15 września 2012

 

 

Czy dojdzie do powszechnego  buntu lekarzy w Polsce?

Nie ulega wątpliwości, że lekarze w Polsce jako grupa zawodowa są traktowani przez rządzących w sposób przedmiotowy. Są również celem ciągłych ataków ze strony przedstawicieli władzy mających na celu obniżenie prestiżu zawodu lekarza i jego pozycji w społeczeństwie. Tak było za „komuny”, tak jest i teraz – bez względu na to, jaka ekipa sprawuje władzę.

Przykładem takiego traktowania lekarzy był ostatni konflikt wokół nowych przepisów dotyczących wypisywania recept refundowanych. Pozornym ustępstwom rządu towarzyszyło faktyczne zaostrzenie restrykcji wobec lekarzy i kolejna fala wrogiej propagandy.

Jeszcze dobitniejszym przykładem, jest fakt, że przez ponad 20 lat od zmiany ustroju w Polsce nie doszło do prawdziwych i merytorycznych negocjacji między lekarzami, a rządzącymi w sprawie wynagrodzeń lekarzy pracujących w publicznej służbie zdrowia. Nie ma takich uregulowań dotyczących lekarzy – pracowników. Nie ma też merytorycznych zasad wyceny świadczeń przez NFZ, które by uwzględniały koszt pracy lekarzy. (Jedyny wyjątek – wycena hemodializoterapii potwierdza jedynie regułę). A przecież nie można tutaj mówić o wycenie rynkowej, jak próbują nam to wmówić rządzący, gdy decyzje o cenie świadczenia podejmuje arbitralnie urzędnik NFZ, wykonujący polityczne zamówienie rządu.

Skutek jest taki, że płace lekarskie w publicznej służbie zdrowia wzrastają jedynie „od strajku do strajku”, a w okresie „międzystrajkowym” podejmowane są kroki aby płace te ponownie obniżyć. Ten proces nasili się jeszcze bardziej, bo szpitale przygotowują się do przekształceń w spółki handlowe, które – mimo niedostatecznego finansowania ze strony NFZ – będą musiały się zbilansować.

Jak wskazują doświadczenia – nie tylko polskie – jedynym sposobem skłonienia rządzących do poważnego traktowania środowiska lekarskiego jest POWSZECHNY BUNT LEKARZY, a zwłaszcza ich masowa rezygnacja z pracy. Polscy lekarze podejmowali już takie działania, a może nawet byli ich pionierami w Europie. W kwietniu 1997 roku z pracy zrezygnowali niemal wszyscy lekarze zatrudnieni w pogotowiu ratunkowym w Łomży, a następnie w wielu innych miejscowościach. W roku 1999 doszło do masowej rezygnacji z pracy prawie 2 tys. anestezjologów (z 3 tys. zatrudnionych). W roku 2007 zwolnili się z pracy lekarze w niemal 70 szpitalach. Wszystkie te działania zakończyły się sukcesem lekarzy. Były to jednak sukcesy „lokalne”. Inaczej rzecz się miała w Czechach i na Słowacji, gdzie akcja grupowego zwalniania się z pracy lekarzy była na tyle powszechna, że doprowadziła do rozstrzygnięć na szczeblu ogólnokrajowym.

Czy lekarzy polskich stać na zorganizowanie tak powszechnego buntu?

Sytuacja lekarzy w Polsce jest z pewnością inna niż w Czechach i na Słowacji. Polscy lekarze są mniej jednorodną grupą niż lekarze w obu w/w krajach. Zależy to przede wszystkim od organizacji lecznictwa w Polsce. Można u nas wyróżnić trzy – zupełnie odrębne – grupy lekarzy pracujących w publicznej służbie zdrowia.

Lekarze POZ mają najbardziej stabilną sytuację. Nie muszą startować w tzw. konkursie ofert organizowanym przez NFZ. Nie muszą konkurować z innymi lekarzami ceną za świadczenie, bo stawka jest jednakowa dla wszystkich. Mając pacjentów nie muszą obawiać się, że nie uzyskają kontraktu z Funduszem albo, że dostaną zbyt niski limit świadczeń. Ich położenie jest bardzo podobne. Dlatego jest im łatwiej porozumieć się i stworzyć silną reprezentację, jaką jest Porozumienie Zielonogórskie. Z drugiej jednak strony lekarze POZ mają – w pewnym sensie – najwięcej do stracenia.

