie wiąże go z III RP właśnie.

Po pierwsze, nie przeprowadzono żadnej reformy systemu płac (w przeciwieństwie do reformy cen) uwzględniającej fundamentalne zmiany, które zaszły w Polsce w latach 1989/1990. Mówię tu, oczywiście, cały czas o płacach w sektorze publicznym, bo sektor prywatny rządzi się własnymi prawami (chociaż płace w sektorze publicznym były na początku lat 90. swoistym punktem odniesienia dla sektora prywatnego). Nie poprawiono przede wszystkim patologicznej struktury płac, która polegała na zaniżeniu wynagrodzeń pracowników umysłowych w stosunku do wynagrodzeń pracowników fizycznych, co stanowiło kopię systemu sowieckiego i wynikało wprost z marksistowskiej teorii wartości (uważano, że jedynie praca fizyczna tworzy wartość). Tak więc praca wszystkich pracowników umysłowych była w realnym socjalizmie poważnie niedopłacana, co było głęboko społecznie niesprawiedliwe i stanowiło pozostałość po ideologii walki klas.
Po wtóre, mało kto dzisiaj pamięta, że płaca robocza w Polsce Ludowej nie była ekwiwalentem za wykonaną pracę, ale stanowiła tylko tę jego część, która miała być przeznaczona na tzw. konsumpcję indywidualną. Pozostała część tego ekwiwalentu przekazywana była na tzw. fundusz spożycia zbiorowego, zakładano bowiem, że w systemie socjalistycznym spora część potrzeb obywateli zaspokajana będzie w formie zbiorowej przez państwo. Dla przykładu: zakładano, że obywatele nie będą jeździć prywatnymi samochodami lecz środkami komunikacji zbiorowej, więc bilety tramwajowe, autobusowe i kolejowe były śmiesznie tanie, bo finansowano je właśnie z funduszu spożycia zbiorowego, ale za to samochody osobowe były horrendalnie drogie. Obok funduszu spożycia zbiorowego państwo tworzyło, też w znacznym stopniu kosztem zaniżania płac, inne fundusze (akumulacyjny, inwestycyjny) gdyż było ono, rzecz jasna, monopolistycznym inwestorem. Obywatel (pracownik) mógł być jedynie indywidualnym konsumentem, i to tylko tych dóbr, które były dopuszczone do konsumpcji indywidualnej. Ale warto dodać, że z tego właśnie powodu w latach pięćdziesiątych płace robocze zostały zwolnione z podatku.

Płace robocze w III Rzeczpospolitej stanowią kontynuację płac obowiązujących w PRL, ale, jak wiadomo, nikt dzisiaj nie mówi o jakimś funduszu spożycia zbiorowego (chociaż niektóre zakłady pracy należące do sektora publicznego kontynuują socjalistyczną tradycję tzw. funduszu socjalnego, fundując pracownikom bony towarowe i dopłaty do wczasów). Tak więc przynajmniej część środków przeznaczanych na tamten fundusz powinno było zostać zwrócone pracownikom w postaci wzrostu płac. Różnica jest jeszcze taka, że obecne płace obłożone są podatkiem i to najwyższym wśród wszystkich krajów pokomunistycznych. Płace w służbie zdrowia i w szkolnictwie, by tylko te dwie najbardziej upośledzone grupy zawodowe wymienić, były w PRL i są w III RP rażącą niesprawiedliwością. Wszystkie pokomunistyczne rządy były ślepe i głuche w tej żenującej kwestii pomimo wielu głosów krytycznych i skarg pracowników. Jeżeli były jakieś wyjaśnienia, to m.w. takie: nie ma o czym mówić, bo nie ma pieniędzy. Ulegano jedynie tym grupom zawodowym, które stosowały bezwzględne naciski, a nawet awanturniczą przemoc (bitwy górników pod URM). Sytuację zmienił dopiero w 2006 roku bezwzględny strajkowy protest zdeterminowanej grupy lekarzy. Okazało się, że podwyżki wprowadzić można i to nawet stuprocentowe, bez zwiększania deficytu budżetowego! (Chociaż po przeprowadzeniu pierwszego etapu podwyżek władze jakby zaczęły żałować swoich obietnic).

I uwaga ostatnia. Dopóki płace lekarzy nie zostaną w Polsce radykalnie podniesione do poziomu odpowiadającego p r o p o r c j o m płac w zachodnich gospodarkach rynkowych, brutalne policyjne zwalczanie tzw. „korupcji w służbie zdrowia” pozostanie niemoralne i po prostu niemądre. Niemoralne dlatego, że tak niskie opłacanie pracowników o najwyższych kwalifikacjach zawodowych i najwyższej odpowiedzialności oraz równoczesne uniemożliwianie im poprawy sytuacji materialnej w dostępny dla nich – i społecznie akceptowany – sposób jest głębokim cynizmem. Niemądre natomiast dlatego, że działanie to nie może przynieść zadawalającego rezultatu, a jedynie ośmiesza tych, którzy je wymyślili.

Lanckorona, maj 2007 r.