16 stycznia 2018

Artykuł ukazał się w ostatnim numerze Menedżera Zdrowia – pod linkiem: 

 

 https://www.termedia.pl/Priorytet-przemilczany,12,31489,1,0.html

 

oraz jego tekst poniżej:

 

 

Już niedługo bo w styczniu 2018r. odbędzie się  kolejna konferencja „Priorytety w Ochronie Zdrowia”, organizowana przez spółkę Termedia i czasopismo Menedżer Zdrowia . Przewidziano w niej dyskusje w kilku grupach tematycznych. Niektóre z nich poświęcone będą organizacji publicznej ochrony zdrowia, inne określonym zagadnieniom medycznym. Tylko ta wielość grup tematycznych uzasadnia użycie w tytule konferencji słowa „priorytet” w liczbie mnogiej. Powinniśmy bowiem mówić o jednym priorytecie, a nie o wielu, jeżeli chcemy pozostać wierni pierwotnemu znaczeniu tego słowa.  Oznacza ono – wg słownika języka polskiego – „pierwszeństwo przysługujące lub przyznane czemuś”. Czy może być kilka „pierwszeństw” gdy mówimy o jednej dziedzinie, na przykład o ochronie zdrowia?

O licznych priorytetach, również w ochronie zdrowia, lubią mówić zwłaszcza politycy. Chcą w ten sposób stworzyć wrażenie, że dla nich wszystko jest tak ważne, że aż najważniejsze i z niczego nie chcą zrezygnować. To bardzo karkołomne zadanie, już chociażby z tego powodu, że niektórych „priorytetów” nie da się ze sobą pogodzić. Przykładem może być całkowita bezpłatność świadczeń zdrowotnych i wydolność ochrony zdrowia, czyli „bezkolejkowy” dostęp do leczenia. W praktyce trzeba się zdecydować, która z tych cech jest ważniejsza,  czyli jest faktycznym priorytetem. Na parę dni przed ostatnimi wyborami do Parlamentu spytałem o to ówczesnego kandydata na senatora, a obecnego ministra zdrowia. Usłyszałem wówczas, że dla niego priorytetem jest zarówno „bezkolejkowy” dostęp do leczenia  jak i bezpłatność świadczeń. Jaki jest tego efekt – każdy widzi.

 

Przy tej skłonności polityków do mnożenia priorytetów – także w ochronie zdrowia, zadziwiająca jest ich niechęć do tego, aby za priorytet uznać rozwiązanie problemu, który jest jedną z głównych przyczyn złego funkcjonowania publicznego lecznictwa. Jest nim nadmierny, merytorycznie nieuzasadniony popyt na refundowane świadczenia zdrowotne.

 

Problem ten dostrzegają lekarze praktycy, dostrzega wielu ekspertów i zwykłych ludzi. Politycy też wiedzą o jego istnieniu. Nie chcą jednak o tym mówić bo jest rzeczą politycznie niepoprawną i politycznie niekorzystną niepodlizywanie się potencjalnym wyborcom, dostrzeganie ich wad i stawianie im wymagań. Już samo mówienie o nadmiernym korzystaniu z publicznej służby zdrowia grozi „linczem” bądź to ze strony mediów, bądź politycznych przeciwników. Przekonała się o tym parę lat temu jedna z posłanek PO, która śmiała zauważyć, że niektóre osoby korzystają z bezpłatnych porad lekarskich często bez rzeczywistej potrzeby. Dzisiaj mówienie o nadmiernym popycie na bezpłatne świadczenia zdrowotne jest szczególnie nietaktowne, bo rząd ogłosił przecież, że publiczna służba zdrowia ma działać dla misji, nie dla zysku i wszelkie ekonomiczne pojęcia, jak np. popyt, nie mają tutaj racji bytu.

Niezależnie jednak od wszystkiego, problem istnieje realnie, a jego rozwiązanie jest szczególnie pożądane w kraju, który przeznacza na publiczną ochronę zdrowia tak mało środków. Gdyby go rozwiązać, mogłoby się okazać, że środki te wystarczą na dużo więcej niż obecnie. Tak jest np. w Singapurze, w którym pacjenci decydują sami ( w dużej części)  na co wydatkowane są ich pieniądze przeznaczane na ochronę zdrowia.

Współpłacenie przez pacjentów za leczenie jest niewątpliwie ważnym sposobem walki z nadmiernym popytem w służbie zdrowia, ale przecież nie jedynym. Są też inne, polegające na odpowiednim motywowaniu wykonawców świadczeń czy płatnika refundującego koszty leczenia.  Trzeba o tym problemie mówić publicznie i głośno, a jego rozwiązań szukać w sposób jawny, w konsultacji z zainteresowanymi stronami. W przeciwnym razie życie zmusi rządzących i osoby zarządzające podmiotami ochrony zdrowia do działań „pokątnych”, które sprowadzają się najczęściej do tworzenia sztucznych barier w dostępie do leczenia albo prymitywnej reglamentacji. Nie są to rozwiązania dobre dla chorych.    

Krzysztof Bukiel 20 grudnia 2017 r.