Lekarze pracujący w AOS (ambulatoryjnej opiece specjalistycznej) nie są grupą tak jednorodną jak lekarze POZ. Muszą startować w tzw. konkursie ofert, organizowanym przez NFZ, konkurując z innymi lekarzami także ceną, a doświadczenia wskazują, że podmioty chcące wejść „na rynek” są zdolne zgodzić się nawet na ceny skrajnie niekorzystne byleby tylko mieć kontrakt z Funduszem. Jest on bowiem traktowany (również) jako bezpłatna reklama dla zakładu i „wabik” na komercyjnych pacjentów. Fundusz może też dodatkowo manipulować lekarzami z AOS przyznając im różne limity świadczeń. Nic więc dziwnego, że w tej grupie lekarzy chyba najtrudniej o porozumienie i wspólne działania.

Lekarze zatrudnieni w szpitalach też nie są grupą jednorodną. NFZ bardzo różnie wycenia świadczenia. Dlatego niektóre specjalizacje lekarskie mają się nieźle, inne gorzej. Dodatkowo, lekarzy różnicuje sytuacja finansowa szpitala. Wbrew pozorom nie zależy ona wyłącznie od tego jak szpital jest zarządzany. Często ważniejsze jest czy dostaje on dodatkowe pieniądze od swojego organu założycielskiego. Kolejnym czynnikiem różnicującym sytuację lekarzy szpitalnych jest ich aktywność „strajkowa”: gdzie lekarze buntowali się – ich płace są wyższe, gdzie siedzieli cicho – zarabiają mniej. Lekarzy dzieli też sposób ich zatrudnienia: kontrakt albo umowa o pracę. Ostatnią rzeczą różnicującą lekarzy zatrudnionych w szpitalach jest czas ich faktycznej pracy, czyli ilość pełnionych przez nich dyżurów lub dodatkowe zatrudnienie. Dla bardzo wielu lekarzy w Polce fakt, że mogą oni dorabiać bez ograniczeń jest wystarczającym powodem powstrzymującym ich przed jakimkolwiek buntem. Nawet jeżeli ich płaca zasadnicza jest niska, to mogą ją podwoić, a nawet potroić nie wychodząc tygodniami ze szpitala.

Czy w takiej sytuacji można liczyć, że „powszechny bunt lekarzy” w Polsce powiedzie się? Czy jest w ogóle uzasadnienie dla takiego buntu i jego potrzeba?

Uzasadnienie i potrzeba jest. Decydują o tym dwa – wspomniane wyżej – czynniki: Po pierwsze – trzeba w końcu ustalić jakieś trwałe reguły wynagradzania lekarzy pracujących w publicznej służbie zdrowia. Chodzi tu nie tylko o wynagradzanie pracowników, ale i wycenę świadczeń przez NFZ, uwzględniającą koszty pracy lekarzy. Nie możemy bowiem godzić się na to, aby nasze płace regulowane były „od strajku do strajku”, a upominający się o podwyżki lekarze stawali się celem ciągłych ataków ze strony rządzących, mediów i – zmanipulowanego – społeczeństwa. Po drugie – musimy wywalczyć taką pozycję zawodu lekarza w Polsce, aby organizacje lekarskie stały się równoprawnym partnerem dla rządu w ustalaniu zasad wykonywania zawodu lekarza i – przynajmniej niektórych – zasad funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. Nie wywalczymy tego bez powszechnego buntu lekarzy.

Czy powszechny bunt się uda? Spośród wymienionych wyżej grup lekarzy pracujących w publicznej służbie zdrowia największy „potencjał” do buntu jest – moim zdaniem – wśród lekarzy szpitalnych. Ich sytuacja staje się bowiem bardzo niepewna wobec zapowiadanych przekształceń szpitali w spółki przy skrajnym niedofinansowaniu świadczeń szpitalnych przez NFZ i limitowaniu świadczeń. Dyrektorzy powszechnie zapowiadają obniżkę płac, a przecież już dzisiaj wynagrodzenie zasadnicze lekarza specjalisty zatrudnionego w szpitalu na podstawie umowy o pracę rzadko kiedy przekracza 4 tys. złotych przy średniej krajowej wynoszącej ok. 3700. Nawet dorabianie na dyżurach w takiej sytuacji nie wystarczy. Lekarzy szpitalnych można też – stosunkowo – łatwo „skrzyknąć” i zorganizować.

W dniach 19-20 października b.r. odbędzie się XII Krajowy Zjazd Delegatów OZZL. Głównym tematem zjazdu będą przygotowania do akcji podobnej do tej, jaką przeprowadzili niedawno lekarze czescy i słowaccy („Dziękujemy, odchodzimy”). Gośćmi zjazdu będą organizatorzy tamtej udanej akcji.

21 września br. Zarząd Krajowy OZZL przyjmie założenia do scenariusza i kalendarza polskiej wersji czesko-słowackiego rozwiązania.

Krzysztof Bukiel – przewodniczący ZK OZZL