25 marca 2014

 

 Upowszechniony jest pogląd, że samorząd lekarski, to silna korporacja, która broni interesów lekarskich kosztem całego społeczeństwa, a nawet pacjentów. Wielu ludzi uważa, że to samorząd lekarski utrudnia dostęp do zawodu lekarza, odpowiada za braki specjalistów, winduje ceny za usługi lekarskie, chroni łapówkarzy lub tych, którzy popełniają błędy w leczeniu. Być może wyobrażają oni sobie, że izby lekarskie funkcjonują jak dawne cechy rzemieślnicze, które sprawowały wyłączną kontrolę nad określonym zawodem, a państwo szanowało jego decyzje. Z takiego samorządu zawodowego w izbach lekarskich pozostały jedynie rytuały i symbole. Jedynym zadaniem faktycznie oddanym przez państwo samorządowi lekarskiemu jest administrowanie lekarzami: prowadzenie ich rejestru i wydawanie dokumentów uprawniających do wykonywania zawodu lekarza. W pozostałych sprawach dotyczących zawodu lekarza izby lekarskie mają jedynie kompetencje opiniodawcze w stosunku do decyzji rządu, a opinie te mogą być przez rząd zlekceważone. 

 

Tak więc, to nie samorząd lekarski decyduje o tym, jak wygląda szkolenie przyszłych lekarzy, czy kończy się ono egzaminem, czy nie. Nie samorząd układa programy specjalizacji lekarskich, przeprowadza szkolenia specjalizacyjne, ustala formę i treść egzaminów, przeprowadza te egzaminy. Nie samorząd decyduje o ilości miejsc specjalizacyjnych, o formach i zasadach kształcenia podyplomowego, o tym, kto może prowadzić to szkolenie. Wszystko to pozostaje w gestii Ministerstwa Zdrowia. Także decyzja kto otrzyma prawo wykonywania zawodu czy określoną specjalizację należy do państwa, a samorząd jest jedynie wykonawcą tej decyzji, jak pani w okienku, która wydaje paszport. Państwo – a nie samorząd lekarski – decyduje także o formach prowadzenia praktyki lekarskiej, o tym, jak ma wyglądać gabinet lekarski, a jak zakład opieki zdrowotnej. Samorządowi powierzono jedynie kontrolowanie czy te warunki  są przestrzegane. Ale kontrola „korporacyjna” i tak nie jest ostateczna. Jeszcze co najmniej parę podmiotów ma prawo kontrolowania gabinetu lekarskiego i ZOZ-u. Samorząd nie ma też żadnego wpływu na wycenę pracy lekarza dokonywaną np. przez NFZ.

 

Niektórzy widzą wielką rolę samorządu w określaniu zasad etyki zawodu lekarza i prowadzeniu nadzoru nad ich przestrzeganiem. W praktyce jest to jednak mocno ograniczone. W ogromnej większość kodeks etyki lekarskiej to albo powtórzone przepisy prawa albo najzwyklejsze zasady dobrego wychowania. Z nim, czy bez niego lekarze postępowaliby podobnie. Tym bardziej, że w przypadku kolizji kodeksu etyki z powszechnie obowiązującym prawem, pierwszeństwo ma prawo i nawet gdyby sąd lekarski skazał lekarza za nieetyczne postępowanie, które byłoby dopuszczalne prawnie, sąd powszechny uwolniłby lekarza od tej kary. Taka kolizja miała miejsce parę lat temu, gdy prawo dopuszczało dokonywanie „aborcji na życzenie”, a kodeks etyki (w nieco zawoalowanej formie) uznawał te działania za niezgodne z etyką lekarską. Dzisiaj taka niespójność zachodzi w przypadku zapłodnienia in vitro. Chociaż kodeks etyki nie mówi o tym wprost, jednak czytając go logicznie i konsekwentnie trzeba by uznać, że stosowanie zapłodnienia in vitro, w czasie którego zabija się ludzkie zarodki lub naraża na ich śmierć jest sprzeczne z zasadami etyki lekarskiej. Nie słyszano jednak, aby lekarze stosujący tę terapię zostali ukarani przez samorząd. 

 

To pierwszeństwo wyroków sądów powszechnych przed „korporacyjnymi” to jeszcze jeden dowód na iluzoryczność samorządności lekarskiej, a jednocześnie argument, ze izby lekarskie nie są w stanie – wbrew powszechnej opinii – chronić lekarzy, którzy szkodzą pacjentom. Poszkodowany pacjent zawsze może wystąpić przeciwko lekarzowi do sądu powszechnego, nie korzystając wcale z sądownictwa korporacyjnego, a także wtedy, gdy sąd lekarski lekarza uniewinni. Naprawdę poważne sprawy trafiają – tak czy inaczej – do sądów powszechnych. Sądy lekarskie są niezastąpione jedynie w sprawach dotyczących sporów „koleżeńskich” między lekarzami.

 

Samorząd lekarski nie jest prawdziwym samorządem, ale jego namiastką, czymś w rodzaju biura administrującego „zasobami lekarskimi” połączonego ze stowarzyszeniem prowadzącym działalność: towarzyską, sportową, turystyczną, edukacyjno-szkoleniową,  socjalną itp. Jego rola i znaczenie są zdecydowanie przesadzone. I to zarówno przez przeciwników korporacji lekarskiej, jak i jej zwolenników. Gdyby któregoś dnia zlikwidowano obecny samorząd lekarski większość lekarzy – jak sądzę – nie zauważyłaby tego, podobnie jak reszta społeczeństwa. Co najwyżej rząd musiałby zwiększyć nakłady na administrowanie lekarzami, bo dzisiaj część tych kosztów ponoszą sami lekarze, płacąc składki na izby.

 

Krzysztof Bukiel 27 lutego 2010. (artykuł opublikowano w Ogólnopolskim Przeglądzie Medycznym)