18 czerwca 2018

 

Jesteśmy już po pierwszej „merytorycznej” dyskusji w ramach debaty „Wspólnie dla zdrowia”, która ma wypracować kierunki zmian w lecznictwie na najbliższych kilkadziesiąt lat. Czytając sprawozdania z tej dyskusji oraz wypowiedzi ekspertów z nią związane, sam nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Do śmiechu skłaniałaby treść dyskusji i wnioski z niej wyciągane, do płaczu – fakt, że skutki tej debaty (jeśli nadal będzie prowadzona w podobny sposób) mogą być bardzo niekorzystne dla polskich pacjentów.

Żeby lepiej wyjaśnić, co skłania mnie do śmiechu posłużę się przykładem z dziedziny innej niż ochrona zdrowia. Wyobraźmy sobie, że zorganizowano debatę na temat „zaopatrzenia społeczeństwa w samochody”. Zaproszono na nią producentów aut oraz ekspertów. Po pracowitym dniu eksperci wypracowali tezę: system zaopatrzenia społeczeństwa w samochody powinien być „kierowcocentryczny” to znaczy zorientowany na potrzeby kierowców. Cóż by odpowiedzieli na to producenci aut? Wyśmialiby takich „ekspertów”, bo mówią oni o rzeczach najoczywistszych i realizowanych przez producentów „od zawsze”. Inaczej być nie może , bo mechanizmy rynkowe, w jakich funkcjonują firmy samochodowe spowodowałyby, że każdy, kto zlekceważyłby tę zasadę – zbankrutowałby niechybnie, pokonany przez konkurentów.

A co powiedzieliby np. właściciele firm turystycznych, gdyby na podobnej konferencji, zaproszeni eksperci zaczęli ich przekonywać o konieczności „kompleksowości” świadczonych przez nich usług. Też by wyśmiali takich „ekspertów”, którzy nie wiedzą, że warunkach rynkowych, walcząc o klienta nie można nie udzielać usług kompleksowych, bo jeżeli jedni tego nie zrobią to inni zrobią to na pewno, zabierając klientów i pieniądze, które za nimi „idą”.

Dlaczego zatem to, co jest oczywiste w dziedzinie produkcji aut albo usług turystycznych miałoby nie być oczywiste w ochronie zdrowia i to do tego stopnia, że trzeba aż zwoływać wielką narodową debatę aby usłyszeć od najlepszych ekspertów, że system ochrony zdrowia powinien być „pacjentocentryczny”, a usługi zdrowotne – kompleksowe? Jest to możliwe tylko dlatego, że wcześniej ci sami eksperci zawyrokowali, a politycy chętnie to podchwycili, że w służbie zdrowia trzeba zrezygnować z mechanizmów rynkowych i zastąpić je czymś innym. Cały zatem wysiłek ekspercki idzie teraz w poszukiwanie tego „czegoś innego”. Rezygnując z tego, co najlepiej zapewnia efektywność, najwyższą jakość, dbałość o klienta (pacjenta) – poszukuje się jakichś substytutów, o których z góry wiadomo, że nie spełnią swojej roli i oczekiwań w nich pokładanych. Jest to więc typowe „kręcenie bicza z piasku”. Podobną sytuację mieliśmy w okresie PRL, kiedy to mechanizmy rynkowe i własność prywatną w gospodarce odrzucono z powodów ideologicznych i próbowano je zastąpić: działaniem „dla misji”, „socjalistycznym współzawodnictwem pracy”, systemem DO-RO albo hasłami typu: „pracując dla kraju, pracujesz dla siebie”. Wiemy jaki był rezultat.

Czy to oznacza, że nie ma problemów do rozstrzygnięcia na debacie poświęconej publicznej ochronie zdrowia? Są takie problemy. Wymienię niektóre z nich:

– co robić aby środków publicznych na finansowanie lecznictwa było jak najwięcej,

– ile tych środków możemy w naszym kraju przeznaczyć?

– w jaki sposób pozyskiwać te środki – czy w formie składki zdrowotnej czy z powszechnych podatków, a może w inny jeszcze sposób i jak to szczegółowo rozwiązać?

– co zrobić, gdy ilość środków publicznych jest zbyt mała aby zapewnić wszystkim potrzebującym odpowiednią pomoc medyczną – „bezkolejkowo”?

– co zrobić aby korzystanie z usług publicznej ochrony zdrowia nie było nadużywane, nie tylko przez pacjentów ale również przez świadczeniodawców działających „dla zysku” i „mnożących” niepotrzebne świadczenia?

– w których miejscach należy zrezygnować z mechanizmów rynkowych ( i czym je zastąpić) bo nie są one przydatne ani korzystne np. w szpitalach, które mają – z natury rzeczy – pozycję monopolistyczną? (nawet najwięksi zwolennicy wolnego rynku wiedzą, że są takie miejsca również w innych dziedzinach np. są to wodociągi, dla których koszty prowadzenia konkurencyjnej działalności są wyższe niż ewentualne korzyści wynikające z konkurencji)

Podobnych problemów jest zapewne więcej (zwłaszcza jeśli chodzi o szczegółowe rozwiązania). Szkoda zatem aby wybitni eksperci tracili siły i środki oraz czas na problemy pozorne jak to się dzieje dotąd. Z niepokojem oczekiwał będę zatem ustaleń i wyników kolejnych merytorycznych dyskusji debaty „Wspólnie dla zdrowia”. Oby się nie okazało, że ich jedynymi ustaleniami będzie, że lepiej jest leczyć taniej niż drożej oraz lepiej skutecznie niż nieskutecznie.

Krzysztof Bukiel 17 czerwca 2018