4 lipca 2008

„Służba Zdrowia” Nr 93-96/2007 r.

Dyżury do muzeum?

Ryszard Kijak

Zlikwidować dyżury? Dać lekarzom zarobić w dzień według ich aspiracji, i nie gnać do roboty w nocy? No, o to by właśnie chodziło! Dzięki!

Tylko czy te nieszczęsne dyżury da się w ogóle skasować?

Być może komasacja dyżurów lekarskich (czyli oddawanie pod opiekę coraz mniejszej liczbie dyżurnych coraz większej liczby pacjentów) jest do wykonania w jedno lub kilkuprofilowych szpitalach niezabiegowych. Ale nie jest to rozwiązanie uniwersalne.

Przykładem może być duży szpital kliniczny, dyżurujący równo, na zmianę ze szpitalem wojewódzkim. Na dyżurach tępych nie ma okulistów. Zastępują ich laryngolodzy. Jakiś czas nie było też urologów. Zastępowali ich chirurdzy. Ale po paru miesiącach, gdy chirurdzy nie radzili sobie z pacjentami urologicznymi, zwłaszcza pooperacyjnymi, tępi urolodzy musieli wrócić. Endokrynologia ma wspólnego lekarza dyżurnego z reumatologią, alergologia – z hematologią. Itp.

I to jest już chyba kres możliwości redukcji liczby lekarzy na dyżurach tępych w wieloprofilowym szpitalu zabiegowym. Bo co, zamiast na dwóch oddziałach, niech jeden lekarz dyżuruje na czterech? Niech się opiekuje 120 pacjentami zamiast 60? Albo w ogóle żeby go nie było? Ale co wtedy z chorymi? Według mnie, pacjenci są o wiele spokojniejsi gdy wiedzą, iż lekarz jest na miejscu, porozmawiał z nimi na wieczornym obchodzie, i gdy mają świadomość, że w każdej chwili mogą go wezwać.

A już nie wyobrażam sobie, żeby nie było pełnej obsady na dyżurach ostrych. Bo tu specjalista z każdej dziedziny musi być osiągalny natychmiast. Samą swoją obecnością w szpitalu zapewnia – nie tylko pacjentom, ale i lokalnemu społeczeństwu – poczucie bezpieczeństwa. Jest to bowiem sygnał, iż w każdej chwili czuwa ktoś, kto w razie potrzeby udzieli nam niezwłocznie fachowej pomocy. Że nie trzeba go znikąd ściągać, gdyż jest w szpitalu, do dyspozycji.

Oczywiście, dyżury da się redukować do oporu, gumę można naciągać dalej, ale tylko – do pierwszego zgonu pacjenta, spowodowanego jedynie tym, iż właściwy specjalista nie zdążył na czas przyjechać z domu.

Można powiedzieć: w USA tak się nie dyżuruje. Zgoda. Ale, po pierwsze, w USA pielęgniarka ma o wiele większe kompetencje niż w Polsce, a po drugie – tam w szpitalach wręcz stadami koczują rezydenci. A są to przecież już lekarze, na różnych szczeblach osiągania specjalizacji.

Z przyjemnością bym przyjął, by dyżury stały się domeną rezydentów i młodych specjalistów, którzy dzięki nim szybciej dojrzewaliby zawodowo. Natomiast wraz z biegiem lat pracy, obciążenie doświadczonych lekarzy dyżurami powinno maleć aż do zera, umożliwiając im skupienie się na najtrudniejszych zadaniach planowych, realizowanych w szpitalu w dzień, przy proporcjonalnym wzroście wynagrodzenia.

Ewolucja polega na ciągłym wyborze lepszej opcji. Podobnie dzieje się z modelami i systemami funkcjonowania w różnych dziedzinach. Model opieki szpitalnej nad pacjentem wyewoluował ze średniowiecznej formy prymitywnej, polegającej na zaaplikowaniu choremu jakichś mikstur, i sprawdzaniu co kilka dni czy pomogły, do dzisiejszej opieki i terapii permanentnej, wykonywanej w sposób ciągły, nie przez personel pomocniczy czy średni, ale właśnie przez specjalistów. I to jest najwyższa jakość, którą w chwili obecnej system ochrony zdrowia zaoferował pacjentowi.

Każde uszczuplenie tej jakości, w rodzaju np. likwidacji całodobowej opieki lekarskiej nad pacjentem, czy też wprowadzania pracy zmianowej lekarzy, będzie wielkim krokiem wstecz w stosunku do dotychczas osiągniętego, bardzo wysokiego poziomu opieki szpitalnej nad chorym. Mamy więc utrzymać tę opiekę, czy ją redukować i wrócić do średniowiecza?

Wydaje mi się, że w znakomitej większości szpitali racjonalizacja liczby dyżurów lekarskich już nastąpiła i doszła do granic bezpieczeństwa dla pacjentów. A wszystko, co zostanie jeszcze bardziej przycięte, granicę tę naruszy. I w razie nieszczęścia, tematem zajmie się wówczas prokurator.